Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Napad na właściciela kantoru w Suwałkach. Sprawcy pozostają bezkarni

Izabela Krzewska
Izabela Krzewska
32-letni Kamil S. został zatrzymany w październiku 2014 roku w Suwałkach
32-letni Kamil S. został zatrzymany w październiku 2014 roku w Suwałkach KWP Białystok
Choć w domu trzyma maczetę, bagnet, atrapę pistoletu i kominiarkę, nie znaczy, że napadł na właściciela kantoru. Kamil S. z Suwałk został we wtorek prawomocnie uniewinniony od tego zarzutu. A to oznacza, że nikt nie odpowie za serię podobnych napadów, które miały miejsce w ostatnich latach w naszym regionie.

Z tą sprawą organy ścigania nie radziły sobie od samego początku. Dwa pierwsze napady na właścicieli podlaskich kantorów zostały przed opinią publiczną w ogóle utajnione. Nie udało się tego zrobić z trzecim, bo postarali się o to sami napastnicy. Przeprowadzili bowiem akcję, jak z gangsterskiego filmu. Tego ukryć się już nie dało. Potem było jeszcze czwarte zdarzenie...

W tych wszystkich sprawach zatrzymano raptem dwie osoby. Jedną - za akcję, jak z gangsterskiego filmu, w Małej Hucie pod Suwałkami, drugą - za napad w Budzisku. W tej ostatniej oskarżonego sąd uniewinnił, a prokuratura nawet się nie odwołała. Uczyniła to natomiast w drugiej sprawie - napadu na kantorowca z Małej Huty. Jednak - jak pokazał wtorkowa rozprawa - z mizernym skutkiem.

Bo brak dowodów

- Nie sposób podzielić argumentacji prokuratora, że sąd pierwszej instancji dopuścił się jakichkolwiek błędów - mówił podczas rozprawy sędzia Dariusz Firkowski z Sądu Apelacyjnego w Białymstoku. - Nie ma dowodów wskazujących na to, aby oskarżonych dopuścił się zarzucanego mu przestępstwa.

Napastnicy celowo doprowadzili do kolizji z autem właściciela kantoru. Po czym trzech zamaskowanych mężczyzn podbiegło do biznesmena, wybili boczną szybę jego pojazdu, okładali go pięściami po twarzy, bili młotkiem po kolanach

Przeciwnego zdania byli śledczy. Złożyli odwołanie od wyroku uniewinniającego Kamila S. Chcieli ponownego procesu. Bezskutecznie. Sąd Apelacyjny w Białymstoku w miniony wtorek orzeczenie utrzymał w mocy.

Finał tej sprawy to totalna klęska prokuratury i policji. Bo dowody, jak się okazuje, od początku były dość słabe. To właściwie tylko zeznania obrabowanego właściciela kantoru, który - choć tak zapisano w protokole - wcale nie był pewny, że Kamil S. był sprawcą.

Poza tym, oskarżony miał żelazne alibi, o którym śledczy też wiedzieli praktycznie tuż po zatrzymaniu. Rodzina Kamila S. zdobyła zaświadczenie od pracodawcy, że mężczyzna w dniu i godzinie napadu był w miejscu pracy w Suwałkach. W jego zakładzie wszędzie znajdują się kamery i zarejestrowały jego wyjście z pracy o 17.55. Do rozboju doszło w oddalonej o kilka kilometrów Małej Hucie ok. 17.20. Zdaniem załogi, S. nie mógł niepostrzeżenie opuścić stanowiska. Obrońca podkreślał, że oskarżony nie miał fizycznej możliwości, aby wziąć udział w napadzie.

- Nie sposób zakwestionować zeznań świadków, którzy mieli w tym czasie styczność z oskarżonym - podkreślał sędzia Firkowski.

Do tego, i wtedy, i przed sądem pokrzywdzony twierdził, że wcale nie jest przekonany, że Kamil S. był wśród rabusiów. Twarz wydała mu się podobna, ale jednocześnie nie był pewny, czy sprawca nie miał na głowie... pończochy.

Obrońca Kamila S. na wtorkowej rozprawie apelacyjnej kwitował: - Nie mamy do czynienia z poważnymi wątpliwościami. Mamy do czynienia z pewnością, że pan S. nie był sprawcą.

Pięściami po twarzy, młotkiem po kolanach

Do napadu na właściciela kantoru doszło 3 lipca 2014 r. Według relacji kantorowca, sprawcy jadący audi celowo doprowadzili do kolizji z jego pojazdem. Z auta wyskoczyło trzech zamaskowanych mężczyzn, którzy wybili boczną szybę, okładali pięściami po twarzy, bili młotkiem po kolanach. Dotkliwie pobitemu mężczyźnie zabrali torbę z pieniędzmi (w niej było 180 tys. zł) i uciekli czerwonym volkswagenem passatem. Audi porzucili. Zresztą, i tak było kradzione, a tablice rejestracyjne pochodziły z wyrejestrowanego BMW. Trop się urwał.

Aż tu dwa tygodnie później w urzędzie pocztowym przy ul. Sejneńskiej w Suwałkach obrabowany Zdzisław B. zauważył mężczyznę, którego rozpoznał jako kierowcę audi. Zeznał, że ten mężczyzna po wyjściu z poczty wsiadł do passata kombi, takiego, jakim sprawcy oddalili się z miejsca rozboju. Czerwonego. Zanotowane numery rejestracyjne pojazdu przekazał policji.

- Ten samochód stał się bardzo ważną poszlaką, na którą wskazywał prokurator. Ale to nie oznacza, że oskarżony był zamieszany w napad - mówił obrońca.

A cóż charakterystycznego dojrzał pokrzywdzony u Kamila S., skoro rabusie siedzieli w samochodzie, a jak przyznał sam kantorowiec, widział ich może 2-3 sekundy? Wszak ani sylwetki, ani wzrostu, ani tuszy... Podobno skośne oczy.

32-letni Kamil S. został zatrzymany w październiku 2014 roku w Suwałkach. Akcję prowadzili funkcjonariusze z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku przy wsparciu policyjnych antyterrorystów. Kamil S. został przez mundurowych zaskoczony na ulicy. Nie stawiał oporu. W jego przeszukanym mieszkaniu mundurowi odnaleźli szereg niebezpiecznych przedmiotów, takich jak: gaz obezwładniający, maczeta, bagnet, różne noże, a także atrapę pistoletu i kominiarkę.

Śledztwo prowadziła Prokuratura Okręgowa w Suwałkach. Kamil S. usłyszał zarzuty dokonania rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia, za co groziła mu kara nawet do 15 lat pozbawienia wolności.

Organy ścigania zapowiadały, że kolejne zatrzymania to tylko kwestia czasu. Tymczasem odpowiedzialności dotąd nie poniósł nikt.

Na biznesmenów padł blady strach

Kwestią czasu miały być także zatrzymania sprawców dwóch wcześniejszych napadów na właścicieli suwalskich kantorów. Ich szczegółowych okoliczności śledczy nigdy nie ujawnili. Wiadomo było tylko, że sprawcy najpierw obserwowali swoje ofiary, poznawali ich zwyczaje. Napadali np. podczas przewożenia pieniędzy z jednego kantoru do drugiego, albo - z kantoru do domu. Jednego z właścicieli napadnięto, gdy wchodził z pieniędzmi do bloku. Stracił 300 tys. zł.

Śledczy twierdzili, że w jednym z tych przypadków śledztwem nie był zainteresowany sam właściciel kantoru. Natomiast w drugim - zabrakło świadków.

Zaraz po lipcowym napadzie w Małej Hucie na właścicieli kantorów padł blady strach. - Każdy z nas może stać się ofiarą - twierdzili, zachęcając organy ścigania do intensywniejszych działań.

Ustanowili nawet wynoszącą 30 tys. zł nagrodę za realną pomoc przy zatrzymaniu sprawców. W myśl powszechnej opinii, wszystkich tych napadów dokonywała ta sama grupa. Mogły na to wskazywać podobne okoliczności. Nagroda nigdy nie została jednak wypłacona.

Wydawało się, że po lipcowym napadzie, gdy sprawa zrobiła się bardzo głośna, więcej tego typu zdarzeń już nie będzie. Bandyci czuli się jednak bezkarni.

We wrześniu zaatakowali kantor w znajdującym się na granicy polsko-litewskiej Budzisku. Wyczekali aż właściciel wyjdzie na zewnątrz. Wtedy go napadli. Potem dostali się do środka, pobili pracownicę, zabrali 220 tys. zł i odjechali w siną dal.

Po kilku miesiącach zatrzymano jedną osobę - suwalczanina Marka B. Sąd I instancji nawet aresztował go na trzy miesiące. Ale II instancja to uchyliła. Uznała, że zgromadzone przez śledczych dowody nie są przekonywujące. Mężczyzna wyszedł więc na wolność.

Mimo to prokuratura postanowiła sporządzić akt oskarżenia. W ubiegłym roku sprawa trafiła do suwalskiego sądu.

Po trwającym kilka miesięcy procesie zapadł uniewinniający wyrok. Okazało się bowiem, że cały akt oskarżenia oparty był na zeznaniach jednej osoby. Miała ona rozpoznać jednego z kilku napastników. Jak, skoro wszyscy byli zamaskowani? Mężczyźnie zsunęła się ponoć kominiarka i można było dostrzec część jego twarzy.

Problem polegał jednak na tym, że przed sądem świadek tego nie potwierdził. Marek B. został więc uniewinniony. Wyrok się uprawomocnił.

Prokuratura nawet nie próbowala składać apelacji, przyznając, iż wycofanie się świadka z wcześniejszych zeznań rozkłada cały akt oskarżenia na łopatki.

Na gościnnych występach

Trudno oprzeć się wrażeniu, że suwalscy rabusie szczególnie upodobali sobie kantorowców. I to nie tylko tych suwalskich! Rok temu, a dokładnie 11 czerwca, 40-letni Krystian C. i 36-letni Przemysław K. z Suwałk przyjechali na „gościnne występy” do Białegostoku. Zdaniem prokuratury, uczestniczyli w napadzie na właściciela białostockiego kantoru. Okoliczności rozboju były łudząco podobne do tego z lipca 2014 r. w Małej Hucie.

Właściciel białostockiego kantoru i jego syn jechali właśnie do pracy. W luksusowym mercedesie wieźli 200 tysięcy złotych, w różnych walutach. Na jednym ze skrzyżowań w samochód biznesmenów uderzyła jadąca z naprzeciwka rozpędzona honda.

Białostoccy przedsiębiorcy widzieli, jak kierowca hondy naciąga kominiarkę, lub kask podobny do tego, jaki noszą konwojenci firm ochroniarskich. Rabuś wyszedł z auta, w milczeniu zrobił krok w kierunku mercedesa.

- Wydawało mi się, że trzyma w ręku broń - zeznawał młodszy z pokrzywdzonych. Jego ojciec sam chwycił pistolet, który miał przy sobie. Zakomunikował napastnikowi, że jeśli nie odejdzie, to go zastrzeli. Po tym ostrzeżeniu rabuś uciekł.

Napadnięci twierdzą, że w pobliżu „kręciło” się jeszcze dwóch mężczyzn w roboczych kombinezonach, a kierowca czmychnął w ich kierunku. Syn właściciela kantoru rozpoznał w nich oskarżonych.

Krystian C. i Przemysław K. zostali zatrzymani w dniu napadu, około kilometra od miejsca sprowokowanej kolizji.

- Przyjechaliśmy do Białegostoku w celu popełnienia przestępstwa, ale nie tego - mówili przed sądem zgodnie oskarżeni suwalczanie.

Obaj mają kryminalną przeszłość i obaj odpowiadają w warunkach recydywy. Grozi im kilkanaście lat więzienia. Proces ruszył w połowie kwietnia. Wciąż trwa. Kierowcy hondy nie udało się dotąd zatrzymać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna