Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maluch z tajemnicą

Paweł Tomkiewicz [email protected]
– Mimo że maluch ma już 28 lat, ani razu się nie zepsuł. I w dodatku zawsze pali za pierwszym razem! – podkreśla Ireneusz Dorszewski z Zawad Ełckich, właściciel fiacika z 1985 roku.
– Mimo że maluch ma już 28 lat, ani razu się nie zepsuł. I w dodatku zawsze pali za pierwszym razem! – podkreśla Ireneusz Dorszewski z Zawad Ełckich, właściciel fiacika z 1985 roku. P. Tomkiewicz
Fiacik miał już 25 lat, a na liczniku tylko... 27 przejechanych kilometrów. Poprzedni właściciel chciał ukryć go przed żoną, z którą się rozwodził, więc zamurował auto w garażu z podwójną ścianą. Teraz to pomarańczowe cacko parkuje w okolicach Ełku.

Żeby go odpalić, nie wystarczy tylko przekręcić kluczyk. Między siedzeniami są dwie wajchy. Jedna to ssanie, a druga - rozrusznik. Dopiero kiedy ruszymy tą drugą, maluch odpali - opowiada Ireneusz Dorszewski. I po chwili słychać już charakterystyczny dla małego fiata pyrkot.

Od trzech lat Dorszewski jest szczęśliwym właścicielem 28-letniego fiacika. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, gdyby nie niezwykła historia autka. Na Mazury przyjechało aż z Poznania. A na liczniku miało wtedy zaledwie... 27 kilometrów!

Poznaniak ukrył auto przed żoną

Ireneusz Dorszewski mieszka we wsi Zawady Ełckie w pobliżu Ełku. Trzy lata temu zadzwonił do niego znajomy z Poznania.

- Znalazł malucha z 1985 roku, który miał przejechanych tylko 27 kilometrów. To było wręcz niemożliwe, żeby tak stary samochód miał tak mały przebieg! - wspomina rozmowę.
Kolega zapewniał go jednak, że wszystko w samochodzie jest oryginalne. Po kilku rozmowach Dorszewski dał się namówić na kupno tego auta. Tym bardziej, że znajomy obiecał, że jak tylko będzie jechał na Mazury, to mu je przyprowadzi.

- I pewnego dnia naprawdę przyjechał i na lawecie przyciągnął pomarańczowego malucha - wspomina z uśmiechem Dorszewski.

Przeszłość fiacika okazała się niezwykła i dość tajemnicza. Jego pierwszy właściciel, poznaniak, kupił go w 1985 roku, jeszcze za talony. Jednak w ogóle nim nie jeździł, tylko... schował. Wjechał nim do specjalnego garażu z podwójną ścianą. Maluch został tak ustawiony, żeby dało się go zamurować. Cała operacja została przeprowadzona w wielkiej tajemnicy. Ówczesny właściciel pomarańczowego autka rozwodził się bowiem z żoną i chciał ukryć ten cenny wówczas pojazd, by uniknąć podziału majątku. Zapewne liczył, że po jakimś czasie, kiedy na dobre rozstanie się żoną, zburzy ścianę i będzie mógł cieszyć się nowym autem. Niestety, w międzyczasie zmarł. I dopiero po latach jego córka jakimś cudem odkryła zamurowanego w podwójnym garażu małego fiata...

- Mimo że stał tyle lat w kurzu, wewnątrz ciągle było czuć zapach fabryki - podkreśla Ireneusz Dorszewski. - Na siedzeniach była zaciągnięta folia, tak jak w nowym samochodzie. Wyglądał jakby wczoraj zjechał z linii produkcyjnej. A na liczniku miał faktycznie tylko 27 kilometrów. Ciekawe, gdzie zrobił te kilometry? Może jeździł tylko po fabryce, a do pierwszego właściciela też przyjechał na lawecie? - zastanawia się mieszkaniec Zawad Ełckich.

Koła były kwadratowe

Dorszewski decyzji o kupnie zabytkowego autka nie żałował ani przez minutę.
- Prawie wszystko jest w nim oryginalne. Począwszy od znaczka na masce, poprzez całą karoserię i wnętrze. Większość elementów silnika czy tłumik też zostały zamontowane jeszcze w fabryce. Zachowała się nawet oryginalna apteczka i instrukcja obsługi - wylicza Dorszewski pokazując wnętrza błyszczącego maluszka.

