Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Najmłodsze ofiary emigracji

Anna Mierzyńska [email protected]
Emigracja może zniszczyć rodzinę, a to zawsze najbardziej odbija się na dzieciach. Osamotnione maluchy wyrastają na nastolatki, które często nie radzą sobie z życiem.
Emigracja może zniszczyć rodzinę, a to zawsze najbardziej odbija się na dzieciach. Osamotnione maluchy wyrastają na nastolatki, które często nie radzą sobie z życiem. mwmedia
Wiele dzieci próbuje udźwignąć ciężar ponad swoje siły i żyć bez rodziców. Rozumieją, że rodzice musieli wyjechać za granicę do pracy, bo przecież pieniądze są ważne. Cierpią, nie mówiąc o tym nikomu. Czasem w ogóle przestają się odzywać. Albo nagminnie wagarują.

Luiza miała dziesięć lat, gdy jej mama wyjechała do Włoch. Tato nigdy się nią nie zajmował, została więc z babcią. Wszystko było dobrze, dopóki mama dzwoniła. Ale przestała. Dziś Luiza jest w domu dziecka. - Nie dałam sobie z nią rady - tłumaczyła babcia.

Paweł, Grzesiek i Damian - niespokrewnieni, chociaż z identycznymi życiorysami. Kiedy kończyli podstawówkę, jedno z rodziców każdego z nich wyjechało do pracy za granicą. Dwóch ojców i jedna matka. Najpierw dzwonili, pisali, zapraszali. Z biegiem czasu kontakty stawały się coraz rzadsze, nie tylko z chłopcami, ale też z partnerem, który został w kraju. Rodziny się rozpadły. Ale zanim rodzice zdali sobie sprawę z tego, że ich małżeństwa nie istnieją, zmiany wyczuli chłopcy. Najpierw przestali chodzić do szkoły, potem kradli, zdarzyły się pobicia. Przydzielono im nadzór kuratorski, trafili do ośrodków wychowawczych. Dwaj właśnie wychodzą na prostą, jednemu się nie udało. Ale bez fachowej opieki i ta dwójka byłaby stracona.

- To oczywiste, że u podłoża wszystkich kłopotów leżał wyjazd rodzica do pracy za granicą - nie mają wątpliwości pedagodzy, którzy zajmowali się chłopcami w Białymstoku.

Rodzice Krzysia są w Szwecji. Tata "od zawsze", mama od kilku miesięcy. Ale i Krzyś ma niewiele więcej, bo niecały rok. Chłopczyk trafił do domu dziecka, jeszcze zanim matka wyjechała do pracy - zabrano go, bo kobieta karmiła go piersią, będąc pod wpływem alkoholu. Nie przejęła się tym zbytnio, przeciwnie, uznała to za doskonały zbieg okoliczności, bo dzięki temu uwolniła się od niemowlęcia i mogła realizować swoje marzenia. Wyjechała. Obiecuje, że wróci. Kiedy? Jak zarobi odpowiednią ilość pieniędzy. A ile to jest "odpowiednia ilość"? Tego nie wie nikt. Krzyś za swoją mamę uważa dyrektorkę domu dziecka.

Marzenie: mieć rodziców na co dzień
Problem dzieci wychowujących się z dala od rodziców (albo przynajmniej od jednego z nich) ciągle narasta. Potwierdzają to wszyscy, którzy pomagają rodzinom lub opiekują się dziećmi w szkołach, świetlicach czy ogniskach wychowawczych. Bo w placówkach opiekuńczych tego problemu jeszcze nie widać. Pojedyncze przypadki owszem, zdarzają się, ale zdarzały się od lat. W końcu Polacy wyjeżdżali za granicę do pracy już w latach 70. Wtedy najczęściej potrzeba zarabiania pieniędzy wyrywała z domu ojca, dziś równie często z domu znika matka, pozostawiając dzieci w różnym wieku.

- Takie dzieci wyróżniają się spośród innych. Są albo zamknięte w sobie, albo nadpobudliwe, czasem wręcz agresywne - mówi Maria Anna Huluk z Towarzystwa Przyjaciół Dzieci Oddział w Białymstoku. - Nawet te, którymi interesują się oboje rodzice, choć pracują za granicą, są inne. Widać po nich, zresztą same o tym mówią, że bardzo nie lubią tej sytuacji, w której się znalazły. One marzą o tym, by mieć rodziców na co dzień.

W Polsce zachodniej coraz częściej zdarzają się sytuacje, gdy rodzice, wyjeżdżając za granicę, zostawiają swoje dzieci w domach dziecka. I nie dotyczy to jedynie osób skażonych społecznymi patologiami. Pracownicy placówek opowiadają chociażby o położnej, która zgłosiła się z synkami w wieku dwóch i pięciu lat i poprosiła o ich przechowanie na czas kontraktu. Natomiast pracownica banku zostawiła czternastoletnią córkę pod opieką drugiej, o trzy lata starszej. Skończyło się tragicznie. Młodsza popełniła samobójstwo.

Babcia nie zawsze wystarczy
W naszym regionie porzucanie dzieci z powodu wyjazdu do pracy to na szczęście rzadkość. Rodzice najczęściej korzystają z pomocy rodziny i zostawiają maluchy pod opieką cioci czy babci. To właśnie babcie są ostatnio najczęstszymi klientkami poradni rodzinnych. Dopóki dzieci są małe, babcie całkiem nieźle sobie z nimi radzą. Ale kiedy z maluchów wyrastają nastolatki, zaczynają się poważne kłopoty.

- Emigracja najczęściej dotyczy rodzin, w których nie starczało do pierwszego. Więc w pierwszych miesiącach ci, którzy zostali w kraju, wpadają w zachwyt, dzięki przysyłanym pieniądzom. Nagle jest co jeść - opowiada Anna Zieniewicz, dyrektor Domu Dziecka w Krasnem. - Potem statut materialny rodziny rośnie, babcia zaczyna więc dawać dzieciom pieniądze. Czasem raz na tydzień, czasem tylko wtedy, kiedy dziecko poprosi. Maluchy najpierw kupują batoniki, potem robią się coraz starsze i w sklepie proszą o wino, piwo i papierosy. Babcia traci kontrolę nad wychowankiem, zaczynają się kradzieże, czasami poważniejsze przestępstwa. Dziecko ma sprawę karną i na koniec trafia do domu dziecka. A tak być nie powinno, dom dziecka nie jest lekiem na całe zło.

Tak być nie powinno, ale się zdarza. Jak mówi Anna Zieniewicz, jeśli dzieci pochodzą z domów, w których matki były prawdziwymi matkami, to zaalarmowane kłopotami w kraju często wracają.

- Rzucają wszystko i przyjeżdżają, by zająć się dzieckiem. Jeśli wcześniej żyły w małżeństwie z alkoholikiem, to wracają z zagranicy pewniejsze siebie, z poczuciem wartości, oczywiście jeśli tam nieźle sobie poradziły. Za granicą odbijają się od dna, nabierają wiary we własne siły. Najczęściej zabierają dzieci z kraju i zaczynają nowe życie.

Tak jak matka Joli z Pogotowia Opiekuńczego w Białymstoku. Na szczęście była w kontakcie z rodziną, można się więc było z nią skontaktować, gdy dziewczyna wpadła w tarapaty. Scenariusz typowy: unikanie szkoły, wagary, pierwsze przestępstwa.

- Ale skontaktowaliśmy się z matką. Rozmawialiśmy z nią wiele razy, przekonywaliśmy - opowiada Marek Iwanowicz, dyrektor Pogotowia Opiekuńczego. -I w końcu wróciła do córki. Udało się.

Szczęśliwego zakończenia nie ma historia Luizy. W jej przypadku nie było z kim się skontaktować. Matka, od kilku lat przebywająca we Włoszech, przestała się odzywać. Nie wiadomo, czy żyje, czy może coś się z nią stało. Dopóki była nadzieja, że mama jest, chociaż daleko, Luiza dawała sobie radę. Uczyła się, dbała o siebie. Mimo że babcia już dawno przestała radzić sobie z życiem. W tej rodzinie alkoholu nadużywano od dawna. Mama Luizy wcale od niego nie stroniła, tyle że wszyła sobie esperal i pojechała szukać nowego życia. Ale dopóki była w kraju, mimo że piła, Luiza była zawsze czyściutka i zadbana, nigdy nie opuszczała szkoły. Kobieta najwyraźniej kochała swoją córkę. Babcia? Babcia jej nie kocha, do czego głośno się przyznaje, i to w obecności Luizy. Ojciec też jej nie chce. Luizie przestało więc zależeć na życiu, spróbowała narkotyków. Bo po co żyć, gdy nikt nie kocha?

Wszystko odbija się na dzieciach
Dzieci porzucone w naszym regionie to jednak rzadkość. Większość maluchów opuszczonych przez emigrujących rodziców wychowuje się wśród krewnych i nigdy nie trafia do placówek opiekuńczo-wychowawczych. To dlatego pracownicy Powiatowych Centrów Pomocy Rodzinie w naszym regionie nie odnotowują emigracji jako problemu. Genowefa Kulikowska, kierownik PCPR-u w Mońkach, mówi, że nie zdarzyło się ostatnio, by dziadkowie opiekujący się wnukami nie wywiązywali się ze swoich obowiązków. To samo podkreśla Agnieszka Piątek z PCPR-u w Siemiatyczach. Nie znaczy to jednak, że problem nie istnieje. Świadczy raczej o tym, że na razie nie wypłynął poza rodziny, że dziadkowie jeszcze na tyle kontrolują dzieci, iż te nie robią niczego, w co musiałoby ingerować państwo. Ale w wielu przypadkach to tylko kwestia czasu.

Najczęściej opuszczone przez rodziców dzieci nie są też objęte żadną fachową pomocą. Zmiany w ich zachowaniu zauważają tylko nauczyciele, czasem opiekunowie w świetlicy. Bo dzieci gorzej się uczą, sprawiają wrażenie "niezagospodarowanych". Te pogodne i aktywne nagle przestają się wyrywać do odpowiedzi na lekcjach, te nadpobudliwe stają się nie do opanowania, biją kolegów i wagarują. Jeszcze inne garną się do dorosłych, którym mogą zaufać. Opowiadają o swoich marzeniach, o pustym domu, o każdym telefonie od mamy czy taty.

- Dla mnie taki kilkuletni wyjazd to pierwsza faza rozpadu rodziny - nie kryje Maria Anna Huluk z białostockiego TPD. - Nawet jeśli dzieci odwiedzają swoich rodziców w nowym kraju, i tak są naznaczone brakiem kontaktu z tym rodzicem. Powiedziałabym nawet, że to są dzieci-sieroty. Problemy ich rodziców, częste kryzysy w związkach spowodowane wyjazdem za granicę, stres babci czy cioci, która zostaje obarczona obowiązkiem wychowania - to wszystko odbija się na dzieciach. I niestety jest to zjawisko nagminne i narastające.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna