Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po Marysi został im tylko odcisk jej małych stópek

Urszula Ludwiczak, Izabela Krzewska
Dyrekcja USK wie o toczącej się sprawie sądowej tylko z doniesień medialnych.
Dyrekcja USK wie o toczącej się sprawie sądowej tylko z doniesień medialnych. Archiwum
Marysia miała być drugim, wyczekanym i upragnionym dzieckiem Anny i Adama. Mieli już synka, marzyli o córeczce. Ciąża przebiegała prawidłowo. Ale dziewczynka zaraz po porodzie zmarła. Rodzice nie mogą się z tym pogodzić i oskarżają w prokuraturze dyżurnego lekarza.

Życia naszemu dziecku już nic nie przywróci. Chcemy tylko, aby ten lekarz już nikogo więcej nie skrzywdził - mówią Anna i Adam z Białegostoku. W lutym 2014 roku oczekiwali narodzin upragnionej córeczki, Marysi. Mieli już synka, Antosia, i marzyli o dziewczynce. Pani Anna była w 40. tygodniu ciąży, która przebiegała prawidłowo, wszystkie badania były dobre. Nic nie wskazywało na to, że w życiu rodziny za chwilę rozegra się dramat.

19 lutego w nocy, ok. godz. 2.45, pani Anna wstała do synka. Potem poszła na chwilę do kuchni i w tym momencie dostała bardzo silnego krwotoku z dróg rodnych. Jak wspomina, kałuża krwi i skrzepów na kuchennej podłodze miała prawie metr średnicy. Wezwała pogotowie. Ratownicy zawieźli ją do dyżurującego akurat Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku.

- Liczyłam, że w szpitalu właściwie się mną zajmą, że będzie dobrze, że moja córeczka będzie żyła - wspomina pani Anna.

To miał być rutynowy poród

Do szpitala karetka dojechała ok. godz. 3.30.

- Lekarz na izbie przyjęć mnie zbadał, zrobił USG. Pytałam, czy dziecko żyje, bo nie czułam ruchów i w domu było tyle krwi. Powiedział, że wszystko w porządku, że mam 1 cm rozwarcia. Kazano mi się przebrać, jak do normalnego porodu. Mężowi powiedziano, aby poszedł po ochronne buty i fartuch, że nie musi się spieszyć, bo jeszcze do południa zejdzie, zanim urodzę - wspomina kobieta. - Po załatwieniu wszystkich papierkowych spraw zawieziono mnie na górę.

Około godz. 3.50 pani Anna trafiła na salę porodową. Tu, standardowo, podłączono jej KTG.

- Okazało się, że nie słychać tętna dziecka - opowiada. - Próbowano je kilkakrotnie znaleźć, ale bez skutku... Zrobiono mi kolejne USG. Pokazało, że są pojedyncze uderzenia bicia serca. Zapadła decyzja o natychmiastowym cesarskim cięciu.

Kobietę znieczulono. O godz. 4.10 na świat przyszła Marysia.

- Wiem, że reanimowali ją do 4.45 - opowiada pani Ania. - Obudziłam się o godz. 5. Pytałam, gdzie dziecko. Nikt z lekarzy mi nie powiedział, co się stało. Dopiero gdy przewieli mnie na salę, przyszedł mąż i powiedział, że nasza córeczka nie żyje.

Rodzice, choć zdruzgotani tą wiadomością, na początku myśleli, że tak musiało być. Że lekarze zrobili wszystko, co w ich mocy, aby uratować dziecko.

- Na obchodzie powiedziano mi, że miałam odklejenie łożyska, że to się zdarza... - wspomina załamana kobieta. - Pytali mnie, czy paliłam w ciąży papierosy, czy piłam alkohol, czy miałam uraz brzucha. Nie paliłam, nie piłam, nie miałam urazu, bardzo na siebie uważałam.

Sekcja wykazała, że dziewczynka była zdrowa, donoszona, a przyczyną śmierci było niedotlenienie, spowodowane odklejeniem łożyska.

- Nie myśleliśmy, że ktokolwiek zawinił - mówią rodzice. - Zdarza się odklejenie łożyska, nawet przy prawidłowej ciąży. To wiemy. Ale wiele osób, którym mówiliśmy, że nasza Marysia nie żyje, nie mogło w to uwierzyć... Zaczęliśmy więc konsultować się z położnymi, lekarzami, dużo czytaliśmy na ten temat I doszliśmy do wniosku, że o ile lekarze na oddziale rzeczywiście robili wszystko, aby Marysię uratować, to nie wykluczone, że gdyby lekarz dyżurny podjął decyzję o natychmiastowym cięciu cesarskim, nasza córeczka miałaby szansę przeżyć. Przecież to było krwawienie już w 40. tygodniu ciąży! Wiadomo, że to nie oznacza nic dobrego. A na izbie wszystko odbywało się tak, jakby nic się nie stało. I od momentu przybycia do szpitala do cesarskiego cięcia minęło ponad 30 minut!

Dlatego w miesiąc i dwa dni po śmierci córeczki rodzice złożyli zawiadomienie do prokuratury.

Postępowanie trwa dwa lata

Prokuratura przesłuchała świadków - lekarzy, położne, ratowników. Lekarz dyżurny podczas przesłuchania przez śledczych mówił, że na podstawie USG stwierdził, że ciąża jest żywa, ale dodał, że badanie to nie pozwala odróżnić, czy bicie serca płodu jest prawidłowe. Krwawienie z dróg rodnych mogło, jego zdaniem, świadczyć o rozpoczęciu akcji porodowej, patologiach łożyska, patologiach szyjki macicy, chorobach przebiegających z zaburzeniami krzepnięcia krwi. Wyjaśniał że podjął decyzję o hospitalizacji na sali porodowej, bo nie do niego należy decyzja o sposobie zakończenia ciąży.

Prokuratura poprosiła też o opinię biegłych. Ta okazała się niekorzystna dla rodziców i sprawę umorzono.

- Odwołaliśmy się od tej decyzji, sąd się do tego przychylił i prokuratura poprosiła tych samych biegłych o doopiniowanie - mówią rodzice Marysi.

Ale kolejna opinia też nie rozwiązała sprawy. Okazało się, że wnioski są ewidentnie sprzeczne z już zgromadzonym materiałem dowodowym. Np. z jednej strony biegli wskazali, że tak nagłe masywne oddzielenie łożyska jest wskazaniem do natychmiastowego zakończenia ciąży cięciem cesarskim, co mogłoby przyspieszyć urodzenie noworodka, być może w lepszym stanie ogólnym, ale jednocześnie wskazali, że nie dopatrują się zaniechania czynności specjalistycznych, ratujących życie pacjentki. Tymczasem pobyt pacjentki na izbie przyjęć trwał około 20 minut i kolejne 10 minut na oddziale położniczo-ginekologicznym.

Dlatego prokuratura śledztwo zawiesiła. - Trwają czynności co do uzupełnienia opinii lub powołania nowych biegłych - tłumaczy Marek Winnicki z Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe.

Zarzutów dotąd nikomu nie postawiono.

Do niedawna rodzice Marysi nie chcieli nagłaśniać swojej historii. Ale kilka tygodni temu przeczytali w gazecie, że ten sam lekarz, na którego trafili, odpowiada już przed sądem za to, że nie wykonał cesarskiego cięcia u kobiety w 39. tygodniu ciąży, która skarżyła się na bóle, a wyniki jej badań wskazywały na możliwość przedwczesnego odklejenia się łożyska. Tu także dziecka zmarło w wyniku ostrego niedotlenienia. Lekarz nie przyznaje się do winy.

Wtedy postanowili opowiedzieć też swoją historię. - Tamto zdarzenie było półtora roku przed narodzinami naszej córeczki, ale okazuje się, że lekarz nic w swoim postępowaniu nie zmienił - mówi pani Anna.

Ginekolog ciągle pracuje w szpitalu. Nie chciał z nami rozmawiać.

Dyrekcja USK wie o toczącej się sprawie sądowej tylko z doniesień medialnych. O drugim postępowaniu dowiedziała się od nas. - Nie mamy informacji, aby zapadł jakikolwiek prawomocny wyrok, nie ma też żadnej informacji z izby lekarskiej o zawieszeniu prawa wykonywania zawodu tego doktora - mówi Katarzyna Malinowska-Olczyk, rzeczniczka szpitala. - Dlatego nie ma powodu, aby podejmować z naszej strony jakieś decyzje w tej sprawie.

Bolesne wspomnienia

Od śmierci Marysi minęły już dwa lata, ale dla jej rodziców to ciągle bolesne wspomnienia. Na oddziale nie było wtedy akurat psychologa i pani Anna sama musiała radzić sobie także z tym, że inne matki wokół były szczęśliwe, uśmiechnięte. - Moim psychologiem została położna, która doradzała nam, jak powinniśmy organizować sprawę z pogrzebem, co włożyć do trumny, poradziła, abyśmy na pamiątkę odcisnęli w specjalnej masie stópki córeczki.

O istnieniu Marysi przypomina im album. - Wklejałam tam zdjęcia, jak rósł mi brzuch w czasie ciąży, zdjęcia z USG - opowiada pani Anna. Jest tam też zdjęcie Marysi i odcisku jej stópek.

- Po naszych prośbach przyniesiono nam córeczkę do sali na pięć minut - wspominają rodzice. - Mogliśmy się przytulić, zrobić zdjęcia.

I dodają, że będą teraz walczyć do końca. - Nie chcemy żadnych pieniędzy, ale tego, aby ten pan dziesięć razy się zastanowił, zanim podejmie kolejną decyzję. Chcemy, aby żadna inna rodzina nie musiała już przeżywać tego, co my.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna