Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ojciec Gabriel Boże Narodzenie spędzi sam

Andrzej Zdanowicz [email protected]
Archimandryta Gabriel często samotnie spaceruje po terenie pustelni. Pilnuje tego, co zbudowali życzliwi mu ludzie.
Archimandryta Gabriel często samotnie spaceruje po terenie pustelni. Pilnuje tego, co zbudowali życzliwi mu ludzie.
Ojciec Gabriel Boże Narodzenie spędza samotnie, w zimnym wagonie, jedząc skromną strawę. Towarzyszy mu modlitwa i dzikie zwierzęta.

Pustelnia ojca Gabriela mieści się na bagnach, wśród głuszy i starych drzew. Każdy, kto odwiedza to miejsce, podlaskie Odrynki, zachwyca się nieziemskimi wręcz widokami. Na środku pokrytych śniegami pól i zamarzniętych mokradeł połyskują złote kopuły malutkiej cerkwi. Wokół niej ustawione są niewielkie kapliczki, które dodają urokowi temu miejscu. Na ich tle widać zaś majestatyczny, stary las, a dookoła skute lodem rozlewiska Narwi. Jak w bajce.

Sam wśród bagien
Mnich mieszka tu samotnie. Częściej niż ludzie odwiedzają go dzikie zwierzęta, m.in. norka amerykańska, która wielokrotnie, wykorzystując chwile nieuwagi, podkradała mu złowione ryby. Wokół grasują też watahy wilków, które coraz częściej opuszczają w poszukiwaniu pożywienia gęstwinę drzew.
Do pustelni prowadzi przez bagna drewniana kładka i wąska droga, którą usypali mieszkańcy okolicznych wsi. Tą drogą, wiodącą wśród zasp i lasów, dotarliśmy - razem z garstką wiernych - na sobotnie nabożeństwo w tym jedynym w Polsce prawosławnym skicie.

Po zakończeniu modlitw w malutkiej cerkwi archimandryta Gabriel zaprosił wszystkich przyjezdnych na skromny poczęstunek. Odbył się on w jego domu, a właściwie przerobionym wagonie kolejowym, w którym mnich mieszka. W środku jest bardzo zimno, więc wszyscy zasiadają do stołu w kurtkach i kożuchach. Jednak mimo chłodu wnętrza są przytulne. To głównie dzięki wszechobecnym ziołom. Ich suszone wiązki wiszą na wszystkich ścianach, wśród ikon.
Ojciec Gabriel ze swej znajomości ziół słynie na cały kraj. Wydał nawet książkę o ziołolecznictwie. Często pomaga osobom, które przyjeżdżają do niego z prośbą o leki na różne schorzenia.

- Znamy ojca Gabriela jeszcze z czasów, gdy był przełożonym monasteru w Supraślu - tłumaczy kobieta, która przyjechała razem z mężem na sobotnie nabożeństwo w skicie. - Chcę się pomodlić i poprosić o zioła leczące wrzody i raka, na którego choruje moja bliska znajoma. Zawsze możemy liczyć na pomoc ojca Gabriela. A i my, od kiedy trafił na to pustkowie, nie dajemy mu zginąć i wspieramy wszystkie budowy, które tu podejmuje.

Ojciec Gabriel bardzo chętnie gości wszystkich przybyszy. Jest bardzo ciepłą osobą. Nie buduje dystansu. Wysłuchuje problemów i próbuje pomóc radą, modlitwą, ziołami. Podczas rozmów jest bardzo bezpośredni, wesoły, dużo żartuje. Łatwo więc zapomnieć, iż jest znaczącą w cerkiewnej hierarchii osobą.
W 2008 roku metropolita Sawa chciał nawet, by archimandryta Gabriel został biskupem, ale ten odmówił. Opuścił monaster w Supraślu, gdzie przez wiele lat był przełożonym, i poprosił o błogosławieństwo na utworzenie jedynej w Polsce prawosławnej pustelni.

Wolał pustelnię od zaszczytów
Miejsce na uroczysku Kudok, niedaleko wsi Odrynki, wybrał nieprzypadkowo. To właśnie tu ponad 500 lat temu stała cerkiew i monaster. Pierwsza kaplica miała tu powstać w 1518 roku. Według podań, ufundował ją książę Iwan Michałowicz Wiśniowiecki, który - w drodze z Krakowa do Wilna - przeprawiając się tratwami przez rzekę Narew, nieco pobłądził. Trzeba więc było w tej głuszy przenocować. Noc to była jednak niezwykła, bo w śnie ukazał się Wiśniowieckiemu św. Antoni Pieczerski, który wskazał mu drogę. Wdzięczny książę kazał tu pobudować kaplicę. Później na te tereny zjechali mnisi i postawili tu skit, który funkcjonował do połowy XVIII wieku.

Ojciec Gabriel, chcąc kontynuować tę tradycję, podjął się trudu zbudowania w tej głuszy skitu pod wezwaniem świętych Antoniego i Teodozjusza Kijowsko-Pieczerskich.

- Podczas budowy cerkwi natknęliśmy się na pozostałości starych zabudowań sakralnych w tym miejscu - wspomina.
Pierwszym obiektem, jaki stanął w głuszy, był... wagon kolejowy, w którym mnich mieszka do dziś. Potem wokół niego pojawiały się zabudowania: świątynia wraz z pięknym, drewnianym ogrodzeniem i dom dla zakonników.

- Czeka on jednak na nowicjuszy. Ja nie chcę się tam przeprowadzić, bo mam silny sentyment do swego wagonu ogrzewanego prymitywnym piecem, czyli kozą - śmieje się ojciec Gabriel. - Pamiętam, jak obchodziłem w moim wagonie pierwsze święto Zmartwychwstania Pańskiego. Wtedy zamiast paschalnego jajka zjadłem... kartofla w mundurze. I jak zapomnieć takie święta?

Święta w skicie
Tegoroczne święta Bożego Narodzenia, tak jak i wiele poprzednich, mnich spędzi sam. W ciszy. Wigilijną wieczerzę zje w wagonie.
- To będzie bardzo skromny posiłek - zapowiada. - Zadowolę się jedynie kutią zrobioną z pęczaku, maku, miodu i bakalii. Usmażę też rybę, bo po pierwsze bardzo ją lubię, a po drugie - mieszkam przecież nad rzeką Narew, więc jak nie złowić rybki? - żartuje.

Ale już kilka godzin później, około północy (z 6 na 7 stycznia) spodziewa się najazdu wiernych. Zapewne, jak co roku, przybędą tu ich setki, by wziąć udział w nocym nabożeństwie - odpowiedniku katolickiej pasterki. Modlitwy rozpocznie nabożeństwo wigilijne, później odbędzie się świąteczna liturgia, a na zakończenie archimandryta przekaże bożonarodzeniowe pozdrowienia i razem z przybyszami będzie śpiewał kolędy. Zaplanowany jest też smakowity posiłek - wszyscy goście zostaną zaproszeni na zupę przyrządzoną według receptury ojca Gabriela.

- Nie wiem, ile w tym roku osób przybędzie, wiem jednak, że ja muszę tu być i czekać - mówi z uśmiechem zakonnik. - W ubiegłym roku w wigilijną noc zjechało tu 300 wiernych. Jak będzie w tę sobotę, Bóg jeden wie.
Dwa dni świąt zaś planuje spędzić w samotności. Mówi o tym z radosnym uśmiechem, bez cienia smutku. Sam przecież wybrał takie życie.

Dzień powszedni
- Żyję według pewnej reguły, która jest niezmienna - archimandryta opowiada o swoim powszednim dniu w skicie.
Codziennie około godz. 9 przyjmuje ludzi, którzy tu przybywają, by się pomodlić i porozmawiać. Zawsze wśród nich znajdzie też też kilku "stałych" bywalców skitu, którzy przyjeżdżają pomóc w zadbaniu o cerkiew i otaczający ją teren. Jeśli jest więcej osób, ojciec Gabriel przygotowuje posiłek. Około godz. 13 zasiadają do wspólnego obiadu. To zazwyczaj pyszna zupa, czasami znajdzie się też coś do zupy. O godz. 15 wierni opuszczają skit.
- Zostaję wtedy sam - mówi mnich. - Zamykam cerkiew, czasownię, wszystkie bramy. Choć bywa, że wtedy odwiedzi mnie jeszcze patrol straży granicznej - śmieje się pustelnik.

Do wieczora ma czas na odpoczynek, wyciszenie, zadumę. Jednak już około godz. 22.30 rozpoczyna modlitewne nocne czuwanie, które trwa do godz. 3.30 nad ranem. Później tylko kilka godzin snu i już około godz. 8 zaczyna nowy dzień. Wychodzi na mróz, otwiera wszystkie bramy, i oczekuje na wiernych.
- Dla człowieka w zakonie bardzo ważne jest czuwanie - tłumaczy. - Zarówno to modlitewne, nad duszą, jak i czuwanie nad miejscem, nad samotnią. Otrzymuję wiele próśb o modlitwy w różnych intencjach. Zwracają się do mnie ludzie z bardzo różnymi problemami, a tych w naszym społeczeństwie jest coraz więcej. Modlitwy te wymagają mnóstwo czasu, w ciągu nocy, wieczorem i w ciągu dnia.

Wielu nie może znieść tej ciszy
Archimandryta z dumą oprowadza nas po swojej pustelni pokazując, co - dzięki pomocy ludzi dobrej woli - udało się zbudować wśród bagien w ciągu zaledwie kilku lat. Ze smutkiem patrzy jedynie w kierunku niewykorzystanego domu dla zakonników. Co prawda, zaraz po wybudowaniu zamieszkało w nim kilku mnichów-nowicjuszy, ale po jakimś czasie opuścili to miejsce. Teraz więc stoi pusty.

- Chciałbym, aby mnisi tu zamieszkali - przyznaje pustelnik. - Ale to przyjdzie... Przyjdzie z czasem.
Archimandryta jest świadomy, że wyrzeczenia związane z życiem w skicie są dla wielu osób nie do zniesienia.
- Cywilizacja tak mocno dotknęła psychikę i serce człowieka młodego, nawet wykształconego, że on nie potrafi się odnaleźć w takiej rzeczywistości, w takiej ciszy - tłumaczy mnich. - Ludzie tu przyjeżdżają, wytrzymują kilka godzin, kilka dni, góra dwa tygodnie. Dłużej trudno. Nikt nie potrafi się tu odnaleźć. Człowiek współczesny nie może wytrzymać tej totalnej ciszy, która jest dla niego zabójcza. Wielu osobom brakuje tu zdobyczy techniki.
Już kilkanaście osób próbowało osiąść w skicie na stałe. Bezskutecznie.

- Do tej pory nikt tej samotności nie wytrzymał - przyznaje ze smutkiem archimandryta. - Ale ja wierzę, że jeżeli Duch Święty położy na serca młodych adeptów chęć rozpoczęcia życia duchowego, oni tu przyjdą - podkreśla z nadzieją. Obserwuje bowiem, że coraz więcej osób, również świeckich, szuka wyciszenia.
Jemu właśnie ta cisza i samotność pozwalają zbliżyć się do Boga. Dzięki temu znajduje też czas, by się zadumać i zrozumieć dusze osób, które przychodzą do niego z prośbą o pomoc.

- Dlatego staram się jak najdłużej nie opuszczać pustelni, czasem pozostaję tu sam całymi tygodniami - tłumaczy. - Tym bardziej jestem wdzięczny mieszkańcom okolicznych wsi oraz Bielska Podlaskiego i Hajnówki, którzy pomagają mi załatwiać wiele spraw w urzędach, dzięki czemu ja mogę pozostawać w lesie.

Ojciec Gabriel z okazji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia składa - za naszym pośrednictwem - najserdeczniejsze życzenia wszystkim, którzy czytają ten tekst. Życzy, by jasność, światło, dobro i miłość oraz bogactwo duchowe płynęły do nas z jaskini betlejemskiej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna