Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pech templariuszy

Piotr Biziuk
Wielki mistrz Jakub de Molay oraz komandor Normandii Galfryd de Charnay spaleni na stosie
Wielki mistrz Jakub de Molay oraz komandor Normandii Galfryd de Charnay spaleni na stosie
700 lat temu, 13 października 1307 roku, przeprowadzono jedną z najbardziej udanych akcji służb specjalnych w dziejach. Urzędnicy władcy Francji zaaresztowali niemal wszystkich templariuszy, którzy urzędowali w komandoriach na terenie całego królestwa.

Dzień wcześniej wielki mistrz templariuszy Jakub de Molay uczestniczył w pogrzebie Katarzyny de Courtenay, krewnej francuskiego monarchy Filipa Pięknego. Na uroczystościach roiło się od dworzan i urzędników. Nic nie wskazywało na to, by już kilkanaście godzin później ponad 4 tysiące zakonników miało trafić do królewskich ciemnic i lochów. Stosowny rozkaz został jednak wydany już 14 września.

Pisma do prewotów, bajlifów, sędziów i zarządców królewskich wysłano w podwójnie zalakowanych kopertach z adnotacją, że można je otworzyć w określonym dniu. Sukces operacji był kompletny. W Paryżu "służby specjalne" Filipa przerwały odpoczynek Jakubowi de Molay, którego zastano w łożu. Jeszcze przed wieczorem król Francji wzbogacił się znacznie, wszedł bowiem w posiadanie ogromnych dóbr zakonnych.

Król łasy na kasę
Jeżeli ktoś jeszcze nie wie, o co chodziło, to powinien domyślić się, że chodziło właśnie o kasę. A tej było trzeba, by finansować wojny (te zawsze sporo kosztują) i rozrastającą się do horrendalnych rozmiarów administrację. Nie darmo królestwo francuskie zwano monarchią legistów. Filip i jego doradcy, na czele z Wilhelmem de Nogaret, wpadli na skuteczny i prosty sposób rozwiązywania swoich finansowych problemów. Zgodnie z janosikową zasadą zabierali bogatym, a że sami uważali się za biednych, więc dawali sobie. W 1292 roku kazano wynosić się z Francji włoskim kupcom i bankierom.

Ostatecznie król okazał łaskawość i pozwolił im zostać, a sam zadowolił się solidnym okupem. Cztery lata później zabrano się za reformę walutową. Denominacja była szczególna, bowiem wycofano z obiegu monety i wypuszczono nowe. Te jednak zawierały o 20 procent kruszcu mniej. Nie dość, że skarbiec królewski spęczniał, to jeszcze o 20 procent spadły długi państwa. Na długo to nie wystarczyło, trzeba się więc było zabrać do Żydów. W 1306 roku kazano im się wynosić z Francji, a zgromadzone majątki pozostawić na miejscu. Dobrami tymi zaopiekowali się oczywiście królewscy urzędnicy.

Już wtedy templariusze powinni mieć się na baczności. Zakon, który został założony po pierwszej krucjacie z myślą o ochronie pielgrzymów zdążających do Ziemi Świętej, pod koniec XIII wieku musiał postawić przed sobą sobie nowe cele. W 1291 roku padł bowiem ostatni bastion krzyżowców w Outremer: Akka. Główną siedzibę zakonu trzeba było przenieść - najpierw na Cypr, później do stolicy Francji.

Templariusze byli wtedy przede wszystkim potężną instytucją finansowo-militarną, czymś na kształt dobrze chronionego banku, który prowadził rozległe interesy w całej Europie. Działo się to w świecie, w którym lichwa była surowo zabroniona. Cóż, zakon miał wpływowych protektorów, z papieżami na czele. Za apogeum finansowej potęgi uznać trzeba moment, gdy Filip Piękny powierzył templariuszom prowadzenie finansów Francji, a skarbiec królestwa trafił do wieży Templum, ich paryskiej siedziby. Król Francji, a raczej jego doradcy wpadli na genialnie prosty pomysł spłacenia długów państwa wobec zakonu.

Przed oblicze inkwizycji
Traf chciał, że do Wilhelma de Nogaret zgłosił się niejaki Eskwiusz z Floyrac i podzielił się swoją wiedzą na temat templariuszy. Twierdził, że bracia zapierają się Boga i czczą jakieś brodate bóstwo podczas obrad kapituły. Nogaret postanowił działać. Niewiele mógłby jednak zrobić, gdyby papieżem był człowiek silny i zdecydowany, bowiem zakon podlegał bezpośrednio biskupowi Rzymu. Na Tronie Piotrowym zasiadał wtedy Klemens V, chwiejny i ulegający wpływom Filipa, sam zresztą Francuz.

Choć dowody były grubymi nićmi szyte, Nogaret zdecydował się wysłać listy proskrypcyjne do urzędników i aresztować templariuszy. Zakonników postawiono przed obliczem inkwizycji. Ta zaś - jak powszechnie wiadomo - nie zwykła się pieścić ze swoją klientelą. Wobec nieszczęśników zastosowano tortury, jak chociażby strappado. Poddanemu tej męczarni delikwentowi związywano ręce na plecach liną zarzuconą na wysoką belkę. Następnie podciągano go do sufitu i gwałtownie opuszczano. Niekiedy oprawcy przyczepiali ciężary do nóg lub genitaliów ofiary. Templariuszy torturowano także, wkładając ich stopy do ognia. Choć niektórych, jak de Molaya, nie brano na męki, trudno się dziwić, że zeznania posypały się szybko. Śledczy byli zaskoczeni.

Niemal wszyscy bracia opowiadali o pewnym zwyczaju podczas uroczystości przyjmowania nowicjuszy do zakonu. "Brat Humbert kazał przynieść krzyż z brązu, na którym znajdował się obraz Ukrzyżowanego, i kazał mi wyrzec się Chrystusa wyobrażonego na tym krzyżu. Choć niechętnie, ale uczyniłem to. Wtedy brat Humbert kazał mi napluć na krzyż, ale ja splunąłem tylko na ziemię" - mówił Jakub de Molay. Inkwizytorzy dopisali jeszcze do listy przewinień czynienie plugawych pocałunków "w dolną część kręgosłupa", oddawanie czci głowie zwanej Baphometem oraz (co typowe dla Nogareta) sodomię rozumianą raczej jako pederastię, a nie stosunki seksualne ze zwierzętami.

Pluli na krzyż
Skąd zwyczaj plucia na krzyż? Przesłuchiwany przez inkwizytorów Geoffroy de Gonneville zeznał: "Byli także tacy, którzy przypuszczali, że jest to jedna z tych złych i perwersyjnych innowacji, które do statutów zakonu wprowadził mistrz Rocelin; inni zaś sądzili, że wzięła się ze złych statutów i nauk mistrza Tomasza Berarda; jeszcze inni zaś myśleli, że obrządek ten ma przypominać o świętym Piotrze, który trzykrotnie zaparł się Chrystusa". Trzeba przy tym pamiętać, że templariusze nigdy (!) nie porzucili wiary chrześcijańskiej, a nawet na stosach prosili o udzielenie im sakramentów. Teorii próbujących wyjaśnić dziwne postępowanie podczas inicjacji jest co najmniej kilkanaście. Najciekawsza z nich zakłada, że bracia, których siedziba w Jerozolimie mieściła się obok ruin dawnej Świątyni Salomona, odnaleźli tam coś (dokumenty z początków chrześcijaństwa?), co nakazało im wprowadzenie zwyczaju plucia na krzyż.

Czy miało to związek z pewną wypowiedzią wielkiego mistrza? De Molay w rozmowie z zakonnikiem Johnem de Stokes wskazał kiedyś na krucyfiks i rzekł: "Był to syn zwyczajnej kobiety, a twierdził, że jest synem Bożym".

Wyjaśnienia nigdy chyba nie poznamy. W 1312 roku zakon templariuszy został rozwiązany przez papieża. W marcu 1314 roku de Molay spłonął na stosie w Paryżu. Przed śmiercią wezwał na Sąd Boży Klemensa V i Filipa Pięknego. Pierwszy zszedł z tego świata miesiąc później, drugiego kostucha zabrała po ośmiu miesiącach od śmierci wielkiego mistrza.

My zaś dziś uważamy, że piątek trzynastego jest pechowy od owego październikowego dnia, gdy aresztowano francuskich templariuszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna