Ten pływający pod cypryjską bandrą kontenerowiec polsko-chińskiego armatora przez niemal trzy miesiące był domem Piotra Nowakowskiego z Łomży, jedynego studenta gdyńskiej Akademii Morskiej z naszego regionu.
Rejs wokół globu, o którym większość z nas może jedynie pomarzyć, Piotrek odbył w ramach praktyk. Po trzech latach studiów na Wydziale Nawigacji Akademii Morskiej w Gdyni nadchodzi czas weryfikacji nabytej wiedzy i umiejętności. Chociaż już wcześniej nie było lekko.
- Ze 130 osób, które rozpoczynały studia, pozostało nas około 40, ale dopiero podczas prawdziwego rejsu można przekonać się, czy człowiek nadaje się do tego zawodu - mówi Piotrek.
Powietrzem i wodą
Przelot do Chin zapewnił mu pracodawca. Kontenerowiec "Parandowski" wypływał z portu w Dalian.
- To pięciomilionowe miasto, ale na tle innych chińskich metropolii, jest niewielkie - opowiada łomżyniak.
Rejs rozpoczął się 26 listopada ub.r., a zakończył 9 lutego. Kontenerowiec o wyporności ponad 30 tys. ton i wymiarach 200 na 28 metrów przewoził ładunki ciężkie oraz duże partie obiektów przemysłowych. Jednostka ta wyposażona jest w dźwigi umożliwiające przeładunek towarów o wadze do 640 ton.
- Najpierw popłynęliśmy do Korei Południowej, akurat w momencie, gdy doszło do głośnego spięcia z Koreą Północną - kontynuuje Piotr. - Później udaliśmy się do Szanghaju, a stamtąd do Los Angeles.
Pogoda sprzyjała, przez Ocean Spokojny statek płynął 20 dni. Na pokładzie "Parandowskiego" Piotr obchodził Boże Narodzenie i Sylwestra, niemal bez kontaktu z rodziną i bliskimi.
Bujania nie odczuwa
Z Los Angeles trasa wiodła wzdłuż wybrzeży obu Ameryk: Gwatemala, Ekwador, następnie przez Kanał Panamski do Wenezueli i Oceanem Atlantyckim do Europy.
- Na Atlantyku dopadł nas sztorm, 9 w skali Beauforta - mówi Piotr.
Wysokie fale bujały "Parandowskim", woda wlewała się na pokład kontenerowca. Ale łomżyniak na szczęście ominęła choroba morska? - Nie mam z tym już problemów. Wcześniej, gdy pływałem po morzu 12-metrowym jachtem i dopadł nas sztorm, miałem chorobę morską, ale z czasem się przyzwyczaiłem - tłumaczy Piotrek.
Na pokładzie "Parandowskiego" przyzwyczaić musiał się z kolei do niemal wojskowego drylu . Załogę statku stanowiło 24 Polaków, w tym najważniejszy - kapitan.
- O ile z innymi członkami załogi można być po imieniu, to do niego należy zawsze zwracać się "kapitanie", nie wolno przy nim trzymać rąk w kieszeni - opowiada chłopak.
Piotr, jako najmłodszy w hierarchii, nie miał łatwo.
- Odczuwałem to, że jestem kadetem. Pracujemy razem, ale przełożonych trzeba słuchać. Trzeba się wykazać, a czasem nawet postawić - śmieje się. - Ja zajmowałem się pracami konserwatorskimi. Mimo że to nowy statek, było dużo usuwania rdzy i malowania. Praca ciężka, ale nie narzekam. Średnio można zarobić tysiąc dolarów miesięcznie.
Praca, nie zwiedzanie
Wydawałoby się, że chłopak zwiedził kawał świata. Niestety, głównie były to porty i nadbrzeża widziane z pokładu statku.
- W porcie każdy z nas jest w pracy - mówi marynarz. - Nieraz trzeba pełnić wachtę, a wolnego czasu jest za mało na zwiedzanie. Szanghaj i Los Angeles oglądałem z pokładu. Trochę udało się zwiedzić Amerykę Południową - dodaje.
Piotr wie, że to właśnie chce w życiu robić. Wkrótce zostanie inżynierem nawigatorem i oficerem wachtowym.
- Niewiele mnie dzieli od stopnia oficera, a wtedy na statku jest się zupełnie inaczej traktowanym - podkreśla.
A już w połowie marca, młody marynarz wyruszy na Ocean Atlantycki, tym razem "Darem Młodzieży", jako instruktor.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?