Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

O Mateuszu Bystrzyckim mówi dziś cała Polska

Paweł Tomkiewicz [email protected]
Czwórka bohaterów (od lewej): Andrzej Konopko, Sylwester Jabłoński, Paweł Zabora i Mateusz Bystrzycki.
Czwórka bohaterów (od lewej): Andrzej Konopko, Sylwester Jabłoński, Paweł Zabora i Mateusz Bystrzycki.
Kiedy zobaczył pływający w wodzie samochód, a w nim zamknięte dwie kobiety, bez namysłu rzucił się do lodowatego kanału...

To był mroźny wtorkowy poranek, kiedy Paweł Zabora, Andrzej Konopko i Sylwester Jabłoński jak co dzień przyszli do pracy - na budowę w pobliżu Kanału Łuczańskiego w Giżycku. Ich kolega, Mateusz Bystrzycki, tego dnia musiał jechać do Wojskowej Komendy Uzupełnień. Chciał zgłosić się na ochotnika do Narodowych Sił Rezerwowych. Służba w wojsku to było jego marzenie.
Jednak kilka minut po godzinie 8 rano okazało się, że to nie będzie taki zwyczajny wtorek. Ten dzień czterej panowie zapamiętają do końca życia. Nigdy nie zapomną go też dwie kobiety...

Nie myślałem ani chwili
- Byliśmy na terenie budowy, kiedy usłyszeliśmy jakieś krzyki znad kanału - wspomina Andrzej Konopko. - Ktoś coś krzyczał. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, więc pobiegliśmy tam. Z czystej ciekawości.

W tym samym czasie przez most nad kanałem przejeżdżał 21-letni Mateusz Bystrzycki. Był w drodze do WKU. Gdy zobaczył grupkę gapiów spoglądających w nurt wody, postanowił się zatrzymać. Jednak widok, który pojawił się przed jego oczami tak go zaskoczył, że nie mógł w to uwierzyć.

W wodzie pływał... samochód. Siedziały w nim dwie kobiety. Była to matka z córką, ale tego nie mógł przecież jeszcze wiedzieć. Widział tylko, że woda sięga już do połowy szyb, a one - choć próbują - nie mogą się wydostać. Drzwi nie chciały się otworzyć pod naporem wody. Jednak nikt z gapiów nie ruszał im z pomocą. Wszyscy czekali na przyjazd strażaków.

- Nie myślałem ani chwili tylko zacząłem się rozbierać. Zdjąłem kurtkę, buty, sprawdziłem czy nie mam nic cennego w kieszeniach i wskoczyłem do wody - opowiada Mateusz Bystrzycki.

- Bałem się nie tylko o te kobiety, ale i o Mateusza - przyznaje Andrzej Konopko. - Nie wiedziałem jak sobie poradzi. Przecież było już tak zimno, woda była lodowata...

Mateusz poradził sobie świetnie. Do kanału wchodził szybko, ale ostrożnie. Wiedział, że wskoczenie do lodowatej wody grozi szokiem termicznym. W końcu ma uprawnienia młodszego ratownika Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.

Kobiety martwiły się o samochód
Kiedy Mateusz ratował kobiety z tonącego auta, Sylwester pobiegł po linę. Najpierw mężczyźni wyciągnęli jedną kobietę, chwilę później drugą. Wszystko trwało dosłownie kilka minut.

- Pamiętam, że kobiety nie martwiły się o siebie. Z tych emocji nie było im nawet zimno. Martwiły się jedynie o swój samochód, czy będą mogły jeszcze nim jeździć... - wspomina Andrzej.

Nikt ze zgromadzonych na brzegu nie miał pewności, że w aucie oprócz tych dwóch kobiet nikt więcej nie jechał. Z tonącego samochodu wypłynął bowiem plecak i fotelik dziecięcy. Widząc to z drugiego brzegu do wody skoczył kolejny mężczyzna, Paweł Zabora.

- To był taki naturalny odruch - tłumaczy Paweł. - Chyba każdy by tak zrobił. Przecież tam mogło być dziecko.

Na szczęście w aucie nikogo więcej nie było. Chwilę potem samochód zniknął pod powierzchnią wody.

Zanim na miejscu wypadku pojawiły się służby ratownicze, przemoknięte kobiety razem ze swoimi wybawcami schroniły się na pobliskiej budowie. Wszyscy dostali tam herbatę i suche ubrania.

- Były w szoku. Nie narzekały na zimno. W pewnym momencie były wręcz gotowe wracać do domu - wspomina Andrzej Konopko.

Kiedy po kilkunastu minutach przyjechała karetka, zabrała wszystkich do szpitala. Jednak pomoc lekarzy nie była potrzebna. I kobiety, i czterej bohaterowie tego samego dnia wrócili do swoich domów.

Szalony jak prawdziwy bramkarz
Już kilka godzin po tym wydarzeniu o czwórce śmiałków z Giżycka, a zwłaszcza o Mateuszu Bystrzyckim, mówiła cała Polska. Informację tę podały bowiem wszystkie stacje telewizyjne, rozgłośnie radiowe, portale internetowe.

Rozdzwoniły się telefony. Wszyscy gratulowali im bohaterstwa. Posypały się propozycje spotkań, wywiadów. Dostali też dyplomy, medale i nagrody.
- Stałem się sławny. Nawet obcy ludzie gratulują mi odwagi. Dzwonią, wpisują się na forach. To bardzo miłe - przyznaje 21-letni Mateusz. - Ale nie jestem bohaterem. Każdy zachowałby się tak samo. Zawsze chciałem uratować komuś życie. Jednak takich sytuacji nie można zaplanować. Po prostu znalazłem się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie.

Mateusz już wcześniej rozpoznawany był na ulicach Giżycka, Węgorzewa i innych mazurskich miejscowości. Szczególnie przez tych, którzy interesują się piłką nożną. Jest bowiem bramkarzem. Najpierw stał na bramce w giżyckiej drużynie, a teraz jest zawodnikiem Vęgorii Węgorzewo.

- Wszyscy mówią, że bramkarz powinien być trochę szalony, rzucać się na każdą piłkę. Dlatego też łatwiej było mi rzucić się do wody - żartuje.

Ale kariera sportowa czy ratowanie życia innym to nie jedyne marzenia Mateusza: - Od zawsze chciałem zostać strażakiem. Podziwiałem jak pomagają innym. Jednak do straży pożarnej nie tak łatwo się dostać, więc zdecydowałem się na służbę w wojsku. Ale po tych ostatnich wydarzeniach nie wiem, czy nie wrócę do swoich dawnych marzeń - dodaje 21-letni bohater.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna