Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niewyobrażalna bieda na Suwalszczyźnie. Aż ich to przeraziło

Beata Rzatkowska [email protected]
– Kiedy Francuzi przyjechali nas odwiedzić, dzieci tak oszalały ze szczęścia, że do domu przyprowadziły nawet konia, aby się z nimi przywitał – opowiada Teresa Olszewska z Przerośli. – Pan Smagacz zrobił nam wtedy pamiątkowe zdjęcia. W swoim albumie ma je do dziś.
– Kiedy Francuzi przyjechali nas odwiedzić, dzieci tak oszalały ze szczęścia, że do domu przyprowadziły nawet konia, aby się z nimi przywitał – opowiada Teresa Olszewska z Przerośli. – Pan Smagacz zrobił nam wtedy pamiątkowe zdjęcia. W swoim albumie ma je do dziś.
Dochodziło do tego, że chowała na noc jedzenie, by mieć co dać dzieciom na śniadanie.

Mój mąż nieraz przystawiał mi nóż do gardła, a syna chciał wyrzucić z drugiego piętra przez okno - opowiada Maria z Suwałk (nazwisko do wiadomości redakcji). - Bo kiedy był pijany, dostawał szału. Nigdy nie wiedzieliśmy, co nas czeka. Przepijał wszystko, co mieliśmy.

Dochodziło do tego, że chowała przed nim na noc jedzenie, by mieć co dać dzieciom na śniadanie.

- Żeby nie pomoc, którą otrzymałam od obcych ludzi, nie wiem, co by się dalej z nami stało... - mówi kobieta.
Podobnie jak z Eugenią, mieszkanką Pogorzelca w gm. Sejny, która musiała wyprowadzić się z czterema córkami z domu do matki. Obcy ludzie pomogli też Teresie Olszewskiej z Przerośli, która - mając na wychowaniu ośmioro dzieci - nie miała żadnych środków do życia.

Tym trzem kobietom, a także ponad setce innych mieszkańców Suwalszczyzny, którzy znajdują się na skraju nędzy i rozpaczy, od lat bezinteresownie pomaga Tadeusz Smagacz, suwalczanin, a także jego przyjaciele Francuzi.

- Gdyby nie oni, zapewne umieralibyśmy z głodu - twierdzą ich podopieczni.

Nie mogła przejść obojętnie koło takiej biedy
A wszystko zaczęło się od pani Anny (prosi o niepodawanie nazwiska w obawie przed kolejną masą listów od potrzebujących), Francuzki, której dziadkowie pochodzili z Polski. 30 lat temu przyjechała ona z Francji do ojczyzny przodków, by odwiedzić znajomego księdza.

- Bieda i problemy, z którymi się zetknęłam, były dla mnie paraliżujące - wspomina. - Nie mogłam przejść wobec tego, co zobaczyłam, obojętnie.

Po powrocie do domu założyła Komitet Pomocy Polakom. O tym, co widziała w kraju nad Wisłą opowiadała najpierw znajomym, a potem już wszystkim, których spotkała. Apelowała o wsparcie i pomoc. Organizowała zbiórki żywności, ubrań, środków czystości, a także pieniędzy. Darczyńców szukała nawet przez publikacje w lokalnej prasie.

- Ludzie okazali się bardzo szczodrzy, dzielili się tym, co mieli - wspomina pani Anna. - W stronę Polski wysyłaliśmy więc kolejne tiry obładowane darami.

Szefowej komitetu zależało, aby pomoc trafiała do tych, którzy jej naprawdę potrzebowali.

- Dostawaliśmy setki listów z prośbą o pomoc i trudno nam było sprawdzić, czy ludzie piszą w nich prawdę - opowiada pani Anna. - Dlatego szukałam kogoś uczciwego na miejscu, aby mógł dla nas sprawdzać zawarte w listach informacje.

Do Komitetu Pomocy Polakom zgłosił się Tadeusz Smagacz, suwalczanin, który mówi biegle po francusku.

Nie wszyscy pisali prawdę
Smagacz rozpoczął wędrówkę po okolicy. Jeździł od domu do domu, by sprawdzić, czy ludzie w listach do Francuzów piszą prawdę.

- I niestety zdarzali się naciągacze - mówi ze smutkiem.

Mieszkanka jednej z podsuwalskich wsi na przykład napisała do pani Anny, że jest bezrobotna, że straciła nogi w wypadku samochodowym, i że jeździ na wózku inwalidzkim. Smagacz pojechał do niej, bez uprzedzenia.
- Dom okazał się wypasiony - wspomina. - A drzwi otworzyła kobieta stojąca na własnych nogach. Podobnych sytuacji było wiele.

Suwalczanin spotykał się jednak także z ludźmi, którzy żyli w prawdziwej nędzy, tak jak np. Teresa Olszewska z Przerośli.

- Z mężem, który jest inwalidą wychowywaliśmy ośmioro małych dzieci - opowiada kobieta. - Było nam bardzo ciężko, bo nie mogliśmy znaleźć żadnej pracy. Mieliśmy tylko skrawek ziemi, a żyliśmy ze skromnej renty męża i pomocy opieki społecznej. Nieraz brakowało nam na chleb, a dzieci chodziły głodne. Łzy cisnęły się wtedy do oczu, a ręce opadały. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić.

Osiem lat temu dostała od księdza adres do francuskiego Komitetu Pomocy Polakom. W liście opisała dramatyczną sytuację swojej rodziny.

- I dostałam pomoc! To było dla nas jak zbawienie. Otrzymywaliśmy co jakiś czas paczki z jedzeniem, słodyczami, a także pięknymi i nowymi ubraniami. To były ogromne, wypchane po brzegi kartony! - opowiada.
W międzyczasie szefowa Komitetu Pomocy Polakom znalazła francuską rodzinę, która chciała kompleksowo pomagać jakiejś polskiej rodzinie.

Jednak Philippe Biard i jego żona, bo to o nich mowa, chcieli dokładnie wiedzieć, kogo będą wspierać. Dlatego też przyjechali do Polski i najpierw odwiedzili w Przerośli rodzinę Olszewskich. Kiedy zobaczyli, w jak strasznych warunkach żyje ośmioro dzieci wraz z rodzicami, zaczęli im z Francji regularnie wysyłać nie tylko wypchane, ogromne paczki z żywnością i ubraniami, ale nawet pieniądze.

- Prosili tylko, abyśmy na bieżąco mówili, co nam trzeba - opowiada Olszewska. - Nigdy jednak nie śmiałam wyliczać naszych potrzeb. Raz tylko, kiedy popsuła się nam lodówka, a potem pralka, dzieci w tajemnicy przede mną o tym do nich napisały. Kilka dni później dostałam wiadomość, że wysłali nam pieniądze na nowy sprzęt. Płakałam wtedy z radości kilka dni. Nigdy nie spodziewałam się, że otrzymam od kogokolwiek taką pomoc, tym bardziej od obcych ludzi. Teraz są dla nas jak rodzina.

Obca rodzina otworzyła przed nami serca i portfele
Smagacz, podczas swojej wędrówki w poszukiwaniu biednych rodzin, trafił też do Pogorzelca pod Sejnami, do domu Eugenii Ambrosiewicz.

- To był akurat przypadek, chciałem zapytać o drogę do innych ludzi. Drzwi otworzyła jednak starsza, zapłakana kobieta. Opowiedziała mi o okrutnym losie córki - wspomina. - Nie mogłem jej odmówić pomocy.

Pani Eugenia uciekła od swojego męża.

- Nie chcę wspominać tego, co przeszłam - mówi. - Musiałam jednak wrócić z czterema córkami do rodzinnego domu, gdzie się nigdy nie przelewało. Nie mieliśmy za co żyć, bo ja nie miałam pracy, ani żadnych szans na jej znalezienie w okolicy. Ojciec nie żył, a matka była schorowana i sama ledwie wiązała koniec z końcem, a mimo to zlitowała się nad nami i nas przygarnęła.

Pan Smagacz załatwił jednak pomoc.

- Znalazła się francuska rodzina, która regularnie przysyłała nam ok. 300 zł. Miałyśmy m.in. na leki i jedzenie - opowiada Ambrosiewicz. - Pomogło to nam stanąć na nogi. Jestem bardzo wdzięczna Nadinie i Jacques Albert, którzy otworzyli przed nami swoje serca.

Już wie, jak wygląda normalne życie
Smagacz trafił pewnego razu do szpitala, z połamaną nogą.

- Tam kobieta, która się mną opiekowała codziennie przychodziła do pracy zapłakana i posiniaczona - opowiada.

Mówi o pani Marii z Suwałk (nazwisko do wiadomości redakcji).

- Kiedy pan Smagacz zapytał mnie, co się dzieje, czułam, że muszę się w końcu komuś wyżalić - wspomina Maria. - Mąż był nałogowym alkoholikiem. Przeszłam z nim gehennę. Bił mnie, wyzywał, nieraz groził, że zabije.
Awantury były w domu codziennością.

- Pijąc, stawał się nieobliczalny, agresywny i to nie tylko w stosunku do mnie - twierdzi kobieta. - Kiedy syn stawał w mojej obronie, potrafi potłuc także jego. Kiedyś doszło nawet do tego, że prawie wyrzucił go przez okno. Aby mieć w domu spokój, sprzątałam i robiłam wszystko, co chciał.

Smagacz namówił kobietę na rozwód.

- To on pomógł mi we wszystkim, napisał pozew, był też świadkiem na sprawie w sądzie, a potem pomagał, kiedy sama bez pracy i pieniędzy zostałam z dwójką dzieci - opowiada kobieta. - Załatwił mi też wsparcie francuskiej rodziny, która regularnie wysyłała nam pieniądze. Dzięki nim zobaczyłam, jak wygląda normalne życie, choć leczę się przez męża jeszcze na nerwicę. Moje dzieci wyrosły na dobrych ludzi. Syn jeździ do Francji na zarobek i sam mi teraz pomaga. Pracę tam załatwił mu pan Smagacz. Nie wiem jak mu i tym Francuzom za tę pomoc się odwdzięczę.

Komitet Pomocy Polakom wciąż otrzymuje od potrzebujących z Polski prośby o pomoc.
- Listy potrzeb zawsze są długie, a możliwości nasze czasem niewielkie - przyznaje Anna. - Będziemy jednak pomagać, póki starczy nam sił, bo uważamy, że to nasz chrześcijański obowiązek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna