Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podlascy przedsiębiorcy o wpływie koronawirusa na podlaską gospodarkę: Głęboka recesja?

Andrzej Matys
Andrzej Matys
Pandemia, która właśnie zawładnęła każdą dziedziną naszego życia i społecznego funkcjonowania, na pewno przewartościuje zarówno polskie jak i światowe rynki. Opustoszałe miasta i miasteczka, zamknięte szkoły i przedszkola, galerie handlowe, gabinety medyczne, bary i restauracje, zastygła branża hotelarska – świat się zatrzymał. Czy razem z nim stanęła podlaska gospodarka? Na to pytanie odpowiadają przedstawiciele różnych branż.

- Pandemia w sposób nieoczekiwany i drastyczny zmieniła organizację naszej firmy. Odesłaliśmy wiele osób do pracy zdalnej w domu oraz wprowadziliśmy zabezpieczenia przed epidemią, co poskutkowało mniejszą efektywnością pracy. Ponadto firma ponosi dodatkowe koszty na nadzór pracowników i ochronę przed wirusem (mierzenie temperatury, zakup maseczek, kombinezonów). Nie chcieliśmy narażać zdrowia i życia naszych pracowników, dlatego zrezygnowaliśmy z wielu prac modernizacyjnych, aby osoby z zewnątrz nie wprowadzały dodatkowego zagrożenia dla ciągłości produkcji - mówi Sylwia Majewicz, prezes zarządu Podlaskich Zakładów Zbożowych SA.

Widzi duże zagrożenie w chaosie na rynku. Wzrost cen zbóż na giełdach światowych, osłabienie złotego oraz strach przed wirusem powoduje niechęć do sprzedaży zbóż przez rolników, co tworzy zagrożenie zachwiania łańcucha dostaw i niepewność utrzymania produkcji. Wprowadzenie kontroli na granicach wydłuża i komplikuje dostawy do wielu odbiorców wewnątrz UE. Prowadzenie działalności gospodarczej dzisiaj można porównać do prowadzenia firmy w czasie wojny. Przedsiębiorstwa nie mogę planować, inwestować, rozwijać się, bo nie wiedzą, jak zachowają się banki, urzędy skarbowe czy ZUS.

- Obawiam się, że przedłużająca się sytuacja niepewności i chaosu na rynku doprowadzi do głębokiej recesji, wzrostu bezrobocia oraz fundamentalnego osłabienia polskiej gospodarki. Wiele gałęzi może zostać bezpowrotnie zniszczonych. Oczywiście spowoduje to lukę na rynku i szansę dla zupełnie nowych biznesów, co będzie cechą charakterystyczną „pokryzysowej” gospodarki. Stary świat zostanie całkowicie przewartościowany. Nowy porządek gospodarczy, przez upadek wielu branż, stworzy możliwości innym - uważa prezes Majewicz.

W przypadku firmy GoApps, która produkuje aplikacje mobilne, przejście na pracę zdalną odbyło się z dnia na dzień, bez większych problemów. Firma była przygotowana na opuszczenie wspólnego biura, ponieważ miała do dyspozycji odpowiednie mechanizmy i narzędzia.

- Część z nas pracowała z domów od trzech miesięcy, a bez wyjątku działamy w tym trybie od połowy marca. Od strony organizacyjnej wygląda to tak, że co dwa dni odbywamy wideokonferencję, co pozwala nam utrzymać porządek w projektach oraz mieć stały kontakt z zespołem. Jeśli chodzi o klientów, nie odczuwają oni żadnej różnicy, ponieważ większość z nich jest spoza naszego regionu i kontaktujemy się z nimi zdalnie od samego początku współpracy. Wiemy też, że w tym trudnym czasie szczególnie obdarzają nas zaufaniem, którego nie nadwerężamy - tłumaczy prezes Robert Kondracki.

Przede wszystkim zaś podkreśla, że pandemia koronawirusa nie wpłynęła więc na kondycję firmy GoApps. Dlatego nie ma mowy o redukcji zatrudnienia, a wręcz przeciwnie – firma prowadzi obecnie otwartą rekrutację na stanowisko zdalne.

Takiego optymizmu nie ma w branży gastronomicznej, która w wyniku epidemii ucierpią najmocniej. Po pierwsze dlatego, że restauracje, puby i bary zostały zamknięte do odwołania, więc nie zarabiają. Po drugie dlatego, że jest to działalność kosztotwórcza. W najgorszej sytuacji są te przedsiębiorstwa, które wcześniej nie realizowały dowozów. Są to np. restauracje, do których klienci przychodzili nie tylko na posiłek, ale dla samego miejsca, klimatu, muzyki itd.

- Pizzerie czy bary sushi zawsze kojarzyły się z jedzeniem na wynos i są one w stanie przez jakiś czas się jeszcze bronić. Ale restauracje z konsumpcją na miejscu są w opłakanej sytuacji. Próbują na szybko przekształcać się w bary mleczne, przerabiają menu na „stołówkowe”, oferują abonamenty, by ludzie zamawiali posiłki na cały tydzień. Jedna z lepszych białostockich restauracji zaczęła robić polską klasykę w wekach do domu: kartacze, pierogi, kotlety. Poza tym biznes gastronomiczny to branża generująca bardzo wysokie koszty. Klienci chcą bywać w ładnych miejscach, najlepiej w centrum miasta, przy głównym deptaku. Czynsze są tam horrendalne. Norma to stawki na poziomie 30 - 50 tys. zł za lokal - mówi Urszula Olechno, współwłaścicielka sieci KOKU Sushi (26 lokali w Polsce). - Takie są jednak prawa rynku i gdy restauracja działa, może na to zarobić. Ale w sytuacji jaką mamy teraz, której nie można było przewidzieć ani się przed nią zabezpieczyć, robi się dramatycznie.

Kolejny wysoki koszt to zatrudnienie. Jak przyznaje Urszula Olechno i dla wszystkich restauratorów priorytetem jest dziś utrzymanie zespołu. Trzeba pomóc pracownikom przetrwać ten czas, ponieważ oni też pomagają restauratorom, godząc się na utratę premii i innych dodatków do pensji, które normalnie otrzymywali.

- Mało kto zdaje sobie sprawę, że na jedno danie w restauracji pracuje cały zespół. Goście widzą tylko kelnerkę i talerz, ale na zapleczu jest jeszcze cały sztab ludzi: szef kuchni, kucharze niższego szczebla, pracownicy administracji, księgowa, marketingowiec, panie zmywające, osoby sprzątające itd. Wysiłku i nakładów wymaga też stworzenie klimatu, gdzie liczy się wystrój, świeże kwiaty, świece, dobre mydło, muzyka itd. To wszystko kosztuje. Koszty prowadzenia gastronomii podnoszą też różne koncesje i podatki, o których goście nawet nie wiedzą, takie jak np. koncesja na alkohol, opłaty za używanie ogródka, za powieszenie szyldu itd. - wylicza Urszula Olechno.

Dlatego w gastronomii jest naprawdę bardzo ciężko. Jeżeli inni przedsiębiorcy i samorządy nie wykażą teraz dobrej woli i nie pomogą branży, wielu lokalom trudno będzie się podnieść.

- Już słyszę komentarze niektórych restauratorów, którzy twierdzą, że to jest ich koniec. W przypadku KOKU Sushi ta miesięczna przerwa (o ile nie zostanie przedłużona!) oznacza, że będziemy odrabiać straty do końca roku. Już przesunęliśmy wszystkie nasze inwestycje na następny rok. Plany związane z otwarciami nowych lokali, z dorocznym zjazdem franczyzobiorców, wprowadzeniem nowej karty, która tradycyjnie wchodziła na wiosnę. Nie robimy tego, bo wiąże się to z dodatkowymi kosztami: ulotek, standów, szkoleniami pracowników, zamawianiem towaru itd. - dodaje współwłaścicielka sieci KOKU Sushi.

Apeluje też do wszystkich o solidarność. Jeśli każdy ograniczy swoje zyski, tak by ulżyć innym podmiotom i partnerom, to uda się utrzymać wiele firm. - Najgorsza rzecz jaką można teraz zrobić, to patrzeć tylko na koniec swego nosa. Jeśli nas stać, pomagajmy, by uratować innych, nawet nic na tym nie zyskując. Musimy po prostu wspierać się nawzajem. Sama zamawiam jedzenie w innych restauracjach. Nie zrywamy kontraktów, tylko prosimy o obniżenie stawek albo ich odroczenie. Im bardziej będziemy solidarni, tym więcej nas przetrwa - podkreśla Urszula Olechno.

Jak przyznaje Ewelina Górska, neurolog, lekarz medycyny estetycznej i właścicielka gabinetu HBCmed nie spodziewała się, że stanie przed takimi dylematami jak te, z którymi trzeba mierzyć się dziś. Od 17 lat leczy pacjentów ze schorzeniami neurologicznymi i dba o wygląd ich skóry. Jednak teraz zastanawia się, czy zamknąć gabinet.

- Koronawirus zmienił pojęcie odpowiedzialnego zarządzania placówką medyczną. Do tej pory zastanawiałam się, w jaki sposób pomóc jak najszerszemu gronu pacjentów, a teraz myślę, że odpowiedzialność to odwołanie spotkań. To czas próby dla mojego zespołu, który ofiarnie przychodzi do pracy pomimo oczywistego zagrożenia. To czas próby dla pacjentów, którzy ze zrozumieniem przyjmują przełożenie nienagłych wizyt i godzą się na wystawienie e-recepty lub przesłanie pocztą niezbędnych dokumentów - przyznaje Ewelina Górska.

Zauważa jednak, że obecna sytuacja ma jedną zaletę - może dostrzec zaangażowanie każdego, kto pracując naraża siebie i odpowiedzialność każdego, kto zostaje w domu z troski o swoich bliskich. Docenia pracę portiera, który otwiera drzwi przychodni, pielęgniarki, która pomaga w leczeniu pacjentów, pani sprzątającej, która zapewnia czystość HBCmed, ale też ekspedientki, dzięki której jej rodzina ma co jeść, listonosza, który pozwala na komunikację z urzędami i pacjentami, ekipy, która wywozi śmieci.

- Doceniaj, nie oceniaj - oto obecny stan emocji społecznych. To dobrze, że staliśmy się empatyczni, zwracamy się do siebie uprzejmie, zauważamy bez czego można żyć, a co jest nam niezbędne. I choć jako przedsiębiorca ubolewam nad oczywistym pogorszeniem sytuacji finansowej HBCmed, jako lekarz często muszę ograniczyć kontakt z pacjentami do telemedycyny, to jako człowiek jestem wdzięczna za ten czas, w którym doceniłam jeszcze bardziej mój wspaniały zespół oraz wszystkich, którzy z poczuciem obowiązku chodzą do pracy pomimo ryzyka zakażenia - nie ma wątpliwości właścicielka białostockiego gabinetu HBCmed.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Podlascy przedsiębiorcy o wpływie koronawirusa na podlaską gospodarkę: Głęboka recesja? - Kurier Poranny

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna