Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie było miejsca w szpitalu, mężczyzna zmarł. Rodzina zawiadomiła prokuraturę

Urszula Ludwiczak
- Mamy pretensję do pogotowia, że nie zabrało rano ojca do szpitala - mówią Dadurowie. - Może gdyby pomoc nadeszła kilka godzin wcześniej, to by jeszcze żył?
- Mamy pretensję do pogotowia, że nie zabrało rano ojca do szpitala - mówią Dadurowie. - Może gdyby pomoc nadeszła kilka godzin wcześniej, to by jeszcze żył? A. Zgiet
- Życia mojemu ojcu już nikt nie zwróci. Ale może po naszej historii, kogoś innego uda się uratować - mówi Antoni Dadura z Sadowa pod Dąbrową Białostocką. W grudniu jego ojca pogotowie zabrało za późno do szpitala. Mężczyzna zmarł. Sprawą zajęła się prokuratura.

Tego dnia rodzina Dadurów nie zapomni nigdy. Mimo że cały dzień starali się o pomoc medyczną dla chorego ojca, ta nadeszła za późno. 67-letni Stanisław Dadura trafił w końcu do szpitala, ale w stanie agonalnym. Rodzina mogła już tylko patrzeć, jak mężczyzna umiera. - Może gdyby zabrali ojca do szpitala rano, to by zdążyli go uratować... - mówią rozżaleni Dadurowie.

A czuł się całkiem dobrze

Stanisław Dadura 26 listopada 2008 r. w szpitalu w Sokółce przeszedł laparoskopowe usunięcie woreczka żółciowego. Po tygodniu wyszedł do domu:

- Od czwartku do niedzieli czuł się dobrze - opowiada syn Antoni Dadura. - Ale w poniedziałek rano już było widać, że jest jakiś nieswój. Wprawdzie rano wstał, zaczął buty zakładać, chciał wyjść z domu, ale nie pozwoliłem. Potem zjadł trochę rosołu, położył się. Chcieliśmy dzwonić na pogotowie, ale mówił, że nie trzeba. To pojechałem jeszcze do sklepu po serki, żeby sobie potem zjadł.

We wtorek pan Stanisław czuł się tak samo źle, leżał już cały dzień. Choć nie chciał ciągle lekarza, to w środę, 10 grudnia, rano rodzina zadzwoniła po pogotowie. Po godz. 7 przyjechała ekipa z Dąbrowy Białostockiej.

- Lekarka zmierzyła tacie ciśnienie i obejrzała. Ojciec mówił jej, że wszystko go boli, ale lekarka stwierdziła, że wszystko jest w porządku. Prosiliśmy, aby zabrali tatę do szpitala, ale w odpowiedzi usłyszeliśmy, że chcemy go się pozbyć z domu, a w szpitalu nie ma miejsc. Nie dali tacie żadnych leków i kazali wezwać lekarza rodzinnego - mówią Dadurowie. - A tata chorował na serce od lat.
Pan Antoni zadzwonił do poradni rodzinnej w Dąbrowie Białostockiej, aby zamówić wizytę do chorego.

- Ale lekarka powiedziała, że do godz. 15 musi być w ośrodku, a poza tym nie ma czym dojechać do nas, więc jak chcę mieć domową wizytę, to muszę po nią przyjechać - opowiada mężczyzna. - Pomyślałem, nie ma sprawy, zadzwonię do kuzyna, to podjedziemy do przychodni. A około godz. 12 patrzę, ojciec coraz gorzej się czuje. Zadzwoniłem do szpitala w Sokółce zapytać lekarzy co robić, bo ojciec był przecież u nich leczony. Poradzono mi, abym zadzwonił do NFZ.

W NFZ Dadura usłyszał, że lekarz ma obowiązek dojechania do pacjenta własnym transportem. I jeśli tego nie zrobi, będzie się gęsto tłumaczyć. - Zadzwoniłem znowu do przychodni, powtórzyłem tę informację, usłyszałem, że lekarka przyjedzie do mnie sama, jak skończy przyjmować pacjentów.

Lekarka dojechała po godz. 15

I rzeczywiście. Tuż po godz. 15 lekarka dojechała do domu Dadurów. Zmierzyła tacie ciśnienie, zbadała - opowiada rodzina pana Stanisława. - Od razu zaczęła dzwonić po pogotowie.

Karetka z inną już załogą przyjechała ok. godz. 16. Tym razem od razu zapadła decyzja, aby mężczyznę zabrać do szpitala w Dąbrowie. Za karetką do szpitala pojechał pan Antoni.

- Lekarz dyżurny już na wstępie powiedział, że tata trafił do nich za późno, w stanie agonalnym i żebyśmy spodziewali się najgorszego - mówi pan Antoni. - Ojciec leżał na sali podłączony do kroplówki, był przytomny. Mówił, że go boli. Po godz. 19 dostał jeszcze jakiś zastrzyk. Cały czas przy nim siedziałem. W pewnym momencie zaczął mówić różaniec. O godz. 20, przy mnie, zmarł.

Ze szpitalnej karty informacyjnej wynika, że pan Stanisław trafił do Dąbrowy Białostockiej we wstrząsie hipowolemicznym, z ostrą niewydolnością nerek i niewydolnością serca. Stan określono jako bardzo ciężki, chory był bez kontaktu słownego, pobudzony, z dużą przeczulicą całego ciała, miał powiększoną wątrobę i bardzo niskie ciśnienie. Pobrano mu krew do badań, podano przez kroplówkę płyny infuzyjne. Po dwóch godzinach od momentu przyjęcia do szpitala, u pana Stanisława nastąpiło nagłe zatrzymanie krążenia, po którym zmarł. Na prośbę rodziny odstąpiono jednak od sekcji zwłok.

- W sobotę pochowaliśmy ojca, a w poniedziałek zawiadomiłem o wszystkim prokuraturę - mówi pan Antoni. - Nie mogliśmy się pogodzić ze śmiercią taty, jeszcze parę dni wcześniej śmiał się, że mimo tej operacji woreczka, to na święta razem butelkę wypijemy.

Pytania? Bez odpowiedzi

Rodzina pana Stanisława nie ukrywa, że ma żal do pogotowia. - Może gdyby rano zrobili tacie chociaż EKG, to uratowaliby mu życie. Nie mielibyśmy pretensji, nawet gdyby tato zmarł u nich w karetce, bo wiedzielibyśmy, że próbują go ratować - mówi pan Antoni. - Przecież pogotowie jest od tego, żeby zawozić do szpitala, gdy jest taka potrzeba. A nas jeszcze posądzono o chęć pozbycia się ojca z domu. Śmierć taty to dla nas wielka strata. Osobiście jestem rozczarowany służbą zdrowia. Pogotowie straciło zaufanie w moich oczach.

Dyrekcja białostockiego pogotowia, któremu podlega zakład pomocy doraźnej w Dąbrowie Białostockiej, zapewnia, że wszystkie działania były zgodne z procedurami: - Pierwsze wezwanie pogotowia było do pacjenta, który miał przed tygodniem operację laparoskopową, i cierpiał na ogólne bóle, obniżenie nastroju i brak apetytu - mówi Bogdan Kalicki, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Białymstoku.

- Lekarz nie stwierdził w trakcie badania stanu zagrożenia życia czy zdrowia i pacjent z zaleceniem porady u lekarza rodzinnego został w domu. Podczas ponownego wezwania u pacjenta stwierdzono już obniżenie ciśnienia i czynności serca i dlatego przewieziono go do szpitala.

Według dyrektora, trudno powiedzieć, czy gdyby mężczyzna rano trafił do szpitala, zostałby uratowany. - Nikt nie odpowie na to pytanie. Bywają przypadki, że pacjent uznany za zdrowego, za kilka minut ma zawał. To nie do przewidzenia.

Tymczasem prokuratura w Sokółce wszczęła śledztwo w sprawie możliwego niewłaściwego postępowania pogotowia ratunkowego z Dąbrowy Białostockiej w zakresie diagnostyki i leczenia pacjenta. Postępowanie będzie prowadzone w kierunku dwóch paragrafów kodeksu karnego: narażenie kogoś na bezpośrednie niebezpieczeństwo oraz nieumyślne spowodowanie śmierci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna