Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętam o tych, co zostali na Syberii

T. Szereszewski
Po powrocie z Syberii pani Danuta ułożyła sobie życie. Była nawet prezesem lokalnego koła Związku Sybiraków
Po powrocie z Syberii pani Danuta ułożyła sobie życie. Była nawet prezesem lokalnego koła Związku Sybiraków Fot. T. Szereszewski
Pani Danucie udało się wrócić ze zsyłki, ale do dziś wspomina te ciężkie czasy i ludzi, którym powrócić się nie udało. Była prezes bielskiego koła Związku Sybiraków ma ponad 90 lat.

Danuta Krupicz, z domu Russel, jest jedną z pierwszych w Polsce odznaczonych Krzyżem Zesłańców Sybiru (2004). Niechętnie powraca pamięcią do masowych deportacji, których była uczestnikiem. Nie tak sobie wyobrażała swoją przyszłość, gdy w czerwcu 1938 r. wręczała kwiaty generałowi Franciszkowi Klebergowi na stadionie miejskim w Bielsku. Gdy wybuchła wojna, rozpoczynała właśnie naukę w Gimnazjum im. T. Kościuszki.

Wojna i wywózka przerwała Pani edukację i beztroską młodość?

Danuta Krupicz-Russel: Naukę przerwała wojna, a już w 1940 r. wraz z rodziną zostałam wywieziona na Sybir. Najpierw wywożono tych, którzy mogli wzniecić opór przeciwko sowieckiej władzy. Potem tych, którzy mogli go podtrzymać. Następnie „elementy” niepasujące do systemu. I tak w głąb Rosji od 11 lutego 1940 do czerwca 1941 r. w bydlęcych wagonach na Wschód wywieziono co najmniej kilkanaście tysięcy mieszkańców Białostocczyzny.

Pani rodzina mogła uniknąć wywózki?

D.K.: - Można jedynie nad tym spekulować. Miałam 14 lat, gdy rano 10 lutego 1940 r. funkcjonariusze NKWD weszli do mieszkania. Oświadczono nam, że cała nasza rodzina, czyli ojciec, który przez 28 lat był leśniczym, matka Apolonia, 83-letnia babcia Krystyna Russel, 13-letni brat Wiesław i ja zostaniemy wywiezieni, a do Polski już nigdy nie wrócimy. Dowieziono nas saniami do stacji Nurzec. Transport wyjeżdżający z Bielska liczył początkowo kilka wagonów. W każdym z nich było po 50 osób. Były to rodziny leśników i osadników wojskowych, którzy otrzymali ziemię od Piłsudskiego za walkę z bolszewikami w 1920 roku. Po drodze doczepiane były nowe wagony z rodzinami z Białowieży, Hajnówki i Kleszczel. W Baranowiczach zostaliśmy przeładowani do wagonów szerokotorowych i wyruszyliśmy w miesięczną podróż do Nowosybirska. Zima 1940 roku była wyjątkowo mroźna. Mróz sięgał 40 stopni. W wagonach było niewiele cieplej. Po drodze ludzie nie otrzymywali nic do jedzenia. Jedynie ,,kipiatok” - gorącą wodę, którą czasami bojcy roznosili po wagonach. Aż dziw, że wytrzymaliśmy katorgę tej strasznej podróży. W strasznym mrozie podróż do Ałtajskiego Kraju trwała miesiąc. Cały i żywy dojechał do Nowosybirska nawet 6-cio miesięczny Zdzisio, syn Józefa Romaszewskiego, któremu jako niemowlęciu pozwolono zabrać kołyskę do wagonu.

Na miejscu zostaliśmy rozdzieleni - część osób pojechała do kopalni złota na południe. Nasza rodzina została skierowana do Ałtajskiego Kraju, Krajuszkinski rejon, do Pierwomajskiego lesouczastoka (wokół same lasy i tartak).

Jak wyglądało życie na zesłaniu?

D.K.: - Zostaliśmy zakwaterowani w barakach, gdzie w strasznych warunkach gnieździło się 16 rodzin (86 osób). Wszystkich nas nękały wszy, pluskwy i karaluchy. Cały czas byliśmy pod opieką NKWD, którym kierował komendant Gołowanow. Z baraków mogliśmy wyjść tylko do pracy w pobliskim tartaku, gdzie były zatrudnione nawet 7- letnie dzieci. Wszyscy pracowaliśmy na trzy zmiany. Czasami dzienna zmiana dostała gorącą zupę i trochę chleba. Pracujący otrzymywali tylko kartki na 1 kg chleba dziennie, a niepracujący o połowę mniej. Potem i te przydziały zostały zmniejszone.

Po zawarciu umowy 30 lipca 1940 roku między rządem polskim reprezentowanym przez gen. Sikorskiego a Stalinem Polacy znajdujący się w łagrach i na zesłaniu objęci zostali „amnestią”.

Czy oznaczało to jakąś zmianę na poprawę życia?

Po powstaniu Delegatury Ambasady RP w Barnaule mój ojciec został mężem zaufania Ambasady RP na Krajuszkinski rejon, organizując różne formy pomocy Po-lakom, którzy otrzymywali z Ameryki nie tylko żywność, ale także leki i ubrania. Została zorganizowana dla dzieci stołówka, gdzie można było zjeść gorące obiady. Mężowie zaufania z pobliskich posiołków - Kazimierz Pietrzykowski, Stanisław Bartoszewicz i Józef Białecki pomagali bardzo aktywnie mojemu ojcu. Zakończył się nadzór ze strony NKWD. Mogliśmy teraz opuścić baraki i przeprowadzić się do ziemianki zakupionej za jesionkę ojca, gdzie mieszkaliśmy wspólnie z miejscowymi rodzinami aż do wyjazdu do Polski. Miejscowa ludność bardzo przyjaźnie odnosiła się do zesłańców, dzieląc się z nami niejednokrotnie ostatnim kawałkiem chleba. Chętnie kupowali od nas ubrania i pościel przywiezione z kraju, jak również wyroby z wełny, wykonywane przez polskie kobiety na miejscu, płacąc im produktami pierwszej potrzeby.

Na Syberii w drewnianych barakach przeżyliśmy pięć ogromnie trudnych lat. Pracowaliśmy na trzy zmiany. Aby przetrwać sprzedawaliśmy to, co przywieźliśmy - ubranie, obuwie, bieliznę. Towarzyszyło nam ciągłe uczucie głodu. Z pięcioosobowej naszej rodziny do Polski wróciły tylko 3 osoby. Ojciec zginął w obozie, a babcia umarła z głodu. Spośród wywiezionych rodzin żadna nie wróciła w komplecie. Wielu zostało w tajgach Syberii na zawsze. Dziesiątkowały nas chłód, głód i tyfus.

W maju 1946 r. nastąpił powrót do Polski. Jak się Pani odnajdywała na ojczystej ziemi?

Dom nasz został zaadoptowany dla trzech rodzin. Z trudem tam zamieszkaliśmy i już w lipcu podjęłam pracę w Urzędzie Skarbowym. W 1947 r. utworzono Liceum Ogólnokształcące dla Dorosłych będące filią Liceum w Białymstoku, którego zostałam słuchaczką. Zajęcia mieliśmy w drewnianym budynku, do dziś stojącym, obok kina Znicz. A że w okresie jesiennym wcześnie zapadał zmrok, były one nierzadko urozmaicone z powodu braku światła. Choć był to cykl kształcenia dla dorosłych, to utożsamiałam się z liceum. Uczuli nas sami profesorowie. Zapamiętałam m.in. prof. Nikonowicza, który chemią „sypał” jak z rękawa i prof. Piotr Dąbrowskiego, który chodził zawsze z plecakiem.

Była Pani prezesem bielskiego koła Związku Sybiraków...

Na przełomie 1988/89 r. Polacy, którzy przeszli gehennę Syberii, zarejestrowali w Warszawie stowarzyszenie pod nazwą Związek Sybiraków. Nasze koło powstało w 1990 r. Do koła należą Sybiracy z Bociek, Denisek, Górskich, Husaków, Malesz, Pilik, Pietrzykowa, Skalimowa, Jakubowskich. Początkowo do koła należało 146 osób, wielu już odeszło. Spotykamy się kilka razy w roku, nie tylko przy okazji świat państwowych, ale i kościelnych. Uroczyście obchodzimy Dzień Sybiraka z mszą świętą i składaniem wieńców na grobach naszych kolegów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna