Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Muszę mieć ruch - powiedział nam Muniek Staszczyk (fotogaleria)

Fot. A. Zgiet
T. Love na koncercie w Białymstoku
T. Love na koncercie w Białymstoku Fot. A. Zgiet
Z Muńkiem Staszczykiem o muzyce, fanach zespołu, ich pokoleniowej zmianie, o tym, co się zmieniło w ciągu ponad dwudziestu lat grania i czy wypada wyrywać fanki po koncercie, rozmawia Urszula Krutul
Muniek Staszczyk i T-Love na koncercie w Bialymstoku

Muniek Staszczyk

Jak Ci się podoba Białystok?

- Słuchaj, wielokrotnie tu byłem. Dużo lasów. Podlasie jest ładne i ciekawe. Jedzenie dobre jest...

Co najlepsze?

- Kartacze są najlepsze.

Co najbardziej męczy w życiu muzyka?

- Najgorsze są dojazdy. Zmienia się to jakoś powoli, ale nadal drogi są kiepskie, trzeba sobie znaleźć jakiś sposób na przemieszczenie się z miejsca do miejsca.

A najmilsze aspekty pracy?

- Myślę, że najfajniejsi są nasi fani. Przez 26 lat graliśmy dla bardzo różnych pokoleń. Teraz jest już chyba trzecie pokolenie dzieciaków. To jest bardzo szerokie spectrum ludzi, niezwiązanych z żadną subkulturą. Przychodzą zarówno ludzie w dredach, z długimi włosami, jak i z krótkimi. Studenci, od nastu do 40 lat. Fani to nasz największy skarb. To dzięki nim zespół istnieje tak długo.

Kiedy szłam na wywiad z Tobą, szły przede mną 3 dziewczyny w wieku 16-17 lat i twierdziły, że ich ojcowie daliby się zabić za bilet na Wasz koncert. Jak sądzisz do kogo bardziej docieracie? Do pokolenia, z którym zaczynaliście, czy do współczesnej młodzieży?

- Słuchaj, po to wydajemy dwupłytową składankę "Love Love Love - The Very Best.Love, żeby pokazać głównie młodym ludziom, którzy się załapali niedawno na zespół, że ma on swoją historię. Są to piosenki w sumie z trzech dekad. Nasza muzyka jest jak taki "pozytywny wirus" - przechodzi z ojca na córkę, ze starszego brata na siostrę. Trafia i do licealistów, i do starszych. Jest grupa ludzi, którzy mają między 40 a 50, grupki facetów, którzy siedzą w jakimś mocnym biznesie - biuro, garnitur. A weekendowo lubią sobie posłuchać T. Love. To jest ciekawe w naszym zespole, że nie ma jakiś objawów stargetowanego zespołu fanów. Gramy po prostu rock'n'rolla dla wszystkich.

Jeżeli rock'n'roll, to jak przystaje do tego hasło "Seks, drugs & rock'n'roll"?

- Hasło jest w tej chwili chyba niezbyt aktualne. Nikogo już seks ani drugs nie podnieca tak jak w latach 60-tych. Masz dilerów, masz agencje towarzyskie. Nie ma czym szokować. Przeżyliśmy dużo. Ale nigdy nie chwaliliśmy się jakimiś naszymi ekscesami erotycznymi, bo to jest prywatna sprawa. Teraz jesteśmy bardzo zdystansowani do tego typu spraw. Bawimy się w naszym gronie. Mam 45 lat. Nie wypada mi wyrywać panien po koncercie. To jest po prostu śmieszne. Ja nie mówię, że jestem święty, ale wyrywanie fanek jest trochę groteskowe w moim przypadku.

Kiedy łatwiej było zrobić karierę? Kiedy Wy zaczynaliście, czy teraz?

- My jesteśmy zespołem prawdziwym, a nie wirtualnym. Nigdy w życiu nie grałem z playbacku. Jestem ze starej szkoły. Nasze płyty nie będą zaskakiwać. Nasza siła leży w pokazaniu dzieciakom tradycji. Z czego wziął się rock'n'roll. Z bluesa, folku, ze Stonesów, ze starych bluesmanów, z Johnny`ego Casha. Wbrew pozorom kiedyś było łatwiej zaistnieć. W czasach komuny. Nie było za dużo zespołów.

Rzeczywistość była nieco prostsza - czarna i biała. Ani my, ani nikt z naszych przyjaciół nie był fanem komuny. Nasz zespół, kiedy stał się popularny w latach 80-tych, już 8 lat grał i miał za sobą undergroundową popularność. Mając 27 lat, byłem świadomym, dorosłym facetem. Nie stałem się przez to idiotą mediów. A w tej chwili tak się zdarza. Teraz każdy może nagrać płytę. Ciekawe tylko co się później z tą płytą stanie. Są też pozytywy: można robić karierę alternatywną, jak np. Marysia Peszek. Jej piosenek nie ma w radiu, a płyta jest numer 1.

Przyznawałeś kiedyś, że nie potrafisz śpiewać, że na początku zespół nie potrafił grać. Więc jak przetrwaliście 26 lat na scenie?

- To nie chodzi o to, że ja nie potrafię śpiewać. Mam skromną świadomość, że nie jestem jakimś wybitnym śpiewakiem a la Robert Plant czy Freddie Mercury. Wiem, jak się poruszać w moim śpiewaniu i czego unikać, żeby nie być śmiesznym. Potrafię śpiewać w swojej prostej skali. I wiem, gdzie jest moje miejsce. To dziennikarze przyłożyli mi łatkę, że nie potrafię śpiewać. To jest bzdura. Ale ja nie będę siebie reklamował.

Po prostu gdybym nie potrafił śpiewać, to nasze piosenki nie miałyby melodii. Nie byłoby hitów, które ludzie nucą. Sądzę, że to, co ludzie cenią we mnie i w zespole, to szczerość w stosunku do nich. Jestem jaki jestem. Nie jestem jakąś niedostępną gwiazdą. Ale też nie jestem kumplem wszystkich. Ten zespół jest uczciwy. Robimy uczciwą muzę. A dzieciaki to lubią. Dlatego lubią mnie, czy Kazika albo Grabarza.

Motto życiowe, motto na karierę?

- Chyba to, co Młynarski kiedyś powiedział: "Róbmy swoje", albo to, co powiedział Johnny Rotten z Sex Pistols: "Pierwsza lekcja: zrób to sam. Druga lekcja: zrób to dobrze". Zrób to sam, czyli znajdź swój własny wyraz, bez ciśnienia. Nie nastawiaj się na szybką kasę. Jak chcesz grać uczciwą muzykę, to ta kasa może przyjdzie, może nie. Jeden ma szczęście, a drugi nie. Nie mówię, że T. Love był tak wybitny. Mamy jakiś talent, ale też byliśmy uparci. Bo wiele zespołów w tej fali szlag trafił.

A jak się temu nie dać?

- Trzeba mieć dystans do tego wszystkiego. Do kolorowych gazet, telewizji. Może dlatego, że miałem dobrego polonistę, dzięki któremu jako młody dzieciak zacząłem czytać fajne książki: Gombrowicz, Witkacy, zyskałem świadomość pewnej groteski formy bycia kimś: np. myślenia "a teraz będę gwiazdą". Jestem normalnym chłopakiem, z normalnej rodziny, bardzo przeciętnej. Kumpli miałem i mam różnych.

Nie samych artystów. Jakiś szacunek do człowieka trzeba mieć, nie obnosić się z tym, że jesteś lepszy od innych. Bo wcale tak nie uważam. Jak ktoś jest dobrym kucharzem, dobrym krawcem, dobrym bankowcem. Ja jestem muzykiem. Jestem wbrew pozorom zdyscyplinowanym facetem. Jeżeli mam gdzieś być, to jestem. Nie jestem też pier... pracoholikiem. Teraz kończymy trasę i będę sobie leniuchował.

To jak wygląda Twój dzień? Taki, który lubisz spędzać?

- Lubię grać koncerty. To mnie stymuluje, jest fajnie. Zespół mógłby grać cały rok, w kółko, miałby na to zamówienia. Ale to nie o to chodzi. Od dwóch lat tak wygospodarowałem z kolegami, że mamy od stycznia do kwietnia wolne. Stać nas na to po latach grania. I to jest świetne. Każdy wtedy się zajmuje sobą. W związku z tym, że moje życie jest aktywne, mogłoby wypełnić kilka żyć.

Dużo mi się zdarzyło. I dlatego nic nierobienie, cisza, spokój, ilość książek do przeczytania w kolejce leżących, ilość nieobejrzanych filmów jest super. Nie muszę mieć codziennie karnawału. Czy czegoś wystrzałowego. Wręcz przeciwnie. Jest to zajebiste, kiedy się nic nie dzieje. Ale nie mógłbym też tak żyć w domku, pod miastem jako farmer. Bym se strzelił w łeb. Muszę mieć ruch. Lubię życie w mieście.

Jaka była najlepsza rzecz, jaka Cię w życiu spotkała?

- Nie mogę narzekać na swoje życie. To, co chciałem, to robię. Oprócz tego żyję z tego, żyję z muzyki, mam zespół, kolegów w zespole. Nie są to tylko stosunki czysto pracownicze. Jesteśmy paczką, robimy piosenki. To jest świetne. I mimo że nie jesteśmy młodym zespołem, to cały czas się jakoś kręci. I to całkiem nieźle.

Czego mogę życzyć na przyszłość.

- Żeby nie było gorzej (śmiech).

I tego Ci życzę. Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna