Ulice Rzymu były zatłoczone. Według szacunków, 5 milionów ludzi przybyło towarzyszyć Janowi Pawłowi II w ostatniej drodze. Część z nich spała tej nocy na trawnikach z nadzieją, że następnego dnia uda im się wejść na plac św. Piotra. Dostępu tam broniła jednak żandarmeria.
Nie mógł wejść ten, kto nie miał odpowiedniego zaproszenia. Nad miastem latały helikoptery, a policyjne koguty konwojowały głowy państw. - Ja nie miałem zaproszenia, ale po wielu próbach wreszcie udało mi się przemknąć. Dzięki temu wszystko widziałem na własne oczy - opowiada Bogusław Falkowski.
Szybka decyzja
Jak twierdzi, po tym jak papież zmarł 2 kwietnia 2005 roku, decyzja aby pojechać do Włoch i osobiście uczestniczyć w pogrzebie zajęła mu 5 minut. - Nagle uświadomiłem sobie, że nie może mnie tam zabraknąć. W przeddzień pogrzebu, 7 kwietnia, wykupiłem bilet na samolot. Udało się, choć już wszędzie mówiono, że wjazd do Rzymu jest praktycznie niemożliwy, bo komunikacja jest zatkana. Nad ranem siedziałem już w pociągu do Katowic. O 18 wylądowałem w Rzymie na lotnisku Flumicino.
Choć msza święta rozpocząć się miała o godzinie 10, Falkowski na placu był jeszcze przed wschodem słońca. Gdy znalazł się wśród 300 tys. modlących się przed bazyliką św. Piotra, razem z pielgrzymami z Polski śpiewał ulubioną pieśń papieża: "Barkę". - Obok mnie stali Murzyni, ludzie w Turbanach, Włosi, którzy wykrzykiwali w równym rytmie "santo subito"... Wówczas nic z tych słów nie rozumiałem. Dziś, kiedy zbliża się data beatyfikacji Jana Pawła II wiem, że to wszystko miało sens - podsumowuje pan Bogusław.
Zapadła cisza
Mszy świętej w intencji zmarłego przewodniczył niemiecki kardynał Joseph Ratzinger (obecnie papież Benedykt XVI). Była prowadzona w języku łacińskim, jednak kazania i prośby modlitewne były odczytane w innych językach, m.in. po włosku i polsku. W pewnym momencie na plac wyniesiono drewnianą trumnę z ciałem papieża. Ustawiono ją przed ołtarzem i położono na niej ewangeliarz. - Wtedy zapadła niewytłumaczalna cisza. Chcieliśmy śpiewać, ale poczuliśmy wewnętrzny paraliż. Już nikt z nikim nie rozmawiał. Nie mogłem... wydusić z siebie słowa - szepcze wzruszony pan Bogusław. - Mimo, że byli tam ludzie różnych narodowości i ras, czuliśmy wspólnotę. To tak, jakbyśmy przyszli na pogrzeb wspólnego ojca.
Podobne odczucia miał ksiądz Andrzej Dębski, rzecznik Archidiecezji Białostockiej. - Wszyscy staliśmy bezradnie przy trumnie człowieka, który zmienił bieg historii ale nie zatrzymał prawa natury; człowieka. Msza pogrzebowa była z jednej strony pożegnaniem osoby znanej, bliskiej, ważnej, ale spontanicznie czuło się już wtedy radość, że z tej śmierci wyrośnie dobro, że kiedyś będzie on naszym orędownikiem w Niebie.
Ksiądz Dębski również osobiście modlił się podczas uroczystości żałobnych Ojca Świętego. Miał niedaleko, gdyż w "wiecznym mieście" odbywał wówczas studia doktoranckie. - Dziś, choć minęło już 6 lat i można z dystansem spojrzeć na tamte chwile, jestem przekonany, że pogrzeb Jana Pawła II był najważniejszym wydarzeniem mojego życia - zdradza ks. Andrzej. - Przez kilka dni ludzie z całego świata przechodzili przed trumną zmarłego papieża aby go pożegnać. Mimo zmęczenia, długiego, bo nawet 20-godzinnego, oczekiwania na wejście do bazyliki św. Piotra, panował rzeczywiście spokój i wyciszenie. Wiele osób płakało, trzymało zdjęcia Jana Pawła II, ale w kolejce do wejścia do bazyliki słychać było już wtedy okrzyki "Santo subito".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?