Samochód od początku był w bardzo dobrym stanie. Jednak, żeby zacząć nim jeździć, trzeba było kilka rzeczy wymienić.
- Ot, chociażby koła! Na tych oryginalnych nie dało się jeździć. Samochód stał na nich przecież przez 25 lat, więc zrobiły się kwadratowe. Od razu je wymieniłem. Oryginalne zostało tylko na zapasie - pokazuje właściciel. - No i trzeba było wymienić pompkę, gaźnik i zbiornik. Bo skoro przez tyle lat nikt tym samochodem nie jeździł, to w zbiorniku nazbierał się osad z parafiny.
Większość napraw Dorszewski wykonywał sam. Bo jak twierdzi, maluch jest tak skonstruowany, że każdy kto choć trochę zna się na mechanice, poradzi sobie z awarią.

- Nie jestem pasjonatem motoryzacji, ale trochę samochodów w swoim życiu miałem i stąd się na nich znam - wyjaśnia. - Kiedyś tylko takie auta były. Sam wcześniej miałem dwie syreny i dwa maluchy. Jednego nawet z podobnego rocznika. No a każdy, kto miał malucha, pamięta, jak go można było łatwo uruchomić. Jest taka specjalna nakładka na prądnicę, na którą nawija się sznurek. Wystarczyło tylko pociągnąć, jak odpalając silnik w motorówce czy piłę spalinową i maluch pyr, pyr, pyr… i odpala.

Na ryby i grzyby

W przeciwieństwie do swojego poprzednika, mieszkaniec Zawad Ełckich nie postawił pomarańczowego autka do garażu na kolejnych kilkanaście lat.
- Kiedyś zepsuł mi się samochód i nie miałem czym jechać. A maluch był na chodzie. No to wsiadłem, odpaliłem już za pierwszym razem i pojechałem - opowiada. -
I tak się zaczęło. Początkowo jeździł nim tylko do lasu na grzyby i nad jezioro na ryby. Potem zdarzyło mu się nawet kilka razy do Białegostoku pojechać. Ale to głównie latem. Zimą samochodzik stoi schowany.

- Czasami go tylko wyciągnę, żeby się przejechać po okolicy. Bo bardzo dobrze trzyma się na śniegu - tłumaczy Dorszewski.

A jak się nim jeździ?

- Jak to maluchem - śmieje się właściciel pomarańczowego fiata. - To prosty samochód. Ma mały silnik, tylko 26 koni mechanicznych, więc taki w sam raz dla dwóch niezbyt tęgich osób. Bo i w środku nie ma zbyt wiele miejsca. Ale znam ludzi, którzy maluchami jeździli nawet do Holandii. To jest 1,5 tys. kilometrów w jedną stronę. Zakładali bagażnik na dach, żeby zabrać jak najwięcej rzeczy i jechali. Ja bym na taką wyprawę maluchem się nie zdecydował.

Dorszewski pomarańczowym fiatem zrobił ponad pięć tysięcy kilometrów. Teraz licznik wskazuje dokładnie 5 473 km. A mimo to 28-letnie auto o tak niedużym przebiegu wciąż wzbudza sensację.
- Oglądało go już sporo ludzi - mówi właściciel. - Raz był u mnie mężczyzna z Ełku, który zajeździł już kilka maluchów i zna się na nich bardzo dobrze. I kiedy usłyszał odgłos pracy silnika, przyznał, że to wyjątkowy dźwięk, prawie jak nowego auta. Był też jeden mechanik. W warsztacie, w którym pracuje, naprawiają tylko maluchy, duże fiaty i polonezy. Też był bardzo zdziwiony. Myślimy, że to jest jedyny egzemplarz z takim małym przebiegiem.
Już się nim nacieszyłem

Dorszewski lubi swoje pomarańczowe autko, ale coraz częściej myśli o jego sprzedaży.
- Ja już się nim nacieszyłem - tłumaczy. - Chciałbym, żeby trafił w dobre ręce jakiegoś pasjonata, który doceni wyjątkowość tego egzemplarza.
Bo jak przyznaje, dla większości osób jest to tylko zwykły mały fiat. Nie ma dla nich znaczenia, że 28-latek ma przejechanych niecałe 5,5 tys. km.

- Mówią, że jak się sprzedaje samochód, to nie wolno żałować, bo nie będzie chodził. Ja na pewno nie będę żałował, bo nie przywiązuję się do swoich aut. Ale nie chciałbym, żeby znowu wylądował w garażu, tylko by służył komuś jak najdłużej - zapewnia Ireneusz Dorszewski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna