Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mieszkają w tipi, gotują na ognisku. I tak jest im dobrze

Aleksandra Gierwat
Do osiołków są bardzo przywiązani. Dla nich to nie tylko zwierzęta do dźwigania całego dobytku. Catarinę, Desie i Moonshine traktują niemal jak własne dzieci. Straty Rosality, którą zastrzelono im pod Golubiem-Dobrzyniem, nie mogą przeboleć do dziś.
Do osiołków są bardzo przywiązani. Dla nich to nie tylko zwierzęta do dźwigania całego dobytku. Catarinę, Desie i Moonshine traktują niemal jak własne dzieci. Straty Rosality, którą zastrzelono im pod Golubiem-Dobrzyniem, nie mogą przeboleć do dziś.
Prócz siebie za towarzystwo mają na co dzień trzy osły, które dźwigają cały ich dobytek, i tyleż psów. Reszta to ludzie napotkani po drodze.
Wiodą życie wędrowców. Marianne przyznaje, że kobiecie jest trudniej. Ale nie zamieniłaby już namiotu na dom.
Wiodą życie wędrowców. Marianne przyznaje, że kobiecie jest trudniej. Ale nie zamieniłaby już namiotu na dom.

Wiodą życie wędrowców. Marianne przyznaje, że kobiecie jest trudniej. Ale nie zamieniłaby już namiotu na dom.

Zazwyczaj życzliwi, pomocni, otwarci, choć nieraz można się porozumieć jedynie za pomocą rysunków na skrawku papieru.

- Ale to wystarcza - uśmiecha się Marianne Lovlie, przyznając, że znajomość angielskiego, norweskiego, niemieckiego i francuskiego nie wszędzie w Polsce się przydaje. Potrzebne są tylko chęci, by się dogadać...

Usłyszeli: jesteście "crazy"
Marianne wie, co mówi. Wraz z mężem, pochodzącym z Niemiec Wernerem Fahrenholzem, w ciągu 29 lat przewędrowała 43 kraje Europy, Afryki i Azji. Przeżyli upalne lato w Portugalii i mroźną zimę w Rosji. Poznali się zresztą w podróży. Ona, informatyk, zwiedzała Włochy na rowerze, a on, inżynier budowlany - Półwysep Apeniński wolał przejechać na motocyklu.

- W pewnym momencie mój rower się zepsuł - wspomina z uśmiechem Marianne. - Werner przejeżdżał w pobliżu, poprosiłam go więc o pomoc. Popatrzył na ten rower, rozłożył ręce i mówi: ja się na tym nie znam. Ale obiecał, że zjawi się u mnie w Norwegii. I słowa dotrzymał.

Trzy tygodnie wakacji rocznie na umiłowane podróże nigdy im nie wystarczały. Niby mieli wszystko: dobrą pracę, stabilizację, przyjaciół. Brakowało im jednak wolności. Zdecydowali się więc ją odzyskać...

- Kiedy powiedzieliśmy rodzinie i przyjaciołom, że rzucamy pracę, sprzedajemy dobytek i ruszamy w drogę, powiedzieli, że jesteśmy "crazy" - wspominają Marianne i Werner.

Księżyc lśnił, gdy nagle padł strzał
Kto wie, czy tak właśnie nie pomyśleli sobie również pewnej wrześniowej niedzieli mieszkańcy podlaskiej gminy Ciechanowiec, kiedy ujrzeli odzianą w skóry parę seniorów, wędrujących w towarzystwie trzech osiołków i trzech psów. Niektórzy z pewnością mieli już wcześniej okazję usłyszeć o tym pozytywnie zakręconym małżeństwie. Szkoda tylko, że w niezbyt fortunnych okolicznościach... Gdy Marianne z Wernerem szli przez teren powiatu toruńskiego, w okolicach Golubia-Dobrzynia zastrzelono im osiołka. Sprawcę tego haniebnego czynu udało się złapać.

- Nie rozumiemy, czemu ten człowiek to zrobił - Marianne do dziś nie jest w stanie ukryć żalu.

- Tłumaczył, że wydawało mu się, że strzela do psa - wchodzi jej w słowo Werner. - Więc ja pytam: czy w Polsce naprawdę macie takie wysokie psy? I skoro stały trzy osiołki obok siebie, dlaczego strzelał tylko do jednego?

Sprawca usiłował się migać od zapłaty odszkodowania, tłumaczył, że biedny, że nie ma pieniędzy, że ma rodzinę na utrzymaniu. Z relacji wędrowców wynika jednak, że to wszystko bzdury. Chyba, że za biedę uznać trzy samochody w garażu. Sprawa jeszcze się nie zakończyła, ale w ramach przeprosin małżeństwo od władz Golubia-Dobrzynia otrzymało nowego osiołka.

- Nazwaliśmy go Moonshine, bo gdy zastrzelono naszą Rosalitę, nad naszymi głowami świecił księżyc - wspomina Norweżka.

Piechotą z Ziemi na Księżyc
Ciechanowiec przyjął ich jednak dużo życzliwiej. Ludzie znosili im jedzenie, karmę dla psów... Zaciekawieni mieszkańcy, choć czasem porozumiewający się z małżeństwem tylko na migi lub przy pomocy skrawka papieru, chcieli na miarę możliwości ugościć nietypowych przybyszy.

Marianne i Werner nie używają komórek, komputerów, ani nawet zegarka. Mieszkają w tipi, nie dbają o modne ubrania. Gotują bez prądu, na ognisku - to, na co zarobią podczas prac sezonowych lub co przyniosą im miejscowi. I czują się szczęśliwi.

- Wiedziemy proste życie, które daje nam jednak wiele radości - mówi Marianne.

- Odkąd zostawiliśmy pracę i ruszyliśmy w drogę możemy cieszyć z najprostszych spraw: z błękitu nieba, zielonego lasu... - dodaje Werner.

Z Ciechanowca ruszyli do Białegostoku, a potem na Białoruś i do Rosji. Zamierzają przejść Ural i dojść aż do Mongolii. Chcą pokonać 384 tys. km, tyle ile jest z Ziemi na Księżyc. Na razie "mają w nogach" ok. 250 tys. km. Przed nimi więc jeszcze długa droga.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna