Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okradł go bank. Teraz przestrzega innych

Helena Wysocka
O przekrętach na swoim koncie zawiadomił więc prokuraturę w Warszawie, gdzie mieści się centrala banku. Ale w ubiegłym miesiącu śledczy umorzyli postępowanie. Nie dopatrzyli się winy bankowców.
O przekrętach na swoim koncie zawiadomił więc prokuraturę w Warszawie, gdzie mieści się centrala banku. Ale w ubiegłym miesiącu śledczy umorzyli postępowanie. Nie dopatrzyli się winy bankowców. sxc.hu
Eryk Kamiński z Suchowoli twierdzi, że okradł go... bank. Z tego powodu przez pół roku żył w nędzy. - Byłem poniewierany, grzebałem w śmietnikach, nocowałem na dworcach - przekonuje.

Teraz domaga się od banku rekompensaty i... pikietuje przed jego oddziałami. Był już w Białymstoku, Olsztynie, Augustowie, a kilka dni temu protestował w Suwałkach. - Patrzcie im na ręce! - apelował do gromadzących się ludzi. - Ten bank mnie okradł, dobrał się do mojej kasy.

Swoją krzywdę wycenił na 12 milionów dolarów. I takiej kwoty będzie się domagał. Pozew w tej sprawie ma wpłynąć do sądu w najbliższych dniach.

Ciągnęło, jak wilka do lasu

Eryk Kamiński ma 57 lat. Jest samotny i schorowany. Marzy o tym, by w Suchowoli, w posiadłości którą otrzymał od ojca spędzić spokojną starość. Ale osiądzie tam dopiero wtedy, gdy wygra wojnę z bankiem.

- Nie popuszczę - zapowiada. - Gdyby okradł mnie Polak, pół biedy. Ale tym bankiem zarządza cudzoziemiec. A obcemu nie pozwolę grzebać w moich kieszeniach. Takie mam zasady.

Dzieciństwo spędził na Suwalszczyźnie. Mama pochodzi bowiem z Suwałk, ojciec - z Suchowoli. Tam Kamińscy mieszkali przez kilkanaście lat. Później ojciec wyjechał do Ameryki. Chciał odwiedzić krewnych, trochę zarobić. Obiecywał, że wróci za rok, góra dwa. Nie dotrzymał słowa.

- Strasznie za nim tęskniłem - wspomina Eryk. - Gdy byłem pełnoletni, zaprosił mnie do siebie.

Pan Eryk mówi, że w Ameryce nie mógł znaleźć dla siebie miejsca. Miotał się przez kilka lat, imał się różnych zajęć. Był elektrykiem, elektromechanikiem. W końcu zdecydował, że pójdzie do armii. Bał się reakcji ojca, ale ten - o dziwo - przyklasnął pomysłowi.

- Też byłem w wojsku - ucieszył się senior rodu.

Eryk Kamiński w armii służył trzy lata. Jako żołnierz był w Japonii, Korei, Teksasie, na Florydzie i w Nowym Jorku. Miał już żegnać się z mundurem, gdy uległ wypadkowi.

- Pracowałem przy radarach - opowiada mężczyzna. - Dowódca polecił mi, bym przyniósł duży, metalowy element z radaru. Wiedziałem, że nie dam rady, ale rozkaz to rozkaz. Gdy dźwigałem to żelastwo, coś strzeliło mi w kręgosłupie. Później był szpital, nieudany zabieg i... renta.

Choroba nie pozwalała Kamińskiemu na podjęcie żadnej dodatkowej pracy. Zresztą, nie było też takiej potrzeby. Wojskowa renta pozwalała na dostatnie życie. A może nawet więcej niż dostatnie. A że Kamińskiemu dzieci nie płaczą, to postanowił, że resztę życia spędzi na walizkach. Zwiedzi świat, a przede wszystkim Europę.

- Tęskniłem za Polską - nie ukrywa. - Ciągnęło mnie tu, jak wilka do lasu. Nawet przez myśl nie przeszło, że tak mnie oszukają.

Szukali pieniędzy przez 20 miesięcy

Ale aby podróżować, trzeba mieć stały dostęp do gotówki. W 2004 roku Eryk Kamiński przelał więc na konto jednego z banków trzy tysiące dolarów. Na ten sam rachunek "przekierował" też rentę. Mówi, że dopiero po pewnym czasie zorientował się, że z pieniędzmi dzieje się coś dziwnego.

- Na koncie zaczęły pojawiać się jakieś "resztówki" - opowiada. - Zastanawiałem się, jak to możliwe, skoro pobieram okrągłe sumki i na dodatek spore.

W banku usłyszał, że środki były przewalutowane. I to cztery razy. Najpierw dolary zostały przeliczone na euro, później euro znowu na dolary, te z kolei na złotówki, a złotówki na dolary.

- Zdenerwowałem się strasznie. Zacząłem krzyczeć: po cholerę ruszacie moje pieniądze?! Kto was o to prosił? A urzędniczka patrzy na mnie i wzrusza ramionami - wspomina. - Myślałem, że dostanę zawału.

Postanowił natychmiast zlikwidować konto. Załatwił niezbędne, związane z tym formalności, ale - jak twierdzi - nie miał pojęcia o szalenie ważnej sprawie. Otóż, jak się później okazało, zamknięte konto było aktywne jeszcze przez 60 dni. I przez ten czas na ten rachunek nadal wpływała jego amerykańska renta.

- Rozumiesz coś z tego: zamknięte, ale otwarte?! - irytuje się rozmówca. - Prawie dwa lata czekałem na to, by bank ustalił, gdzie są moje pieniądze. Jak się okazało, w międzyczasie dokonał dziewięć przelewów bez mojego zlecenia na konta różnych instytucji. Podobno nie mógł ustalić, gdzie przebywam. W końcu odesłał dolary do Ameryki i uznał, że jest po sprawie. A to, że siedziałem bez grosza przy duszy nikogo nie obchodzi. A przecież z tego powodu poniosłem ogromne straty. I finansowe, i moralne.

Kamiński mówi, że przez 20 miesięcy nie miał ani na bilet do USA, ani na jedzenie. Mało tego, nie mógł nawet zawiadomić ojca, dlaczego nie wraca, choć obiecywał, że "wpadnie" do Ameryki za kilka tygodni.

- Oni umierali ze strachu - dodaje.

A to nie koniec problemów. Weteran mówi, że z powodu braku pieniędzy trafił za kraty. Austriaccy policjanci dopatrzyli się bowiem, że za długo przebywał w strefie Schengen.

- Mogłem być tylko przez trzy miesiące - precyzuje. - Czekałem na tę kasę sześć razy dłużej. Nikogo to jednak nie interesowało. Austriacy naliczyli mi potężną karę, wsadzili za kraty. Siedziałem z jakimiś złodziejami i bandziorami. Bałem się nawet oddychać.

Honor ważniejszy od chleba

Od ponad roku Kamiński nie wyjeżdża z Polski. I od ponad roku walczy z bankiem. Chce 12 mln dolarów zadośćuczynienia za straty. Te finansowe, i te moralne. Domaga się też ukarania osób winnych tego, co przeżył. O przekrętach na swoim koncie zawiadomił więc prokuraturę w Warszawie, gdzie mieści się centrala banku. Ale w ubiegłym miesiącu śledczy umorzyli postępowanie. Nie dopatrzyli się winy bankowców.

- Trudno, pewnie się boją - uważa. - Będę działał sam.

I działa. Odwiedza kolejne miejscowości i organizuje w nich pikiety. Apeluje do ludzi, by skrupulatnie liczyli swoje pieniądze. By nie dali się oszukać. Każda pikieta kończy się interwencją policji, albo ochroniarzy. W Suwałkach też przyjechali "kryminalni".

- Złego słowa o nich nie powiem - zastrzega Kamiński. - Zapytali o co chodzi, wylegitymowali i pojechali. Ale w innych miastach było różnie. Próbowali usunąć mnie sprzed banków siłą.

Nie zamierza zaprzestać swoich pikiet do czasu, aż dostanie miliony. I dodaje, że nie jest to kwestia braku pieniędzy na chleb. - To sprawa honoru - zauważa. - A dla mnie honor ważniejszy od chleba.

A co na to bank? Zapytany przez nas o sprawę Erika Kamińskiego, zasłonił się tajemnicą bankową. Zapewnił jedynie, że wszystko odbyło się zgodnie z obowiązującymi w naszym kraju przepisami.

- To znaczy, że można bezkarnie kraść - irytuje się weteran. - Nie za taką Polską tęskniłem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna