Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieboszczyk żyje, pogrzeb odwołany

Bartosz Gubernat [email protected]
– Mam nadzieję, że teraz będę długo żył, bo podobno uśmierceni za życia doczekują sędziwego wieku – mówi Andrzej Dziekan
– Mam nadzieję, że teraz będę długo żył, bo podobno uśmierceni za życia doczekują sędziwego wieku – mówi Andrzej Dziekan
Kwadrans przed pogrzebem ciszę w pogrążonej w modlitwie kaplicy przerwał pracownik firmy pogrzebowej. - Doszło do pomyłki. Zmarły to nie Andrzej Dziekan. Pogrzebu nie będzie! - oznajmił.
– Formalnie mój ojciec nie żyje – mówi Eliza, córka Andrzeja Dziekana. – Teraz trzeba dużo zachodu, żeby wszystko odkręcić. Ktoś za tę pomyłkę srogo
– Formalnie mój ojciec nie żyje – mówi Eliza, córka Andrzeja Dziekana. – Teraz trzeba dużo zachodu, żeby wszystko odkręcić. Ktoś za tę pomyłkę srogo zapłaci.

- Formalnie mój ojciec nie żyje - mówi Eliza, córka Andrzeja Dziekana. - Teraz trzeba dużo zachodu, żeby wszystko odkręcić. Ktoś za tę pomyłkę srogo zapłaci.

Andrzej ma 61 lat. Z wykształcenia jest budowlańcem. Całe lata pracował w rzeszowskim Miastoprojekcie. Od pewnego czasu jest bezrobotny i dorabia na prywatnych budowach. Tak było i tym razem.

Rany, Andrzej nie żyje!
Wtorek na budowie domu jednorodzinnego w Rudnej Małej k. Rzeszowa zaczął się jak zwykle. Załoga od rana zabrała się za swoje prace, nic nie wskazywało, że może dojść do tragedii. Tuż przed południem ekipa układała na placu palety z pustakami. Nagle jedna z nich zaczęła się zsuwać. Starszy mężczyzna próbował jeszcze ratować spadające materiały. Nie utrzymał jednak naporu pustaków, które spadły na ziemię i go przygniotły. Robotnik zginął na miejscu.

- Policjanci ustalili, że przygnieciony mężczyzna ma na imię Andrzej. Pojechali pod wskazany przez świadków tragedii adres, pod którym mieszkał. Nie zastali nikogo, dlatego stwierdzili, że mężczyzna rzeczywiście nie żyje - tłumaczy Paweł Międlar, rzecznik prasowy Komendanta Wojewódzkiego Policji w Rzeszowie.

Garnitur w prążki i stalowa koszula
Następnego dnia pani Maria, była żona Andrzeja Dziekana, znalazła w drzwiach wezwanie na komendę policji w Rzeszowie. Na miejscu dowiedziała się, że jej mąż nie żyje. Od razu powiadomiła o tragedii całą rodzinę, na czele z mieszkającą w Warszawie córką - Elizą Dziekan-Kamińską. Zgodnie z sugestią policjantów, kobiety zabrały się za organizację pogrzebu.

- W czwartek i piątek wybrałyśmy ojcu strój i matową, dębową trumnę - wspomina pani Eliza. - Kupiłyśmy czarny garnitur w prążki, stalową koszulę, elegancki krawat i buty. Chciałyśmy, żeby na koniec wyglądał elegancko. Mówiłam nawet do mamy, że gdyby żył, podobałby mu się ten strój.

Dla zmarłego przygotowano też dwa piękne wieńce. Jeden z pomarańczowych róż, drugi z białych margerytek. Oba miały przyjechać na cmentarz w sobotę.

Wiadomość o śmierci pana Andrzeja szybko rozeszła się po mieście. Klepsydry wisiały przed cmentarzem, na tablicach obok kościołów w centrum miasta i na osiedlu. Córka i żona raz po raz odbierały telefony z kondolencjami...

W prosektorium był szok
Pogrzeb zaplanowano na godz. 14, w sobotę, dokładnie tydzień temu. W południe pani Eliza i jej mama zapragnęły jeszcze w odosobnieniu pożegnać się z ojcem. Pojechały do prosektorium, gdzie zwłoki czekały na transport do cmentarnej kaplicy. Doznały szoku.

- Ciało było mocno uszkodzone. Zmarły miał na twarzy głębokie blizny. Mimo to, od razu wiedziałam, że to nie mój ojciec! Ten człowiek miał wąsy, których tata nigdy nie nosił. Nie pasowała mi też fryzura - wspomina pani Eliza.

Pracownicy firmy pogrzebowej od razu zasugerowali telefon na policję. Ponieważ była sobota, policjanci nie bardzo garnęli się do pomocy. Córka i była żona postanowiły więc na własną rękę jeszcze raz sprawdzić, czy ojca nie ma w mieszkaniu. W klatce czteropiętrowego budynku spotkały jego sąsiadkę, która była pewna, że dzień wcześniej słyszała go w domu. Ponieważ nie otwierał drzwi, pani Eliza zostawiła kobiecie swój numer telefonu i poprosiła o kontakt, gdyby ojciec wrócił do swojego mieszkania. Dochodziła już godz. 13.

Telefon nadziei
Tymczasem w kaplicy na ulicy Wilkowyi zebrali się znajomi i rodzina zmarłego. Zdezorientowane panie Maria i Eliza wróciły jeszcze na chwilę do domu. Czterdzieści minut przed pogrzebem zadzwonił telefon.

- Po plecach przeszły mnie ciarki. To była sąsiadka ojca. Oznajmiła, że przed chwilą z nim rozmawiała. Pokazał dowód osobisty i zapewnił, że nic mu nie jest - mówi drżącym głosem pani Eliza.

Nieboszczyk żyje, pogrzeb odwołany
Kwadrans przed pogrzebem ciszę w pogrążonej w modlitwie kaplicy przerwał pracownik firmy pogrzebowej.

- Doszło do pomyłki. Zmarły to nie Andrzej Dziekan. Pogrzebu nie będzie! - oznajmił.

- Przecieraliśmy oczy ze zdumienia. Ludzie pytali, czy to przypadkiem nie jest głupi żart. Nie wiedzieliśmy, jak się zachować. Ostatecznie uznaliśmy, że skoro to prawda, wypada się tylko cieszyć, że pan Andrzej żyje - wspominają sąsiedzi mężczyzny.

Też Andrzej, ale... inny
Policjanci od razu zabrali się za wyjaśnienie zamieszania. Przez weekend ustalili, że doszło do tragicznej pomyłki. Pod cegłami rzeczywiście zginął Andrzej, tyle że inny.

- Zmarły to kolega Andrzeja Dziekana. W dodatku mieszkali razem. Zgadza się też data urodzenia. Rzadko zdarza się, aby obcy mężczyźni w tym samym wieku i o identycznym imieniu mieszkali pod jednym adresem. Tak doszło do pomyłki - tłumaczy Paweł Międlar.

Jak zamieszanie komentuje żywy nieboszczyk?

- Czuję się podle. Widziałem swój akt zgonu. Proszę mi wierzyć, to nic przyjemnego. Mimo wielu zbieżnych okoliczności nie rozumiem, jak policja mogła popełnić tak skandaliczną pomyłkę. Zanim człowieka uzna się za zmarłego, trzeba mieć sto procent pewności, że nie żyje - mówi Andrzej Dziekan.

Policja przeprasza i płaci
W miniony poniedziałek ruszyła machina mająca odkręcić zamieszanie. Renata Krut-Wojnarowska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie, wystąpiła do sądu z wnioskiem o anulowanie aktu zgonu. Policjanci zobowiązali się, że na rozprawę zawiozą pana Andrzeja swoim samochodem. Na szczęście udało się anulować też większość kosztów, jakie rodzina poniosła w związku z pogrzebem. Faktury za kwiaty i kilka innych drobiazgów zapłaci komendant miejski policji w Rzeszowie.

- Otwartą pozostaje sprawa zadośćuczynienia za szkody moralne. Zdajemy sobie sprawę, że rodzina je poniosła i jeśli wystąpi z roszczeniami, będziemy musieli na nie przystać - mówi Paweł Międlar.

Andrzej Dziekan nie chce już rozmawiać o swojej śmierci: - Jestem zmęczony całym tym zamieszaniem. Czekam jeszcze tylko, aż ktoś mnie przeprosi. Mam nadzieję, że teraz będę długo żył, bo podobno uśmierceni za życia doczekują sędziwego wieku.

Komendant straci stołek?
Policja znalazła już winnego całego zamieszania. Z wyników wewnętrznej kontroli prowadzonej w Komendzie Miejskiej Policji w Rzeszowie wynika, że jest nim komendant policji w Głogowie Młp. Jakie poniesie konsekwencje, okaże się po zakończeniu postępowania dyscyplinarnego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna