Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mural może być sposobem na rewitalizację miasta. I na jego promocję - zapewnia dr Rafał Roskowiński, legenda polskiego muralu

Ewa Wyrwas
archiwum prywatne
Sztuka naszych czasów to street art, a artystą naszych czasów jest Banksy - uważa dr Rafał Roskowiński, artysta malarz, pionier i legenda polskiego muralu

Czym się Pan ostatnio zajmuje?
- Dwoma projektami. Dopiero co skończyliśmy mural w Legionowie związany z setną rocznicą odzyskania niepodległości przez Polskę. Legionowo to miasto związane z postaciami generała Roji i marszałka Piłsudskiego, w związku z tym w Legionowie musieli być legioniści. I takich legionistów z marszałkiem Piłsudskim na tle koszarów wojskowych zrobiliśmy. Drugi projekt to już inny temat - narracja Matki Boskiej Częstochowskiej w kościele w Kuklówce.

Jaką rolę mają pełnić te Pana projekty?

- Proszę pani, ja się zajmuję malarstwem historycznym. A teraz jest chyba dobry moment na wskrzeszanie pewnych symboli, tematów historycznych. Modę na takie tematy mieliśmy na przykład w XIX wieku, a wie pani, jak to jest z modami - wracają. A ponieważ zmienia się formuła dotarcia do widza, to sztuka wychodzi na ulice.

Moja sztuka ma inspirować. Nie ukrywam też, że moje murale mają wzbudzić poczucie dumy narodowej, więzi, a przede wszystkim są ideologiczne, ponieważ uważam, że ideologia spaja naród.

Wspomniał Pan, że zmienia się formuła dotarcia do odbiorcy. Dlaczego?
- Ponieważ galerie stały się miejscami bardzo skomplikowanymi i mało uczęszczanymi.

Proszę rozwinąć temat.
- Mam na ten temat - na temat popularności street artu, w tym murali, którą teraz obserwujemy - teorię związaną z moją, indywidualną historią… Kiedy w latach 90. skończyłem studia, uzyskałem dyplom magistra w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku, praktycznie nie miałem możliwości zrobienia wystawy w żadnym z niewielu poważnych mediów w Polsce. Oprócz tego, że w Polsce było bardzo mało galerii, to te, które wystawiały poważną sztukę, były dla mnie abstrakcyjne. Panowało bowiem przekonanie, że malarstwo to coś archaicznego, coś, co przeminęło. Że jeśli się nie robi sztuki konceptualnej, to właściwie się nie istnieje jako artysta. A ja nie chciałem robić sztuki konceptualnej, nie chciałem wystawiać instalacji, drutów, telewizorów, kamieni, piasku, mieszać krwi z farbą itp. Mnie to nie interesowało, ja chciałem malować.

I wyszedł Pan na ulicę.
- Wyszedłem na ulicę. To była dla mnie jedyna dostępna forma autokreacji i przedstawienia swojej wizji, swojej sztuki i wrażliwości. No i tak się zaczęła moja droga zawodowa. Moim zdaniem, cały boom street artu, wielkiego come backu malarstwa ściennego, spowodowały właśnie te bardzo skomplikowane procesy związane z konceptualizmem. Bo wchodziło się do galerii - jeśli już ktoś wszedł do galerii - i nie było tam ludzi. Dlaczego? Ponieważ ludzie przy tak skomplikowanej sztuce mieli tak wielkie dylematy, że przestali do galerii chodzić, choć z pewnością jest mnóstwo tego rodzaju procesów, które są pozytywne i potrzebne. Niemniej jednak to ulica jest dziś najważniejsza.

Czyli wychodzi się w przestrzeń miejską, żeby coś zakomunikować?
- Przestrzeń miejska, publiczna, społeczna jest autentycznym miejscem do manifestowania w ogóle, manifestowania wszystkich emocji. Proszę zwrócić uwagę, że malarstwo ścienne towarzyszy gatunkowi ludzkiemu od zarania. Od paleolitu, od początków cywilizacji człowieka, wszystkie cywilizacje operowały malarstwem ściennym. Zarówno Sumerowie, Babilończycy i Egipcjanie, jak i Grecy otaczali się sztuką w sferze publicznej czy to były rzeźby, czy malarstwo. Taki na przykład starożytny Rzym był generalnie kolorowy, wymalowany. Oczywiście nie przetrwał do dzisiaj w tej formie, ale nie było to alabastrowe, marmurowe miasto, jak się może wydawać.

Jakby tak wymalować na przykład cały Białystok...
-

Wie pani, Białystok (i nie tylko) jest dziś w zasadzie „wymalowany”, tylko że dzisiaj mamy inne technologie, które nam produkują obraz. Wychodzimy na ulicę i obraz jest wszechobecny - otaczają nas billboardy, citylighty, backlighty… Nie wnikam w poziomy tych realizacji, ale jest to obraz! I w naturalny sposób człowiek się nim otacza, bo lubi się obrazem otaczać, czy to będzie forma namalowana, wydrukowana czy jakaś inna. Nawet dzieci wieszają w pokojach na ścianach plakaty… Rysowanie jest naturalną potrzebą człowieka. Tak szczerze: każdy jakąś ławkę kiedyś w życiu pobazgrał, prawda? Serce przebite strzałą na drzewie zostawił. Napisał gdzieś „Tu byłem” itp. To jest takie oczywiste, naturalne znaczenie terenu przez człowieka.

Ja natomiast zauważyłem jeszcze, że malowanie w przestrzeni publicznej jest takim wiecznym wernisażem, wspaniałą frajdą uczestniczenia w krytyce publicznej, ponieważ dobre realizacje nie mogą być jednoznaczne, muszą wzbudzać gros emocji; od pozytywnych do negatywnych. I wzbudzają. Generalnie, ja siebie traktuję jako malarza ludowego. Tematy, które poruszamy, forma, którą się posługujemy, jest prosta w odbiorze, zrozumiała.

Czyli stąd taka popularność i społeczna akceptacja dla murali? Że ja, mieszkanka danego miasta, widzę mural na ścianie mojego bloku i wiem, o co w nim chodzi?
- Owszem, choć nie wystarczy po prostu coś na ścianie namalować. Przestrzeń publiczna jest skomplikowana. Artyści powinni absolutnie brać pod uwagę formę architektury, na której pracują, kolorystykę otoczenia i... społeczeństwo. Ludzie wracający z pracy do bloków nie chcą napotykać formy agresywnej, niezrozumiałej, bo oni są już tak zmęczeni pracą, (a Polacy pracują przecież najciężej w Europie, prawda?), że nie potrzebują, żeby coś jeszcze wzbudzało u nich negatywne emocje. Wszystko to trzeba brać pod uwagę. Z drugiej strony - my też musimy mieć coś do powiedzenia; nie można się bać swoich wizji, estetyki. To jest kompromis między nastrojem społecznym a swoją wizją.

A potem ja przy okazji spaceru czy między pracą a zakupami mogę sobie poobcować ze sztuką.
- No tak! I proszę zauważyć, ile emocji to wzbudzi. Ta sztuka się może pani nie spodoba, ale również wtedy spowoduje myślenie: dlaczego się nie podoba, co pani w niej nie pasuje. Sądzę, że znacznie częściej będziemy ze sobą rozmawiać o muralach powstającym w naszych miastach, o sztuce naszych ulic niż o jakimś innym dziele sztuki.

Bo street art nas dotyka bezpośrednio, mamy to na wyciągnięcie ręki. Patrząc na to, co się dzieje na świecie, jestem przekonany, choć może to dla pewnych sfer zabrzmieć obrazoburczo, że sztuka naszego czasu jest istotna właśnie w formie street artu. Że to, co wyróżni nasz okres z perspektywy powiedzmy 100 lat, to fakt, że najważniejszą dziedziną, jaka się rozwija w sztuce na świecie obecnie, są realizacje związane ze sztuką miejską, z przestrzenią publiczną. Od graffiti po realizacje wielofunkcyjne. Artystą naszych czasów jest Banksy - nikt nie wie, jak on wygląda, kim on jest, a to człowiek, o którym mówi cały świat; człowiek, który zniszczył swój obraz wart milion dolarów. Bardzo intelektualna postać, zbliżająca się w swoich działaniach do wspomnianej przeze mnie sztuki konceptualnej.

Street art pełni różne funkcje. Widziałam też murale, które są reklamami. Poza tym, powstają z okazji i bez okazji...
- To fakt, że część murali jest wyrazem pewnych emocji. To fakt, że powstało mnóstwo różnych realizacji, w tym takich kontrowersyjnie estetycznych, które są wyśmiewane, krytykowane... Ale pamiętam czasy, kiedy na przykład fascynowaliśmy się muralami irlandzkimi, które miały bardzo podobny poziom estetyczny do naszych murali kibicowskich czy tych przedstawiających żołnierzy wyklętych. W Polsce czegoś takiego wtedy nie było. Irlandczycy uwieczniali po prostu swoich bohaterów, a dla nas to był taki „prymitywizm naturalny” . I bardzo możliwe, że ocena obecnego procesu jest nieobiektywna.

Dlatego trzeba się wstrzymać z opiniami, przestać się śmiać z tych wszystkich „Wilków” i „Łupaszków” na różnym poziomie artystycznym, ponieważ bardzo podobny proces następował w Irlandii, a tamtymi muralami fascynowała się cała Europa. Ocena jakości sztuki jest oceną długodystansową. Czyli to, co robi artysta dzisiaj, powinno być ocenione z perspektywy minimum 50 lat.

Czyli mamy jeszcze chwilę.
- Tak. I dopiero z perspektywy czasu okaże się, na ile to, co się obecnie w naszym miastach dzieje, było potrzebne. Bo street art przetrwa, w takiej czy innej formie. Niech więc kolejne pokolenie dokona oceny.

Inną sprawą jest to, że na przykład mural to często najtańsza forma rewitalizacji miasta i stąd też jego popularność. Nie musimy odnawiać całej kamienicy, ze stiukami, z detalem architektonicznym, tylko bierzemy artystę i niech artysta zrobi mural. I będzie efektownie. Kolejna sprawa - to jest najtańsza forma pomnika. Nie trzeba odlewać ze spiżu, nie trzeba płacić za drogocenny metal, bo mural też manifestuje pewne wydarzenia, sytuacje.

Do tego, przy odrobinie wrażliwości murale mogą służyć i estetyce, i edukacji. Ja na przykład uważam, że bardzo fajnie jest realizować cykl miejski, czyli zapotrzebowanie miasta na pewną formę przekazu. Niech to będzie przekaz historyczny, niech będzie nie wiem… zoologiczny, ekologiczny, bo bardzo możliwe, że właśnie taka forma wpłynie na świadomość społeczeństwa.

I ostatnia rzecz - jest moda na murale, ponieważ jest zapotrzebowanie na murale. Jeśli jest moda na murale, to znaczy, że są one ważne!

A czy taką formę jak street art można traktować jako element budowy wizerunku, marki miasta na przykład?
- To jest pytanie bardziej do specjalistów od marketingu... Ale to fakt, że na przykład murale służą estetyzacji miasta. Pod warunkiem oczywiście, że są zaplanowane, że ich obecność wynika z naturalnych potrzeb.

Jest bowiem mnóstwo wspaniałych murali, które same w sobie są dziełem sztuki, natomiast dewastują przestrzeń publiczną, architekturę. Bo nikt nie wziął pod uwagę na przykład kolorystyki budynku, szacunku do architekta, który go stworzył itp. A szacunek do przestrzeni publicznej jest bardzo ważny. Murale mogą zmieniać wizerunek miasta, tylko że obecnie mamy tak wielką modę na murale, że one są wszędzie. Nie słyszałem o mieście, które nie ma muralu

A co by Pan namalował na przykład Suwałkom?
- Orzeszkową! Żartuję oczywiście. Powiem tak: kiedy włodarze Łomży zaproponowali mi cykl murali związanych z łomżyńską perspektywą wokół tematu niepodległości, to musiałem tam pojechać. Poczuć atmosferę tego miasta, zapoznać się z jego bohaterami, z mieszkańcami, ale przede wszystkim z urbanistyką. Nawiasem mówiąc, Łomża okazała się miastem przepięknym, bardzo urbanistycznie ciekawym, obecnie mam tam siedem realizacji i nie są to realizacje ostateczne. W każdym razie chcę powiedzieć, że w danym mieście robi się coś, co nie pasuje do żadnego innego miasta.

To jest sztuka - mural, który będzie pasował tylko tutaj, do tego otoczenia, do tej historii. I tak staram się pracować. Gdyby np. taki łomżyński mural przenieść do Krakowa, to nie pełnił by swojej funkcji, bo wzbudzałby inne emocje.

Ale wie Pan, że na przykład do Białegostoku przyjeżdżają ludzie, żeby zobaczyć murale?
- No tak. Ludzie chcą uczestniczyć w kulturze, w tym, co tworzy nasza cywilizacja. Genialne jest na przykład to, co się dzieje w Gdańsku. Mamy tam osiedle Zaspa, które szczyci się unikalną w skali Europy kolekcją malarstwa monumentalnego, prezentowaną na ścianach szczytowych budynków osiedla. I tam działa projekt, w ramach którego jest 30 przewodników indywidualnych, których można wynająć i w ciągu kilku godzin przejść przez Zaspę, dowiedzieć się kto to namalował, dlaczego i kiedy. I to jest takie nieszablonowe zwiedzanie miasta. Genialny pomysł, świetna sprawa - pokazać, że Gdańsk to nie tylko np. starówka, ale też właśnie ta Zaspa, która stała się symbolem nowoczesnego myślenia o sztuce.

Czyli jest to wizualny sposób na zainteresowanie ludzi miastem.
- No tak, jest to sposób na promocję miasta. Ale powinien być przemyślany i spójny.

I jeszcze jedna, bardzo ważna rzecz. Otóż według mnie, poprzez wielki format można mówić, wręcz powinno się, o wielkich rzeczach. Ponieważ realizacja tych wielkich formatów jest tak kosztowna, to jeśli już mamy taką możliwość, to mówmy o czymś, co może poruszyć społeczeństwo. Bo wszystko można namalować w mniejszym formacie, ale skoro już poświęcamy tyle potu, krwi, sił i zdrowia na to, żeby to wszystko namalować, to miejmy wielką wizję. I miejmy ją w głowie, bo jak się maluje na ścianie, która ma 30 metrów wysokości, to się nie widzi, co się maluje. Po prostu się wciera farbę w beton.

Dr Rafał Roskowiński
Artysta malarz, pionier i legenda polskiego muralu. Malarz historyczny, absolwent Wydziału Malarstwa i Grafiki Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Twórca Gdańskiej Szkoły Muralu, w której naucza technik projektowania i wykonywania murali. Wykładowca Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Przejawiający różne formy działalności artystycznej - dziesiątki murali, setki obrazów, komiksy. Skupiony na tematyce historycznej. Uważa, że artysta powinien przekazywać ideę, wyczuwać zmiany społeczne i polityczne, sygnalizować problemy i inspirować społeczeństwo. Znany z bezgranicznego umiłowania wolności i kontrowersyjnych poglądów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna