Zaczął się okres zbioru jabłek. Słońca teraz nie brakuje, więc owoce ładnie się wybarwiły, ale podlascy sadownicy zastanawiają się, czy w ogóle warto je zrywać z drzew. Bo skoro Rosja nie kupi jabłek, to gdzie je sprzedać, a przede wszystkim za ile? Najbliższych miesięcy bardzo obawiają się także producenci warzyw i mleka, którzy też już odczuwają skutki embarga.
Eksportowaliśmy więcej niż zjadaliśmy
Podlascy sadownicy w tym roku szczęścia nie mają. Najpierw wiosenne przymrozki skutecznie przetrzebiły im sady. Później okazało się, że stracili swój główny rynek zbytu.
W minionym roku Polska wyeksportowała do Rosji owoce (głównie jabłka) o wartości 340 mln euro. Sadownicy podkreślają, że sprzedawaliśmy tam więcej jabłek, niż zjadaliśmy w ciągu roku w całym kraju. I nawet ci, którzy dotychczas nie eksportowali owoców na Wschód, wiedzą, że będzie ciężko, bo nie ma szans, by polski rynek wchłonął takie ilości owoców. Z pomocą swoim sadownikom i ogrodnikom przyszła Unia Europejska, która znalazła fundusze (125 mln euro) na pomoc dla producentów. Mogli się o nie ubiegać ci, którzy wycofają swoje produkty z rynku. Można to zrobić na różne sposoby: nie zbierać plonów, zebrać niedojrzałe (tzw. zielone zbiory) lub przekazać zebrane owoce i warzywa organizacjom charytatywnym. I tak np. producenci (niezrzeszeni w grupach) mogliby liczyć na rekompensaty w wysokości od 24 do 70 groszy za kilogram jabłek, od 16 do 52 groszy za kilogram owoców miękkich i od 7 do 24 groszy za kilogram kapusty.
W woj. podlaskim do Oddziału Terenowego Agencji Rynku Rolnego wpłynęły tylko 22 powiadomienia o wycofaniu z rynku owoców i warzyw. W całym kraju jednak złożyło je tylu rolników, że szybko wyczerpała się pula zaoferowanych przez UE funduszy.
- Zastanawiam się czy w tej sytuacji ogóle warto zbierać jabłka - załamuje ręce Piotr Kadłubowski, sadownik z powiatu bielskiego. Chciał on skorzystać z unijnego wsparcia i 8 września złożył w ARR powiadomienie o wycofaniu jabłek z rynku. Jednak okazało się, że wnioski złożone po 3 września nie zostaną uwzględnione, bo nie wystarczy na nie unijnych funduszy.
- A jak miałem złożyć wcześniej wniosek, kiedy panował chaos informacyjny?! - skarży się Kadłubowski. - Nie wiadomo było, na co można przeznaczyć wycofywane z rynku jabłka, ani czy zostaną zwrócone koszty ich opakowania. Przecież są to istotne informacje!
Rozżalenia nie kryje także Stanisław Kakareko z podbiałostockich Fast, który ze złożeniem powiadomienia o wycofaniu jabłek z rynku spóźnił się o zaledwie dwa dni. Chciał on przekazać całe swoje zbiory na cele charytatywne, np. do Caritasu albo jakieś szkoły, ale niestety, za późno to zgłosił.
To działanie pod publiczkę
- To unijne wsparcie to bardziej działanie pod publiczkę niż rzeczywista pomoc - denerwuje się Karol Choiński ze wsi Krupniki. - Najlepszą formą pomocy dla sadowników byłoby zapewnienie wyższych cen skupu jabłek przemysłowych. To pomogłoby nam przetrwać. Bo teraz przetwórnie za kilogram jabłek oferują 15 groszy!
Robert Backiel z Łysek nie liczy w tym roku na żaden zarobek. - Oby tylko zwróciły się koszty produkcji - mówi z nadzieją.
W tym roku jabłek w jego sadzie nie będzie dużo, bo wiosenne przymrozki zniszczyły 70 proc. kwiatów. Jednak liczy, że chociaż to, co zostało uda się zagospodarować - część sprzedać, a część przeznaczyć na soki, które produkuje w swoim gospodarstwie.
- Może jakoś uda się przetrwać ten trudny czas - kwituje smutnym głosem Backiel. - Bo to embargo narobiło dużo zła. Opieraliśmy się głównie na rynku rosyjskim. Większość sadowników sprzedawała tam znaczną część swoich zbiorów.
Nie ma on wątpliwości, że w tym sezonie będzie bardzo trudno sprzedać owoce. Polacy tylu jabłek nie dadzą rady zjeść. Trzeba szukać nowych rynków zbytu, a tych nie zdobędzie się tak od razu.
Dorota i Marek Warchołowie z Topolan w tym roku także zbiorą dużo mniej jabłek, niż w poprzednich latach.
- Dlatego wierzymy, że jakoś je sprzedamy, mamy już podpisany kontrakt z siecią handlową - zdradza pani Dorota.
Nie ma jednak wątpliwości, że będą sprzedawać jabłka poniżej kosztów produkcji. Z jej szacunków wynika, że wyprodukowanie kilograma ładnych jabłek kosztuje około złotówki. Tymczasem teraz sadownicy mogą liczyć najwyżej na 70-80 groszy za kilogram.
Unia też nie kupuje, bo ma swoje nadwyżki
Rosyjskie embargo dało się we znaki także producentom i przetwórcom mleka. Spadające ceny artykułów mleczarskich i spółdzielnie muszą obniżać cenę mleka swoim dostawcom. W ubiegłym roku o tej porze litr mleka był droższy średnio o 30 gr. W 2013 r. polscy rolnicy sprzedali Rosjanom artykuły mleczarskie o łącznej wartości ponad 140 mld zł. Na przykład spółdzielnia mleczarska w Hajnówce wysyłała do Rosji 20 proc. swojej produkcji (głównie sery twarde). - Niestety, kiedy Rosja wprowadziła embargo na produkty mleczne, zatrzymała się również sprzedaż do krajów unijnych - mówi Wiera Pawluczuk, prezes SM w Hajnówce. - Bo inne kraje członkowskie także sprzedawały swoje wyroby na rynek rosyjski i teraz mają nadwyżki.
Hajnowskiej mleczarni udało się wprawdzie znaleźć nowych odbiorców - na Białorusi. - Ale nie sprzedajemy tam jeszcze na taką skalę, jak do Rosji - mówi prezes spółdzielni.
Również na Białorusi szuka nowych odbiorców SM Mlekovita z Wysokiego Mazowieckiego. - Z pewnością rosyjskie embargo zamieszało na rynku mleczarskim - potwierdza Dariusz Sapiński. - Miniony rok był fantastyczny dla branży mleczarskiej, a ten jest dużo gorszy.
Nie ma on jednak wątpliwości, że silne mleczarnie dadzą sobie radę, znacznie trudniej będzie przetrwać ten okres słabszym spółdzielniom.
Według Witolda Karczewskiego, prezesa Izby Przemysłowo-Handlowej w Białymstoku, na razie na wprowadzeniu rosyjskiego embarga to właśnie mleczarnie ucierpiały najbardziej. Bo sytuację od razu wykorzystały sieci handlowe i zaczęły obniżać ceny dostarczanych przez mleczarnie produktów.
Ekonomista Henryk Wnorowski przewiduje, że najtrudniejszy okres jest dopiero przed nami. - I trzeba pamiętać, że nie dotyczy to tylko tych branż, które nie mogą eksportować do Rosji - zastrzega. - Z każdym miesiącem tzw. oddziaływanie pośrednie będzie dotykało kolejnych branż, pozornie oddalonych od spożywczej.
Jak zauważa, już teraz - oprócz rolników i przedsiębiorstw przetwórczych - trudności przeżywają małe i średnie firmy specjalizujące się w eksporcie na Wschód. A takich jest w naszym regionie co najmniej kilkadziesiąt.
- Wprawdzie zaczyna rosnąć sprzedaż na Białoruś, ale to nie jest to samo - tłumaczy Wnorowski.
Trudny okres przeżywają też firmy transportowe, które woziły towary do Rosji. Teraz muszą szukać kontrahentów gdzie indziej i oferować konkurencyjne - czyli niższe - ceny.
- To z pewnością nie służy gospodarce- kwituje Wnorowski.
I choć ministerstwo rolnictwa zapewnia, że szuka nowych rynków zbytu, nikt nie wierzy w to, że wkrótce uda się zapełnić lukę po Rosji.
- To argumenty, które można podawać w rozmowie z przedszkolakami - mówi Wnorowski.
Karczewski dodaje, że trzeba jeszcze uwzględnić fakt, że nie tylko my szukamy teraz nowych rynków. Robi to cała Europa.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?