Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie ma u nas szatanów

Redakcja
Dr hab. Jacek Piszczek pracuje w Instytucie Ochrony Roślin - PIB, jest kierownikiem Terenowej Stacji Doświadczalnej w Toruniu
Dr hab. Jacek Piszczek pracuje w Instytucie Ochrony Roślin - PIB, jest kierownikiem Terenowej Stacji Doświadczalnej w Toruniu
O tym po co wchodzić na drzewa żeby znaleźć grzyba, które skarby lesnego runa są najcenniejsze a jakich nie ruszać z Jackiem Piszczkiem, mikologiem, rozmawia Adam Willma
Groźny muchomor sromotnikowy

Groźny muchomor sromotnikowy

Mieszka pan koło lasu, ale wokół sporo domów, więc chyba na grzyby liczyć nie można?
- To zależy. W ubiegłym roku wiosną, kiedy były dość obfite opady, ludzie spoglądali na mnie jak na dziwaka, gdy zbierałem majówkę wiosenną, taki biały blaszkowy grzybek wielkości rydza. Rósł wówczas masowo między moim osiedlem a akademikami, więc nie mogłem stracić takiej okazji. Za jednym wyjściem można było wrócić z kilkoma kilogramami grzybów W smaku zbliżony do gąsek, może bardziej mączny. Wystarczyło krótko podgotować i była z tych majówek grzybowa uczta. W tym roku jadłem po raz pierwszy żółciaka siarkowego - charakterystyczny żółty grzyb, który obrasta całe drzewa. Z jednego drzewa można zebrać kilkadziesiąt kilogramów. Ale czasem nie muszę nawet wychodzić do lasu, wystarczy spacer po ogrodzie.

Po tym przystrzyżonym trawniku?
- Oczywiście, dwa razy w roku zbieram tu twardzioszki.

??
- Nieduży, na cieniutkim trzonku. Zbiera się same kapelusze, które są dobrym dodatkiem do jajecznicy. Przed domem z drugiej strony mam świerk, pod którym raz na 2-3 lata wyrastają mi piękne sowy. U sąsiadów rosną piękne smardze stożkowe. To grzyby chronione, ale nie na terenie ogrodu.

A propos - sklepy ogrodnicze reklamują dziś grzybnie do ogrodu. Warto spróbować?
- To ciekawy pomysł, ale ja polecałbym inną, starą metodę, której nauczyłem się jeszcze w dzieciństwie, gdy jeździłem na wakacje do rodziny mieszkającej w Puszczy Nadnoteckiej. Zawsze, gdy chodziliśmy z wujem na grzyby, dostawałem osobny koszyk na stare duże owocniki borowików. Kroiło je się później na drobne kawałeczki, które musiałem, wraz z pozostałościami po czyszczeniu innych grzybów, rozrzucić w młodym zagajniku. Po dwóch latach można już było chodzić na grzyby wyłącznie do tego zagajnika. Borowiki rosły tam w niesamowitych ilościach. Jeden z moich kolegów zahodował sobie w ten sposób w parku przy instytucie purchawicę olbrzymią. Każdego roku ma 5-10 owocników, a są to grzyby większe od piłki nożnej! Ważą w Polsce często do 5-6 kilogramów. Są całkiem smaczne i nie można ich z niczym pomylić. Notabene wszystkie gatunki purchawek są jadalne, ale tylko w stadium młodocianym (jeśli po przekrojeniu są jednolicie białe). Kiedyś pojechaliśmy z całą grupą znajomych na grzyby, ale akurat nie było nic, nazbieraliśmy więc purchawek, których wystarczyło na sporą kolację.

Co ludzie mówią, gdy wspina się pan po grzyby na drzewa?
- [Śmiech] Rzadko się wspinam, ale czasem trudno sobie odpuścić. Jechałem kiedyś ze swoim studentem ul. Polną. Nagle musiałem dać po hamulcach, bo na drzewie był wspaniały widok. Niestety wysoko, ale ponieważ mieszkam niedaleko, pojechaliśmy po drabinę i kosz. Obfotografowałem, a później zerwałem owocniki. Chciałem się zresztą podzielić ze studentem, ale on stanowczo odmówił. Niech żałuje, bo to były doskonałe boczniaki ostrygowate, które w odmianach kalifornijskich można kupić w sklepie. Polskie są nieco twardsze, ale równie smaczne. Można je spotkać w październiku i listopadzie na obumierających pniach, a czasem i na żywych drzewach. Z tamtego drzewa udało mi się zebrać 1,6 kg.

Teraz ludzie oskalpują drzewa, zbiorą jakieś trucizny i będziemy mieć ich na sumieniu.
- Co do boczniaka nie ma obawy - jesienią nic podobnego na drzewach nie znajdą. Ten grzyb nie jest podobny do żadnego innego - owocniki są duże i charakterystyczne, znajdziemy je we wszystkich atlasach grzybów.

Ci, którzy nie mają pewności, niech już lepiej wybiorą się po grzyby moon do sklepu.
- Nie muszą kupować ich w sklepie, znajdą je w lesie. I na pewno nie pomylą ich z niczym. Trzeba tylko wypatrywać ludzkiego ucha.

???
- Bo ten grzyb łudząco przypomina ucho. Zresztą nazywa się ucho bzowe albo ucho judaszowe. Jak sama nazwa wskazuje, najczęściej znajdziemy je na gałęziach czarnego bzu, najlepiej jesienią, gdy nie ma liści. Warto je ususzyć i dodawać do chińskich potraw.

A nie obawia się pan zatrucia?
- Nie, ponieważ trzymam się twardych zasad i nigdy nie zbieram grzybów, co do których nie mam pewności. Do dziś na przykład nie nauczyłem się biegle rozpoznawać surojadek (co ludziom wychowanym we wschodniej Polsce przychodzi często bez trudu), dlatego wolę obejść się smakiem.

Podróżując po Syberii, w jednej z odległych wsi zostałem zaproszony na obiad. Podano czerwone muchomory... Przeżyłem.
- Bo był to zapewne muchomor czerwonawy, po ugotowaniu całkowicie jadalny. Tyle, że łatwo pomylić go z muchomorem czerwonym, a taka pomyłka może drogo kosztować. Niewielka dawka niektórych muchomorów ma działanie halucynogenne, dlatego była stosowana przez szamanów. W niektórych plemionach syberyjskich wywar z czerwonego muchomora był podawany podczas wesela, co sprawiało, że uczestnicy wpadali w trans. Występujące w muchomorze czerwonym kwas ibutenowy i muscymol są sprawcami tego zamieszania. Kwas ibutenowy rozkłada się do muscymolu, którego organizm nie rozkłada, a służba, chcąc również przeżyć tę ekstazę, raczyła się moczem gości. Jadłem w życiu trzy gatunki jadalnych muchomorów i żaden mnie nie zachwycił, więc sądzę, że nie warto ryzykować. Z muchomorami w ogóle trzeba zachować ogromną ostrożność, bo muchomor sromotnikowy jest głównym źródłem śmiertelnych zatruć. Już spożycie jednego dużego owocnika jest dawką śmiertelną. Ten grzyb mylony jest z kanią, choć nawet dla mało doświadczonego zbieracza różnica jest wyraźna.

Więc przypomnijmy.
- Zasadnicza sprawa - muchomor wyrasta z tworu przypominającego jajo. Jajo pęka, a pozostałością po nim są piegi na muchomorze (wyraźne u muchomora czerwonego, brak ich u sromotnikowego) oraz pochewka u nasady trzonu. Kolejna cechą jest pierścień zrośnięty z trzonem (u kani pierścień jest luźny). A zatem szczególnie w przypadku grzybów blaszkowych radzę grzyby wykręcać - wówczas wyraźnie widać tę pochewkę.

Inne lepiej wycinać nożykiem?
- Też wykręcać. Niektórzy grzybiarze mają irytujący zwyczaj ścinania wyłącznie kapeluszy. Pozostawione trzonki atakowane są przez bakterie, które mogą zagrozić również grzybni.

A gdy już zjemy muchomora sromotnikowego?
- Niebezpieczeństwo związane z tym grzybem jest takie, że jest smaczny, co podkreślają ludzie, którzy przeżyli zatrucia. Co gorsza - objawy zatrucia występują po 8-12 godzinach od spożycia (czasem nawet 24 godziny). Śmierć przychodzi po 4 dniach. Im później, tym mniejsza szansa na przeżycie. Jeśli więc mamy jakiekolwiek wątpliwości co do zjedzonych grzybów, czym prędzej spowodujmy wymioty, żeby opróżnić żołądek (próbkę tej treści należy zachować) i skontaktujmy się z lekarzem. Każdego roku kilkadziesiąt osób umiera wskutek zatrucia grzybami, a do szpitala trafia znacznie więcej, bo kilkaset. Jeśli więc mamy koniecznie ochotę na spróbowanie grzybów blaszkowych, szukajmy rydzów.

Jakie lasy penetrować, a jakie można sobie darować?
- Najciekawsze dla grzybiarzy są oczywiście te o dość ubogiej ściółce, z igliwiem i mchem. W tych lasach grzyby nie mają konkurencji. Tam, gdzie dużo wysokiej trawy, raczej nie możemy spodziewać się udanych zbiorów. Dobrym znakiem są muchomory czerwone - tam gdzie rosną z dużym prawdopodobieństwem możemy natknąć się na borowika.

Albo szatana.
- Nie ma w Polsce szatanów! To mit wynikający z tego, że szatanem nazywany jest goryczak żółciowy - grzyb podobny do borowika i podgrzybka. Nie jest on grzybem trującym ale potwornie gorzkim. Poznamy go po biało-różowych rurkach i trzonku pokrytym czymś w rodzaju siateczki. Nie zatrujemy się nim, ale wystarczy jeden, aby zepsuć garnek sosu grzybowego.

Ta obfitość grzybiarzy jest też polskim przekleństwem. Dlatego Polacy zbierający grzyby np. w Niemczech czują się jak w raju.
- Niestety duża cześć lasów w Niemczech jest prywatna. Przeżyłem to boleśnie w Wielkiej Brytanii, gdzie w lesie nie wolno było o krok schodzić ze ścieżki. Na tym tle polskie lasy są nieprawdopodobnym darem i doskonale zarządzanym gospodarstwem. Warto to dobro cenić. Niestety często można zetknąć się w lesie ze zwykłą głupotą - bezmyślnie niszczone są grzyby niejadalne. Czasem tylko po to, aby sprawdzić, czasem wyłącznie po to, by zniszczyć. A przecież dużo przyjemniej oglądać rosnące grzyby niż zniszczone, poza tym grzyby są potrzebne środowisku, nie jest przypadkiem, że ten właśnie grzyb rośnie w tym miejscu. Serce mi się kraje, gdy widzę u grzybiarzy worki foliowe albo plastikowe wiaderka. Przecież to najprostszy sposób, żeby pozbawić grzyby jakości, nie wspominając o tym, że takie zaparzone grzyby trudniej się obiera. Nie ma lepszego wyposażenia niż koszyk wiklinowy, w których grzyby luźno sobie leżą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna