Do sądu zdeterminowana kobieta złożyła pozew o cofnięcie darowizny dokonanej w 2002 roku. - Nie mam wyjścia - tłumaczy. - Skoro córki nie interesuje, co dzieje się z jej matką, to sama muszę walczyć o przeżycie. Choć pewnie niektórzy woleliby, żebym już teraz znalazła się w grobie.
Jadwiga Zajkowska wkrótce będzie miała w sądzie jeszcze inną sprawę. Tym razem jednak zasiądzie na ławie oskarżonych. Zdaniem prokuratury bowiem, popełniła szereg przestępstw. Ta sprawa to "zasługa" jej córki i zięcia.
Harowała od świtu do zmierzchu
W Pobłędziu, mazurskiej wsi leżącej niedaleko granicy z obwodem kaliningradzkim, Zajkowscy prowadzili całkiem dobrze funkcjonujące gospodarstwo rolne. Mieli pięcioro dzieci. Jedno zmarło, czwórkę wychowali - trzy córki i syna.
- Zastanawialiśmy się z mężem, kto może to po nas odziedziczyć - wspomina Jadwiga Zajkowska. - Jedna córka wyprowadziła się aż pod Warszawę, druga znalazła męża z hektarami, syn wyjechał z Polski. Padło więc na Krysię.
Aktem notarialnym Zajkowscy przepisali jej całą ziemię oraz budynki. Ale w zamian za tzw. dożywocie. Mogli więc mieszkać w gospodarstwie bez żadnych przeszkód do końca swoich dni.
Córka specjalnie rolnictwem się nie interesowała. Wyjechała do Niemiec i tam poznała dużo starszego od siebie mężczyznę. Założyli rodzinę.
W 2003 r. zmarł mąż pani Jadwigi. Córka na pogrzebie się nawet nie pojawiła.
- Całe gospodarstwo znalazło się na mojej głowie - opowiada kobieta. - Harowałam od świtu do zmierzchu. Prosiłam nawet córkę, by wróciła z tych Niemiec, bo już ledwo daję radę, ale nie słuchała.
Wrócili całą rodziną dopiero w 2009 r.
- Specjalnie mi jednak nie pomagali - wspomina Jadwiga Zajkowska. - Bo to zmęczeni, bo to głowy bolą. Ale tak jakoś wspólnie żyliśmy. Oni często zresztą wyjeżdżali do Niemiec, więc korzyści w gospodarstwie z nich nie było żadnych.
6 grudnia 2012 r. wszystko się jednak zmieniło. Córka i jej mąż postanowili przejąć kontrolę nad gospodarstwem. Pozamykali pomieszczenia, a Zajkowską przegonili z podwórka. Oddali, czy też sprzedali krowy, a od budynku, do którego przeprowadziła się matka odłączyli prąd oraz wodę.
- Jeszcze z mężem postanowiliśmy, że dom będzie dla Krysi, a my sobie dobudujemy przy pomieszczeniu gospodarczym niewielkie mieszkanko - opowiada 67-letnia kobieta. - I tam się przeprowadziłam. A nagle znalazłam się bez prądu i wody. Kiedy sąsiad się zlitował i przeciągnął kabel elektryczny do mojego mieszkania, to mąż Krysi go przeciął.
Zajkowska poskarżyła się do sądu. Ten nakazał przywrócenie stanu pierwotnego, zgodnego z aktem darowizny. Ta decyzja nigdy jednak nie została wykonana. Powód? Jak za kimś nie stoi tabun prawników, to w majestacie prawa nic do gadania nie ma.
Pani Jadwiga próbowała zainteresować tym, co się u niej dzieje prokuraturę. Napisała, że partner córki nie tylko pozbawił ją prądu i wody, ale też wyzywał i prowokował kłótnie. Śledczy odmówili jednak wszczęcia postępowania. Opierając się na zeznaniach córki i jej partnera uznali, że do tego typu sytuacji nie dochodziło. "Zachowanie polegające na odłączeniu prądu i wody z punktu widzenia współżycia społecznego jest niewłaściwie i naganne" - przyznał prokurator. I dodał: "Było to jednak zachowanie o charakterze jednorazowym i incydentalne".
Rzeczywiście. Dostęp do prądu i wody Jadwidze Zajkowskiej odcięto raz. Tyle, że nigdy go nie przywrócono.
Sprzedana razem z gospodarką
Córka i jej partner wrócili do Niemiec. Ale w ubiegłym roku w gospodarstwie pojawił się jakiś mężczyzna. Stwierdził, że właśnie całą nieruchomość kupił.
- Zostałem sprzedana razem z gospodarską - zauważa Jadwiga Zajkowska.
Umowa dotycząca dożywocia mocy bynajmniej nie straciła. Ale nowy właściciel nie zamierza kobiecie przywrócić podłączenia do wszelkich mediów. Prąd kobieta ciągnie więc wciąż od sąsiada, a wodę musi nosić w wiadrach.
Teoretycznie Zajkowska mogłaby się przenieść do niewielkiego mieszkanka w Suwałkach, które jest własnością rodziny. Tyle, że nie starczyłoby jej nawet na czynsz. Bo jej obecna emerytura nie przekracza 500 zł.
Nie chcemy jej znać
W przyszłym miesiącu 67-latka zasiądzie na ławie oskarżonych sądu w Olecku. Zarzutów ma mnóstwo. Dotyczą podrobienia podpisów na różnych dokumentach związanych z prowadzeniem gospodarstwa w latach 2002-2012. Ale jest też psychiczne znęcanie się nad wnukami, wszczynanie awantur i kierowanie gróźb.
- Tak moja rodzinka mnie wrobiła - komentuje pani Jadwiga. Łapie się za głowę, gdy słyszy o znęcaniu się nad wnukami czy grożeniu. - To chyba widać po mojej obecnej sytuacji, kto się nad kim znęcał - mówi.
A podpisy? Może coś tam za córkę podpisała. Ale jej przecież w Polsce nie było, a gospodarstwo trzeba było prowadzić.
- Miałam jej pełnomocnictwa - dodaje. - Nikomu z tego powodu, że podpisałam się za Krysię przy wyrabianiu paszportów dla bydła czy o unijne dotacje, żadna krzywda się nie stała.
Z przebywającą w Niemczech Krystyną Zajkowską próbowaliśmy się skontaktować za pośrednictwem jej suwalskiego adwokata. Oddzwonił mąż, Zbigniew Zajkowski (nazywa się tak samo, bo przyjął nazwisko żony).
- My z tą panią nie chcemy mieć już nic wspólnego - mówi. - Nie przyjedziemy do tej wsi, nawet gdyby umarła. Sprzedaliśmy to gospodarstwo za pół ceny, żeby raz na zawsze pozbyć się tego problemu. Z nią nie da się razem żyć.
Zajkowski uważa, że prokuratorski akt oskarżenia jest jak najbardziej uzasadniony. A co do cofnięcia darowizny, to - jak mówi - powinna udowodnić tzw. rażącą niewdzięczność.
- A przecież z naszej strony nic takiego nie miało miejsca - kwituje.
I w tej sprawie sąd zbierze się w przyszłym miesiącu.
- Spotkała mnie wielka niesprawiedliwość -żali się Jadwiga Zajkowska.
Kiedy ostatni raz widziała Krystynę, zapytała: co ty mi córcia robisz? Żadna odpowiedź jednak nie padła.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?