Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Płaszcz uszyła z 30 swetrów

Helena Wysocka [email protected]
- Znaleziony na dnie szafy sweter wystarczyło pociąć, by uzyskać nowy, ciekawy fason - mówi Anna Cichosz, projektantka mody.
- Znaleziony na dnie szafy sweter wystarczyło pociąć, by uzyskać nowy, ciekawy fason - mówi Anna Cichosz, projektantka mody.
Wszystko musiało być pod prąd. Cięła więc ubrania i zszywała je po swojemu. - Ćwiczyłam na flanelowych koszulach ojca - wspomina Anna Cichosz, projektantka mody z podsuwalskiego Płociczna. - Wychodziły z nich odlotowe bluzki.

============nadtytuł 16(5351498)============
Ludzie >> Anna Cichosz swoje ubrania prezentowała już na 30 pokazach

============autor linia magazyn(5351502)============

Na pierwszym pokazie kolekcji połączyła tkaninę i metal. Na czarne halki naszyła setki metalowych, zebranych na ulicach podkładek. W miejscowej prasie ukazała się wówczas informacja, że pokazała śmietnik.
- Załamałam się? Nie, wręcz przeciwnie - zapewnia. - Dostałam kopa i miesiąc później zorganizowałam kolejną prezentację. Czarny atłas połączyłam z blachą, sznurkiem oraz kartonami. Były owacje.
Dziś ma na swoim koncie ponad 30 indywidualnych pokazów mody i przygotowuje kolejne. Przynajmniej jeden z nich chciałaby zorganizować na świeżym powietrzu.
- W lokalach wieje luksusem - argumentuje. - A ja chciałbym pokazać naturę: barwy ziemi oraz "zgaszony" len. Do tego potrzebna jest dzika plaża.
Niszczyła nowe rzeczy
Anna Cichosz ma 39 lat i mieszka w podsuwalskim Płocicznie. Mówi, że zapał do pracy odziedziczyła chyba po ojcu robotniku budowlanym. A artystyczny zmysł - po mamie nauczycielce. Obie malują, ale Ania przede wszystkim tnie i szyje. I to od najmłodszych lat.
- Rodziców nie stać było na kupowanie mi oryginalnych ubrań - wspomina. - A ja nie chciałam nosić tego, co koleżanki. Cięłam więc wszystko: nowe bluzki, spodnie, sfilcowane swetry i wygrzebane z dna komody kraciaste, flanelowe koszule, czy drelichy ojca. A później kawałki zszywałam po swojemu. Jak? To proste. Wystarczyło odwrócić rękaw tak, by mankiet był przy ramieniu, doszyć kawałek skóry i powstawało coś bardzo fajnego. Wkładałam też kawałki materiałów do różnych farb. Powstawały fantastyczne barwy!
W czasach szkoły podstawowej mama usiłowała temperować jej twórcze zapędy. Robiła awantury o zniszczone rzeczy. Znacznie więcej swobody Ania miała, kiedy dostała się do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Supraślu. Zamieszkała w internacie i całe noce spędzała z nożyczkami nad różnymi skrawkami materiałów.
- Marzyłam o maszynie do szycia, ale nie miałam za co jej kupić - opowiada. - Przez rok odsprzedawałam swoje obiady ze szkolnej stołówki, by uzbierać potrzebną kwotę.
Z uśmiechem wspomina dawne "spółki" w liceum, dzięki którym dostawała promocje do kolejnych klas. Np. pochodzący z Białegostoku bliźniacy, Piotr i Paweł, byli kiepscy z matematyki. Pomagała im w rachunkach, ale nie za darmo. Musieli pisać wypracowania z języka polskiego, które im dyktowała.
- Dzięki temu miałam wolne ręce i mogłam szyć swoje wymarzone kreacje - wyjaśnia. - A miałam na nie sporo zamówień od koleżanek...
Wciskała się niemal na wszystkie szkolne zajęcia. Chciała nauczyć się jak najwięcej i to z różnych dziedzin. Dziś mówi, że były to dobre decyzje. Np. w pracowni rzeźby podpatrzyła, jak robić guziki. Bo przecież te ze sklepu są na ogół tandetne. A poza tym, jest ich wszędzie pełno.
- Mnie zaś zależy na tym, by projekt był jedyny w swoim rodzaju - dodaje.
Studia na Wydziale Sztuk Pięknych na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, a zwłaszcza egzamin na tę uczelnię, wspomina ze śmiechem. Wybrała się tam w swoich kreacjach. To znaczy w obszernym - uszytym z 30 swetrów - płaszczu. Szarym, z kolorową - zrobioną ze sznurka - stebnówką. Do tego założyła bluzkę z żabotem oraz długie, wojskowe buty. Rozbawiona patrzyła na miny profesorów. Nie kryli zaskoczenia. W końcu jeden z nich, który - jak się później okazało - wykładał historię sztuki nie wytrzymał: wyglądasz jak pingwin - rzucił. Ale egzamin zdała.
Na studiach, dzięki praktykom m.in. w teatralnej garderobie, poznała inny rodzaj technik projektowych. A podczas zorganizowanego przez uczelnię pleneru w Szczawnicy Zdrój uszyła swoją najbardziej ekstrawagancką kreację.
- Kropierz na konia - śmieje się. Ze starych, welurowych zasłon. To dopiero było wyzwanie! Podobno służy do dzisiaj.
Ubierała miski
Cichosz mówi, że Eskimosi potrafią odróżnić około stu odcieni bieli.
- Dla mnie biel to nie kolor - podkreśla. - Pracuję głównie w czerni. To barwa doskonała, która wchłania inne i kończy paletę. Z drugiej strony - bardzo trudna. Ryzykowne jest twierdzenie, że mała czarna dobra na wszystko. Moim zdaniem, przy czerni łatwo popaść w trywialność, zwłaszcza, gdy chcemy połączyć mat z połyskiem, albo różne struktury.
Anna projektuje i szyje wszystkie części garderoby, poza bielizną i butami. Skupia się jednak na swetrach i sukienkach. Ma ich na swoim koncie kilkaset. Każdy fason jest inny i każdy ma swoją historię. Jeden powstał od ręki, pod wpływem jakiegoś impulsu. Przy kolejnym musiała trochę pokombinować. Nie raz cięcie poprzedzała szkicem. Zwłaszcza, gdy w grę wchodziła skóra. Były też takie kreacje, które po uszyciu trafiły do kosza.
- Projektowanie to droga pełna porażek - tłumaczy.
Niektóre stroje wykonała na konkretne zlecenia.
- Bywają takie sytuacje, że panie przywożą do mnie kilka walizek swoich ubrań - starych i tych prosto spod igły, niejednokrotnie zakupionych w drogich, markowych sklepach i proszą, by coś z tym zrobić - opowiada. - Godzinami tniemy i kombinujemy. Raz wychodzi jedna kreacja, innym razem - kilka. Ważne, że tkaniny ożywają. Czasem na suwalskich ulicach widzę swoje, uszyte kilka lat temu stroje. To miłe.
Anna zastrzega, że projektowanie to nie ubieranie, ale wyrażanie stylu. Próba wydobycia cech z osób, które będą nosiły te ubrania.
- Fajny zawód? Nie, to bardzo ciężki kawałek chleba - podsumowuje. - Nigdy nie wiadomo, co komu przypadnie do gustu.
Mimo to praca daje jej ogromną frajdę i tylko to się liczy. Jej kreacje są coraz bardziej znane w całym kraju. Występowały w nich m.in. ubiegłoroczne kandydatki do tytułu Miss Polonia oraz Miss Nastolatek Warmii i Mazur, a także tancerki w jednym z programów Ivony Pavlovic. Projekty suwalczanki wykorzystuje też "Farme-rownia", która oferuje sprzedaż m.in. kostiumów historycznych.
Trzeba tylko trochę pociąć
A jak - zdaniem Anny Cichosz - ubierają się mieszkańcy Podlasia?
- Czasem śmiesznie, czasem bardzo odważnie - ocenia projektantka. - Najgorzej jest z mężczyznami, którzy poprzez stroje zacierają istotę męskości. Panie to, niestety, w większości klientki sieciówek. To smutne. Choć, trzeba przyznać, zdarzają się też dziewczęta, które śmiało eksperymentują. Szanuję ich odwagę mimo, że niejednokrotnie można mówić o estetycznym zgrzycie.
Projektantka dodaje, że nie trzeba wydawać majątku, by dobrze wyglądać. Każdą kreację, nawet tę z bazaru, można bowiem dopasować do osoby.
- Tylko trzeba trochę ją pociąć... - śmieje się. s
============lead 12/black(5351501)============

============zdjęcie podpis(5351499)============

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna