Awans z trzeciego miejsca sprawił, że przeprawa przez 1/8 finału mistrzostw świata nie mogła być dla Biało-Czerwonych łatwa. Ostatecznie okazała się nieudaną. Podopieczni Jacka Magiery w niedzielę przegrali na stadionie w Gdyni z Włochami 0:1. W konsekwencji pożegnali się z organizowanym w naszym kraju turniejem. - Na pewno przepełnia nas smutek, żal, że nie udało się awansować do następnej rundy - przyznał po tym spotkaniu Tymoteusz Puchacz. Podobnie jak jego koledzy, nie krył rozczarowania. Bo choć ekipa z Italii była w tym spotkaniu zdecydowanym faworytem, Biało-Czerwoni nie przestawali wierzyć, że mogą ich pokonać.
- Powiem więcej, znowu mimo posiadania sytuacji, nie zdołaliśmy zdobyć nawet jednej bramki. To chyba boli najbardziej, bo bez strzelania goli nie można myśleć o zwycięstwach czy przejściu jakiejkolwiek rundy w fazie pucharowej - mówił, podkreślając że we wszystkich czterech meczach Polacy strzelili zaledwie pięć goli. Wszystkie przeciwko Tahiti. W pozostałych spotkaniach (z Kolumbią, Senegalem oraz wreszcie Włochami) nie zdołali pokonać golkipera rywali.
- Oprócz tych goli, ciężko mi powiedzieć czego nam zabrakło. W końcowych statystykach ich brak rzuca się w oczy najbardziej i to on zadecydował o tym, że odpadliśmy z mistrzostw. Na szybko po meczu jeszcze dokładnie tego nie analizowaliśmy, ale jeszcze nie wracamy do domów, w poniedziałek bardzo dokładnie omówimy ten mecz w hotelu - zapowiadał piłkarz, który sezon 2018/2019 spędził w większości w relegowanym z pierwszej ligi GKS-ie Katowice. Teraz, wraz z zespołem zostania jeszcze na chwilę w Gdańsku. po czym uda się na krótki urlop. Za niespełna dwa tygodnie rozpocznie przygotowania do nowego sezonu w Lechu Poznań.
O tym, że Biało-Czerwoni już mogą udać się na wakacje w dużej mierze zadecydował rzut karny. Po zagraniu ręką Dominika Steczyka we własnym polu karnym, Radosława Majeckiego pokonał kapitan ekipy z Italii, Andrea Pinamonti. - Na temat rzutu karnego nie mogę nic powiedzieć. Jeszcze wtedy byłem na ławce, daleko od naszego pola karnego. Wiem jednak, że sędziowie mają do swojej dyspozycji VAR, więc tych pomyłek nie ma. Wierzę, że skoro arbiter odgwizdał jedenastkę, to ona rzeczywiście była - przyznał Puchacz.
On sam na boisku pojawił się w xx minucie, zastępując lewego obrońcę Adriana Stanilewicza. Zawodnik Bayeru Leverkusen miał już żółtą kartkę, ale to nie była główna przyczyna roszad wykonywanych przez Jacka Magierę. Selekcjoner, nie mając już nic do stracenia, rzucił wszystkie siły do ofensywy. W miejsce Serafina Szoty pojawił się natomiast napastnik, Adrian Benedyczak.
- Z przebiegu spotkania, zarówno gdy oglądałem to z boku, jak też później z murawy, wydawało mi się, że jesteśmy w stanie Włochom zagrozić. Tych sytuacji było więcej niż w meczu z Senegalem, ale co z tego, skoro znowu żadnej z nich nie udało się wykorzystać? - pytał się Puchacz. - Trochę zabrakło nam szczęścia, bo zarówno na początku spotkania, jak i w końcówce mieliśmy kilka stuprocentowych sytuacji. Zwłaszcza strzały z daleka były naszą mocną stroną.
To właśnie one sprawiały największe problemy Alessandro Plizzariemu. Autorami najgroźniejszych prób okazali się Stanilewicz oraz Michał Skóraś. Z bliższej odległości próbowali m.in. Marcel Zylla czy Steczyk, ale brakło celności. Nie brakowało natomiast sytuacji. - Nie uważam, żeby Włosi przewyższali nas pod względem technicznym - stwierdził Puchacz, który podczas mistrzostw świata pełnił rolę wicekapitana reprezentacji Polski. - Tworzyliśmy fajną drużynę i jesteśmy smutni, że te mistrzostwa już się dla nas kończą. Chcieliśmy zajść jak najdalej, spędzić razem jak najwięcej czasu. Naprawdę świetnie się rozumiemy, lubimy po prostu razem trenować. Tym bardziej boli nas to, że czas rozjechać się do domów - mówił.
- Teraz będę kibicował Włochom - zapowiedział zapewniając, że mimo wszystko dalej będzie oglądał organizowany w Polsce turniej.