MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Po wyjściu z grobu zobaczyłem piękno świata

Urszula Krutul
Przemek Kossakowski o swoich spotkaniach z ludowymi uzdrowicielami opowiadał w białostockiej "Zmianie Klimatu".
Przemek Kossakowski o swoich spotkaniach z ludowymi uzdrowicielami opowiadał w białostockiej "Zmianie Klimatu". Wojciech Wojtkielewicz
Jego przygoda z medycyną niekonwencjonalną zaczęła się parę lat temu, kiedy został prowadzącym program "Kossakowski. Szósty zmysł". To właśnie w nim dał się zakopać żywcem i wymasować dłutami.

- Odwiedziłeś około 120 ludowych uzdrowicieli, szamanów i szeptunek w Rosji, na Ukrainie, Bałkanach, ale też na Podlasiu. Nasz region jest też chyba szczęśliwy dla ciebie. Gdyby szeptucha z okolic Bielska Podlaskiego, Paraskiewa Artemiuk, nie rozpaliła ci na głowie... ogniska, to może nie dostałbyś do prowadzenia telewizyjnego programu "Kossakowski. Szósty zmysł"?

- Możliwe. Pamiętam, że bardzo mi zależało, żeby spotkać się z jakąś szeptunką. Ale to nie jest łatwe, kiedy przyjeżdżasz jako dziennikarz, a nie jako osoba potrzebująca pomocy. Z tym były bardzo duże problemy, starałem się o kontakt z wieloma szeptunkami, ale wszystkie mnie pogoniły. No ale w efekcie się udało. To dla mnie wielki przywilej, że właśnie, nieżyjąca już niestety, Paraskiewa Artemiuk, spotkała się ze mną, modliła się nade mną i pozwoliła to wszystko sfilmować. Byłem bardzo szczęśliwy i wzruszony. I bardzo się zasmuciłem, kiedy dowiedziałem się o jej śmierci.

- Można powiedzieć, że jesteś trochę nasz, podlaski?

- Jestem związany z tym regionem. Moja rodzina ze strony taty pochodzi z Kossak Nadbielnych (powiat zambrowski - przyp. red.). Podlasie to dla mnie miejsce zupełnie wyjątkowe. I mówię to szczerze. Tutaj cały czas można jeszcze spotkać duchowość, która w innych częściach Polski została wyrugowana i zastąpiona przez komputery. Kiedy w Polsce opowiadam ludziom o Podlasiu, świecą im się oczy. Widać, że tęsknią za taką duchowością.

- A jak to się stało, że racjonalista i ateista zainteresował się tematyką duchowości?

- Przez przypadek. Kilkanaście lat temu spędzałem lato pod Lublinem i mój szwagier przy jakimś piciu alkoholu opowiedział mi o znachorce, która przyjmuje w pobliżu Lublina i jest ortopedą. Genialnym zresztą. Rozmawiałem o niej z wieloma osobami i nie spotkałem nikogo, komu zrobiłaby krzywdę. A robi różne rzeczy, na przykład nastawia kości, więc łatwo o błąd lekarski. I wtedy pomyślałem, że ten świat medycyny niekonwencjonalnej jest niezwykły. Pomyślałem też, że ludzie chcą poznawać takie historie. I okazało się, że miałem rację. Przedstawiłem ten projekt stacji TTV, która dopiero się tworzyła i spodobało się.

- Na Ukrainie widziałeś aurę jednej z uzdrowicielek. Nie pomyślałeś, że może sam jesteś ekstrasensem, czyli osobą posiadającą zdolności paranormalne?

- Na Ukrainie kilka osób podjęło próbę przekonania mnie, że tak właśnie jest. Sytuacja, o której wspomniałaś miała miejsce pod koniec zdjęć. Poprzedniego dnia wziąłem udział w dziwacznym eksperymencie z seansem spirytystycznym. I kiedy nazajutrz zobaczyłem aurę jednej z uzdrowicielek, to był taki moment, że sam mało w to nie uwierzyłem. Ale szybko mi przeszło (śmiech).

Nie mogłem się skupić na czymkolwiek innym, niż na myśleniu: "wdech-wydech". To było niesamowite, bo oddychamy przecież zupełnie bezwiednie (...), a to nie były naturalne oddechy. To były oddechy z 30-stoma kilogramami ziemi na klatce piersiowej.

- Oprócz tego, że tworzyłeś program w telewizji, napisałeś też książkę o swoich doświadczaniach - "Na granicy zmysłów". Zaczynasz ją od tego, że podróżowałeś samochodem, w którego kole mieszkał... duch mężczyzny.

- Tak naprawdę wszystko się od tego zaczęło. To był mój pierwszy kontakt z tego rodzaju duchowością.

- Nie chciałeś dowiedzieć się czegoś więcej o tym człowieku, którego duch ci towarzyszył?

- O tym zmarłym, który opętał mój samochód? Nie. Ja byłem tym tak zaskoczony i zdziwiony, że nie pytałem, kim był ten człowiek, ani jak żył, zanim umarł.

- Pan Mieczysław, który poinformował cię, że w twoim aucie jest duch i że stwarza on niebezpieczeństwo na drodze, zaczął egzorcyzmować twój samochód.

- Byłem wstrząśnięty. Zacząłem tak naprawdę rozumieć, w jaki świat wchodzę. Czasem zaskakujący, czasem majestatyczny, a jeszcze innym razem bardzo tajemniczy, albo zabawny. I te elementy zebrane razem tworzą absolutnie powalającą jakość. Zajmowałem się tym dwa lata i nigdy rano, kiedy wstawałem na zdjęcia, nie wiedziałem, co mnie czeka. Nie wiedziałem, gdzie się położę spać, ani kogo spotkam i co ten ktoś powie na mój temat.

- Pozwoliło ci to uwierzyć w magię?

- To zależy w jaką. Teraz wiem, że to są bardzo obszerne terminy i trudno odpowiedzieć tak, albo nie. Wierzę, że "te rzeczy" mają miejsce. Ale bardzo trudno mi uwierzyć, że ludzie są w stanie kierować tym mechanizmem. Uważam, że coś takiego, co z braku innych pojęć możemy nazwać magią, co wymyka się nauce, naszemu rozumowaniu, istnieje. Natomiast są to siły tak tajemnicze, tak wielkie i o tak nieprawdopodobnej mocy, że nie wierzę ludziom, którzy uważają, że posiedli klucz i sposób na sterowanie nimi. Nie wierzę też w to, że ludzie są w stanie wyjaśnić magię. Jesteśmy zbyt ograniczeni w takiej kosmicznej skali, żeby powiedzieć, że my coś wiemy, że to działa tak i tak, że jesteśmy w stanie panować nad siłami, które w gruncie rzeczy napędzają cały wszechświat.

- Każdy z tych ludowych uzdrowicieli musi być dobrym psychologiem?

- Nie musi. Ale niektórzy są. Niektórzy są też bardzo bystrzy. Cały czas zastanawiam się nad tym, na ile jasnowidzący są rzeczywiście jasnowidzącymi, a na ile wybitnymi analitykami. Potrafią szybko dokonać pewnego rodzaju diagnostyki polegającej na obserwacji, analizie wniosków i złożeniu tego w całość. Są bardzo inteligentni. Tacy też potrafią być najbardziej groźni - jeżeli są niemoralni. Potrafią bardzo łatwo uzależnić człowieka od siebie, albo bardzo go przestraszyć.

- Podczas realizacji programu dałeś się zakopać... żywcem w grobie. Dwa razy! Pod Moskwą zakopywał cię Wiktor. Czułeś, że właśnie on może być takim dobrym psychologiem i że wykopanie sobie grobu i zakopanie się w nim żywcem jest rodzajem terapii?

- Tak. On mówił wprost, że działanie, które wykonuje jest działaniem terapeutycznym, terapią psychiczną. Ludzie przychodzą do niego z różnymi, bardzo ciężkimi problemami. I on musi z nimi najpierw porozmawiać i do nich dotrzeć. Czasem ci ludzie są tak zagubieni, zakryci pewnego rodzaju pancerzem, że musi go jakoś rozkruszyć, żeby do nich dotarło to, co on chce zrobić.

Uzdrowiciel z Rosji wymasował mi kręgosłup dłutami! To, że się zgodziłem, świadczyło o mojej głupocie. Twierdził on, że trzeba wyrzucić z ciała demony. Naciskał mi dłutem na kręgi, napierając na nie całym swoim ciałem. Aż było słychać trzask kości!

- Jak zakopał cię pod ziemią, to przestałeś bać się śmierci?

- Nie. To nie jest tak, że teraz nie boję się śmierci, ten lęk nadal jest. Ale teraz bardzo doceniam życie. To ogromna różnica. Po odkopaniu, po wyjściu z grobu, zobaczyłem, jaki świat jest piękny. To było dla mnie największe doświadczenie, chyba jedno z najbardziej cennych, jakie zdobyłem w swoim życiu. Warto zobaczyć świat w całej swojej wspaniałości. To się opłaca nawet wtedy, kiedy jest okupione 40-minutowym cierpieniem. Właśnie tyle czasu byłem zakopany.

- Ale nie wiedziałeś, że to było 40 minut.

- Nie. Myślałem, że to jest dzień, dwa dni albo pół minuty. Nie miałem pojęcia, bo nie miałem jakiegokolwiek poczucia czasu.

- Musiałeś się na czymś skupić, żeby nie zwariować?

- Nie mogłem się skupić na czymkolwiek innym, niż na myśleniu: "wdech-wydech". To było niesamowite, bo oddychamy przecież zupełnie bezwiednie. To jest naturalny proces. Natomiast tutaj oddychanie wymagało zaangażowania umysłowego. Musiałem cały czas kontrolować to, żeby wdechy nie były zbyt głębokie, ani też za płytkie. Najpierw musiałem siebie skalibrować. Bo to nie były naturalne oddechy. To były oddechy z 30-stoma kilogramami ziemi na klatce piersiowej. Musiałem określić punkt górny wdechu i końcowy wydechu, kiedy ta ziemia wypychała mi powietrze z płuc. Wiem, że to brzmi dziwnie i nie zrozumie tego nikt, kto tego nie przeżył, ale to była nauka oddychania na nowo.

- Ale wszechświat trochę ci pomógł i dał zajęcie. Zesłał ci do rurki, przez którą oddychałeś,... komara.

- Myślę, że wszechświat postanowił mi pomóc i wysłał tego komara, żebym przestał chojraczyć i krzyknął, żeby mnie odkopali (śmiech).

- To było właśnie najgorsze z twoich doświadczeń?

- Nie da się tego określić jednoznacznie. To było koszmarne doświadczenie, ale nie wiem, czy najgorsze. Doświadczenie tego, co zrobił mi Władimir było chyba jeszcze gorsze. Bo on wymasował mi kręgosłup... dłutami! To, że się zgodziłem, świadczyło o mojej wielkiej głupocie. Ten uzdrowiciel z Rosji twierdził, że choroby to ingerencja szatana i demonów. A co za tym idzie, żeby wyleczyć kogoś z choroby, trzeba wyrzucić z niego demona. Władimir robi to wykonując swoisty egzorcyzm, który jest równocześnie bardzo bolesnym masażem kręgosłupa wykonanym narzędziem przypominającym dłuto. Władimir naciskał mi nim na kręgi napierając całym ciałem. Aż było słychać trzask kości. Pamiętam, że zapytałem go, czy nie obawia się, że może zrobić komuś krzywdę. Powiedział, że się nie rozumiemy, bo jego ręką steruje Bóg. W związku z tym, jeżeli on by się pomylił, to by znaczyło, że pomylił się Bóg. A wiadomo, że Bóg się nie myli. To doświadczenie było niebezpieczne i pozbawione wartości. Natomiast to, co zrobiłem z Wiktorem pod Moskwą było rzeczą niebezpieczną, ale miało ogromną wartość. I nadal ma. Myślę, że teraz, rozmawiając z tobą udało mi się wyczuć tą różnicę. Czasami musimy powiedzieć coś głośno, żeby zrozumieć.

- Masz jakiś kontakt z tymi uzdrowicielami, których odwiedzałeś?

- Z niektórymi. Czasem pan Mieczysław, który egzorcyzmował mój samochód, dzwoni do mnie, albo ja dzwonię do niego i on mnie oczyszcza przez telefon. Mam też kontakt z szeptunką Niną z Ukrainy.
- Często zdarzało się, że uzdrowiciele mówili ci coś poza kamerami?

- Niezbyt często, ale się zdarzało. Albo prosili o wyłączenie kamer, albo brali mnie pod łokieć i odprowadzali na bok, żeby coś powiedzieć. Czasem w tym świecie można spotkać po prostu ludzi, których pospolicie nazywa się świrami, a często to bardzo głęboko moralni ludzie, co do których nie mam pewności, czy przypadkiem nie mają mocy. I są dobrymi i moralnymi ludźmi, i nie powiedzą wszystkiego przed kamerą tylko po to, żeby zrobić wrażenie na widzu. Bo czują dużą odpowiedzialność za człowieka, z którym rozmawiają.

- Ale o twojej chorej prostacie uzdrowiciele mówili bez skrępowania. I to wielokrotnie. Przez to ludzie zaczęli cię pytać na ulicach, jak twoja prostata.

- Tak (śmiech). Na szczęście pytają już trochę rzadziej. Teraz dla odmiany zaczęły się pytania, co czuje mężczyzna, kiedy rodzi dziecko...

- Do twoich bólów porodowych za chwilę wrócimy. Uzdrowiciele powiedzieli ci też, że masz nieślubną córkę, o której nie wiesz. Uwierzyłeś?

- Nie. Daj spokój. Nie mogę w to wierzyć, bo oszaleję! Pierwsza przepowiednia dotycząca mojego dziecka, o którym nie wiem, brzmiała, że mam córkę i poznam ją, ale dopiero wtedy, kiedy ona będzie miała córkę, czyli kiedy ja będę dziadkiem. Uzdrowicielka, która mi to powiedziała, dodała: "czyli już niebawem" (śmiech). Więc czekam i każdego dnia wyglądam mojej córki prowadzącej za rękę moją wnuczkę.

- Po spotkaniami ze znachorami pojawił się kolejny twój cykl - "Kossakowski. Inicjacja". Wcielasz się w nim w różne role: udało ci się przeżyć jeden dzień jako bezdomny, wylądowałeś w więzieniu, zostałeś porwany i przeistoczyłeś się w geja. Który odcinek wywarł na tobie największe wrażenie?

- Myślę, że odcinki, z których jestem najbardziej zadowolony, to też odcinki, które mnie najwięcej kosztowały. Niektóre były dla mnie koszmarem. Psychicznie ledwo je przeżyłem. Szczególnie tak dobre odcinki, jak poród, więzienie, niepełnosprawność albo bezdomność. Mówiąc o nich w kategorii "dobry", nie mam na myśli, że fajny odcinek wyszedł i fajnie się go ogląda. Mam na myśli, że po jego emisji zaczepiali mnie na ulicy ludzie i mówili, że dzięki temu, co zobaczyli, chociaż trochę zmieniło się ich postrzeganie świata. Wtedy byłem z siebie naprawdę dumny. I ze wszystkich, którzy pracowali nad cyklem. To było coś wyjątkowego, kiedy kobiety dziękowały mi bardzo za odcinek o porodzie. Kiedy bowiem próbowały one swoim mężom, partnerom, chłopakom opowiedzieć, jak bardzo cierpiały rodząc, oni traktowali je pobłażliwie. Dopiero kiedy zobaczyli, jak facet cierpi (podpięty pod aparaturę symulującą bóle porodowe - przyp. red.), zaczęli zmieniać stosunek do tego, co mówią ich kobiety.

- Masz poczucie misji jako dziennikarz?

- Znam paru dziennikarzy. I znając ich mam duży kłopot, żeby sam się tak określać. Nie czuję się na tyle kompetentny. Poza tym cały czas pielęgnuję zachwyt amatora, naturszczyka. To też mi pomaga w odnajdywaniu pewnej prawdy o świecie. A poczucie misji mam. Ono mi towarzyszyło w niedużym stopniu przy "Szóstym zmyśle" i było bardzo dojmujące przy okazji robienia "Inicjacji". Bo to był program, który moim zdaniem spełniał wszystkie warunki, by nazwać go programem misyjnym. Strasznie tam dostałem po dupie, ale uważam, że się opłacało.

Przemysław Kossakowskiurodził się w 1972 roku w Częstochowie. Studiował w Instytucie Plastyki na Wydziale Wychowania Artystycznego WSP w Częstochowie. Jak sam przyznaje, jego CV jest pełne dziwnych rzeczy. Tatuował świnie, pielił cykorię i malował stolarkę okienną na holenderskim osiedlu socjalnym. Jest wielbicielem malarstwa flamandzkiego, boksu, baletu i polskiego hip-hopu. W wolnym czasie rysuje i eksperymentuje z grafiką. Maluje też obrazy. Szerszemu gronu odbiorców dał się poznać jako prowadzący program "Kossakowski. Szósty zmysł" na antenie telewizji TTV. Tam też realizuje kolejne projekty: "Kossakowski. Inicjacja" i "Kossakowski. Nieoczywiste".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna