Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maksa nie oddam!

Urszula Ludwiczak [email protected]
Dziś Małgorzata ukrywa się razem z Maksem. Czeka na ostateczny wyrok sądu. Wierzy, że synek przy niej zostanie.
Dziś Małgorzata ukrywa się razem z Maksem. Czeka na ostateczny wyrok sądu. Wierzy, że synek przy niej zostanie.
W pewien lipcowy dzień Małgorzata spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, wzięła na ręce dwuipółletnie-go synka i wyszła z domu. Do dziś nie wróciła. Ukrywa się przed mężem i wymiarem sprawiedliwości. Bo ten ostatni, tak jak mąż, chce jej zabrać dziecko.

Decyzja Sądu Rejonowego w Grajewie była druzgocąca dla Małgosi i jej bliskich. 30 czerwca sąd, orzekając w ramach tzw. konwencji haskiej, stwierdził, że kobieta ma oddać swoje dziecko jego ojcu, który mieszka w Niemczech. Małgosia miała na to czas do 5 lipca. Nie zrobiła tego. Drugi termin wydania dziecka przypadał na 24 lipca. Kobieta już nie czekała, aż do jej domu przyjdzie kurator czy policja. Wzięła Maksa i uciekła. - Będę ukrywać się do czasu rozstrzygnięcia apelacji od tego orzeczenia - mówi. - Od roku dziecko jest w Polsce, ze mną. Tu jest jego miejsce pobytu. Nie oddam Maksa na pewno.

Małżeństwo z problemami

Małgorzata i Adam ślub wzięli w 2003 roku. Wyjechali do Niemiec, gdzie Adam założył swoją firmę budowlaną. Małgosia pomagała mu w interesie, zajmowała się domem. 23 stycznia 2007 roku urodził się długo oczekiwany synek - Maksymilian. - Nasze małżeństwo nigdy nie było idealne - mówi dzisiaj dziewczyna. - A od narodzin synka w ogóle przestało się układać. Ale myślałam, że jakoś to będzie, że dziecko nam pomoże się zgrać. Mąż był bardzo stanowczy, zawsze musiało być tak, jak on chciał. Były ciągłe kłótnie, sprzeczki.

Latem ubiegłego roku Małgosia z Maksem przyjechała do Grajewa. Miał do nich dojechać Adam, aby wspólnie pojechać na wakacje. Stało się inaczej. - Mąż zadzwonił i powiedział, że nie mam co wracać do Niemiec. Po paru dniach przywiózł część naszych rzeczy - opowiada Małgorzata.

Po tym wszystkim dziewczyna zaczęła układać sobie życie na nowo, z synkiem. Znalazła pracę. Jesienią Adam polecił Małgorzacie wniesienie sprawy o rozwód. Zrobiła to. Sprawą rozwodową zajął się sąd w Łomży. - Adam wymusił na Małgorzacie zrzeczenie się całego majątku w zamian za polubowny rozwód - opowiada Beata, koleżanka Małgosi. - Gosia zrzekła się wszystkiego. Ale to było mało. Adam zaczął ją nękać, zatruwać spokój. Przyjeżdżał co jakiś czas odwiedzać syna. Ale robił to kiedy chciał, nawet o 7 rano. Gosia mu nigdy nie utrudniała kontaktów, nawet pozwalała zabierać synka na noc. Chciała jakoś to wszystko normalnie poukładać.

Małgorzata do wniosku rozwodowego dołączyła wniosek o prawo pobytu dziecka przy niej na czas rozprawy. Ojciec dziecka początkowo nie miał nic przeciwko temu, żeby Maks został w Polsce. I podczas pierwszej rozprawy sąd przyznał prawo pobytu dziecka z matką.

Mąż Małgosi nie zgodził się jednak z tą decyzją. Założył jej sprawę o bezprawne uprowadzenie dziecka z tzw. konwencji haskiej (dotyczącej cywilnych aspektów uprowadzenia dziecka za granicę lub przetrzymywania dzieci przez osoby, które są zainteresowane sprawowaniem pieczy nad dzieckiem). Jednak Sąd Rejonowy w Grajewie, który zajął się tą sprawą, 18 grudnia 2008 roku orzekł, że nie zaszły w tym przypadku przesłanki bezprawnego uprowadzenia dziecka i zdecydował o pozostawieniu Maksa w Polsce z mamą.

Dwa uprowadzenia

Jednak mąż Małgosi dalej się sądził. Kobieta próbowała szukać pomocy w rozstrzygnięciu sytuacji w Komitecie Ochrony Praw Dziecka w Ostrołęce. Tam zaproponowano małżeństwu mediacje. Ale do nich nie doszło. 24 stycznia 2009 r. Adam przyjechał odwiedzić syna w Grajewie.

- To było dzień po jego drugich urodzinach - opowiada Beata. - Adam mówił, że chce z rodzicami wyprawić Maksowi przyjęcie i zatrzyma go na noc. Gosia ufnie dała mu synka. I Maks już do niej nie wrócił. Adam uprowadził go do Niemiec. Wywiózł w jednym ubraniu, bez niczego.

Małgosia zgłosiła zaginięcie dziecka na policję. Była zrozpaczona, bała się, że nie zobaczy już synka. Adam zaraz po uprowadzeniu dziecka założył sprawę w sądzie niemieckim o prawo pobytu Maksa w Niemczech, przy ojcu. Odbyła się rozprawa, na której Małgosia przystała na ugodę. - Nie miała wyjścia - mówi Beata. - Musiała zgodzić się, aby syn został przy ojcu, bo inaczej nie miałaby prawa widywania dziecka. Była to ugoda między małżonkami, nie miała mocy prawnej.

W jej ramach zawarto porozumienie, że Adam będzie przywozić co jakiś czas dziecko do mamy do Polski. Ale Adam na pierwsze i drugie spotkanie syna nie przywiózł. Za drugim razem przedstawił zaświadczenie lekarskie, że dziecko danego dnia miało gorączkę. Złamał warunki ugody. Dlatego to Małgosia jeździła do Niemiec widywać dziecko. 20 marca przypadała jedna z wizyt. Dziecko było w domu tylko z nianią, Adam pojechał do pracy.

- Gdy Gosia wyszła z Maksem na podwórko, ten zapytał, czy jadą do domu - opowiada Beata. - I Małgosia pod wpływem impulsu zabrała Maksa do Polski, do domu, do jego miejsca zamieszkania. Maks przez pierwsze dni nie opuszczał mamy na krok, ciągle był w nią wczepiony. Gdy spał, trzymał ją za rękę. Wyglądał bardzo mizernie. Na początku jadł tylko suchy chleb, najwyżej maczany w zupie. Nie wiem, może tam go tak karmili - zastanawia się Beata.

Adam nie przyjechał wtedy za Małgosią do Polski. Zawiadomił natomiast sąd w Niemczech. Ten 7 kwietnia uznał, że prawo do decydowania o miejscu pobytu dziecka ma jego ojciec.

Dwa wyroki

Małgorzata nie uznała tego wyroku. Zwłaszcza że sąd w Łomży potwierdził po raz kolejny - w rozprawie odwoławczej - że dziecko ma być na czas rozprawy rozwodowej przy matce. To orzeczenie uprawomocniło się 13 czerwca.

Ale 30 czerwca Sąd Rejonowy w Grajewie wydał orzeczenie, które przewróciło życie Małgosi i jej synka do góry nogami. Podczas rozprawy odwoławczej ta sama sędzia, która orzekała w pierwszej instancji w ramach konwencji haskiej, uznała, że jednak doszło do uprowadzenia dziecka. I nakazała oddać Maksa ojcu.

- Dla mnie to było straszne. Nogi się pode mną ugięły - opowiada Małgosia. - Sąd nie słuchał wcale moich świadków, nie wziął pod uwagę moich argumentów. Przecież Maks od lipca do stycznia był ze mną w Polsce, potem od marca do teraz. Jego miejsce pobytu jest w Polsce. Sąd wysłuchał za to matki Adama, która mówiła, że dziecku w Niemczech jest dobrze.

Tymczasem, jak mówi Małgosia, jej mąż mieszka tam w malutkim, 32-metrowym mieszkaniu, oddalonym od miasta kilkadziesiąt kilometrów. Adam pracuje, więc z Maksem siedziały przez dwa miesiące uprowadzenia różne opiekunki. - Wiem, że mąż ma tam jakąś kobietę, a ona przecież nie zastąpi mojemu synkowi matki! - mówi Małgosia.

Złożyła apelację od orzeczenia grajewskiego sądu. Do czasu rozprawy będzie się ukrywać.
- Nie wiem, czy mi to pomoże, czy zaszkodzi. Ja nie miałam wyjścia - mówi. - Gdybym oddała teraz dziecko Adamowi, już bym go nie zobaczyła. Mężowi tak naprawdę nie zależy na dziecku, on chce po prostu mnie zniszczyć. Powiedział mi to zresztą. Nie może najwyraźniej znieść, że radzę sobie bez niego, mam pracę, mieszkanie, znajomych. Przez rok nie zapłacił ani grosza alimentów na syna. Ale ja i tak sobie radzę. Dziecko jest zadbane, szczęśliwe, zdrowe. Zrobię dla niego wszystko.

W interesie dziecka

Według sądu grajewskiego, decyzja sądu w Łomży o miejscu pobytu dziecka przy matce nie jest jednak w przypadku stosowania konwencji haskiej wiążąca. Sędzia uznała też, że skoro Adam nie wyraził zgody na wyjazd Maksa do Polski, to zachodzą przesłanki bezprawnego uprowadzenia.

Dodała też, że żadne przepisy nie zabraniają wydania dziecka posiadającego obywatelstwo polskie do kraju jego stałego pobytu. A za taki sąd uznał Niemcy. - Sąd w Grajewie nie zauważył jednak zasadniczej rzeczy: nie mogło nastąpić uprowadzenie dziecka, bo Niemcy od lipca 2008 r. nie były krajem stałego zamieszkiwania Maksa i jego stałego pobytu - mówi Małgosia. - Ojciec Maksa wyraził zgodę na to, by dziecko było na stałe w Polsce odwożąc w lipcu 2008 roku rzeczy syna i jego dokumenty. Kiedy bez mojej zgody Maks przez kilkanaście dni przebywał u ojca w Niemczech, a ten zerwał ugodę, Niemcy nie stały się krajem zamieszkiwania i stałego pobytu Maksa. Nie mogło więc, według konwencji haskiej, nastąpić uprowadzenie dziecka przez matkę.

"Orzeczenie o nakazaniu wydania dziecka nie zakłada jego oddzielenia od sprawcy uprowadzenia i nie łączy się z rozstrzygnięciem w przedmiocie opieki nad dzieckiem" - argumentuje sąd. "Nakazanie wydania małoletniego Maksymiliana ma na celu jedynie przywrócenie stanu sprzed jego uprowadzenia i zatrzymania, a nie ustalenie miejsca pobytu dziecka przy ojcu". Według sądu, to od matki będzie zależeć, jak dziecko przyjmie w tej sytuacji przeprowadzkę do Niemiec.

Ministerstwo Sprawiedliwości nie chce komentować wyroku sądu, zaznaczając, że sądy są niezawisłe: - Konwencja w zamierzony sposób nie zawiera przepisów, które w jakikolwiek sposób nadawałyby uprzywilejowanie dziecku czy rodzicom z uwagi na ich obywatelstwo - informuje tylko Wioletta Olszewska z wydziału informacji resortu. - Łącznikiem, który sprawia, że dziecko powinno powrócić do określonego państwa, jest fakt, że w tym państwie dziecko miało miejsce stałego pobytu bezpośrednio przed naruszeniem prawa do opieki.

24 lipca urzędnicy sądowi przyszli do mieszkania po dziecko. Nie zastali ani Maksa, ani Małgosi, bo oboje wyjechali.

- Ponoć ma być nawet wydany list gończy za Małgosią jak za jakimś superprzestępcą - mówi Beata. - A to przecież tylko matka, która walczy o dziecko!
Niektóre imiona zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna