Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Policjant prawie od urodzenia

Ireneusz Sewastianowicz
Generał Mirosław Milewski, jako wiceminister spraw wewnętrznych w latach siedemdziesiątych
Generał Mirosław Milewski, jako wiceminister spraw wewnętrznych w latach siedemdziesiątych
Region. Dokończenie niepublikowanej nigdy rozmowy z jesieni 1990 r. ze zmarłym niedawno gen. Mirosławem Milewskim.

Biogram

Biogram

Gen. Mirosław Milewski urodził się 1 maja 1928 r. w Lipsku nad Biebrzą, zmarł 23.02.2008 r. w Warszawie. Był m.in. ministrem spraw wewnętrznych, członkiem Biura Politycznego i sekretarzem KC PZPR. Rozmawiałem z nim jesienią 1990 r. w jego mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Wywiad był autoryzowany, miał stanowić część książki, którą zainteresowało się poważny wówczas wydawca. Wkrótce później Milewskiego aresztowano w związku z aferą "Żelazo". Wycofał się z pomysłu pisania książki, na jego prośbę nie opublikowałem również gotowych fragmentów - Ireneusz Sewastianowicz

Jak Pan, jak inni, odbierali powtórne przyjście Rosjan w 1944 r. Bo nie dla wszystkich było ono równoznaczne z wyzwoleniem, zwłaszcza na terenach, gdzie dobrze pamiętano terror "pierwszego sowieta".
Od śmierci rodziców do końca okupacji praktycznie wegetowałem, żyłem z dnia na dzień. Nie mogłem otrząsnąć się po przeżytej tragedii. Samej egzekucji nie widziałem, ale jej obraz, stworzony w wyobraźni, mam do dziś pod powiekami (...). Wracając do pańskiego pytania, nienawidziłem Niemców jako zbrodniarzy, którzy zamordowali mi rodziców i siostrę. To oczywiste, ale i inni, przez trzy lata okupacji, zdążyli zrazić się do hitlerowskich "porządków". Rosjan, mimo wszystko, przyjmowano z nadzieją (...)

Tuż po wyzwoleniu podobno "zniknął" Pan z Lipska. Różne pogłoski krążą na ten temat. Został Pan aresztowany?
Dobrze, możemy wyjaśnić i tę sprawę. Jeszcze przed wyzwoleniem przygarnęła mnie do siebie rodzina Drapczuków. Zaopiekowali się, traktowali jak domownika, bo współczuli, że sierota, że sam sobie nie poradzę (...) Kilka dni po wyparciu Niemców u Drapczuków zjawił się radziecki żołnierz. "Gdzie Milewski?" - zapytał. Chociaż byłem w domu, na wszelki wypadek odpowiedzieli, że nie bardzo wiedzą, co się ze mną dzieje. Tamci szukali mnie jeszcze kilkakrotnie, kazali zameldować się u komendanta. W końcu, żeby innych nie narażać, zgłosiłem się dobrowolnie (...). Gdy upewnili się, że rodzice nie żyją, zabrali mnie ze sobą.

To była jednostka NKWD?
Kim są, wtedy nie miałem pojęcia. Traktowali mnie jak swego rodzaju "syna pułku". Przesuwaliśmy się z frontem. Trochę pomagałem kucharzowi, w zamian miałem jedzenie. Dopiero na jednym z postojów, z wywieszanego codziennie rozkładu służb, wyczytałem, że jest to 2. Rota Kontrrazwiedki "SMIERSZ" 50. Armii. (...). W tych pierwszych tygodniach nie zauważyłem, żeby moi "opiekunowie" dokonywali jakichkolwiek aresztowań. Niewykluczone, że był to tylko sztab i jego ochrona, a działalnością operacyjną zajmowali się inni (...). Wyglądało, że gdy tylko nadarzy się okazja, zostanę odesłany do Rosji. Zwierzyłem się z kłopotów przypadkowo poznanemu Polakowi, jak się okazało byłemu AK-owcowi. Powiedz im - poradził - że żyje twój dziadek, że jesteś Polak i chcesz wracać do domu. Tak zrobiłem. "Nie chcesz, to nie" - radziecki kapitan nie próbował zatrzymywać. Na pamiątkę dostałem nawet pistolet i - już na moją prośbę - zaświadczenie, że broń mam legalnie.

Wrócił Pan do Lipska?
Wróciłem, żeby popaść w nowe tarapaty. Radziecki komendant potwierdził, że broń mogę nosić, ale zabrał zaświadczenie. Zdążyłem, taka dziecinna fantazja, pochwalić się pistoletem paru znajomym, a wieczorem wpadła polska milicja. Ponieważ Augustów był jeszcze okupowany przez Niemców, w Lipsku mieściła się wtedy Komenda Powiatowa. Nie chcieli słuchać żadnych tłumaczeń. Aresztowali i zapowiedzieli, że rano odeślą do UB. Na szczęście, nieporozumienie jakoś się wyjaśniło. Milicjanci chcieli nawet zwrócić pistolet, ale już nie wziąłem. Tydzień cieszyłem się wolnością. Tym razem aresztowała mnie bezpieka.

Pod jakim zarzutem?
Pod żadnym, znów przez pomyłkę. Chyba jakieś fatum ciążyło nade mną. Tworzony właśnie PUBP w Augustowie miał tymczasową siedzibę w Krasnymborze. Spędziłem noc w piwnicy, a nazajutrz okazało się, że nie figuruję na liście zatrzymanych i właściwie nikt nie wie, skąd się tu wziąłem. Jeszcze raz los zadecydował za mnie. Szef UB, Janucik, zaproponował, że mogę zostać z nimi. Był to jakiś punkt zaczepienia. Proszę pamiętać, że nie miałem do kogo i po co wracać. A tu ludzie w polskich mundurach, reprezentujący oficjalną władzę państwową potraktowali mnie jak równego sobie...

W ten sposób został Pan funkcjonariuszem UB?
Nie od razu. W tym czasie wszystko było jeszcze w stadium organizacji. Nikt mi nie wyznaczał żadnych obowiązków, nic nie robiłem, podobnie jak inni. Siedzieliśmy i czekaliśmy, aż przyjdą dyspozycje. Na Boże Narodzenie 1944 r. nie było co jeść, to któryś ukradł księdzu dwie kury. Dopiero po przenosinach do Augustowa zaczęło się w naszym przypadku normalne urzędowanie.

Kim byli ludzie bezpieki w tym pierwszym okresie? Zbiegły na Zachód w latach 50-tych ppłk. Józef Światło twierdził, że do resortu trafiali głównie agenci sowieckiego wywiadu, kryminaliści, zboczeńcy czy szabrownicy.

Nie chcę uogólniać, ale rzeczywistość wyglądała trochę inaczej. Część pracowników augustowskiego PUBP przyszła prosto z lasu. Tak, to byli członkowie Armii Krajowej, inne podziemie w tych stronach nie istniało. Zgłaszali się sami, przynosili rekomendacje od Rosjan, bo w Puszczy Augustowskiej akowcy utrzymywali bliskie kontakty z partyzantami sowieckimi. Nawet, jak się później okazało, zbyt bliskie (...). Przychodzili przeważnie młodzi chłopcy, głównie ze wsi, bez wykształcenia, bez zawodu. W augustowskim UB, chyba jako jedyny, miałem w ankietach wpisane pochodzenie inteligenckie, co akurat nie stanowiło najlepszej przepustki do kariery.

Ale kierowniczych funkcji chyba nie powierzano ludziom z lasu, z konspiracji?
Zdarzało się różnie. Janucik, mój pierwszy szef, nosił gwiazdkę podporucznika, choć w rzeczywistości był tylko sierżantem. Myślałem, że przyszedł do Polski z armią Berlinga. A naprawdę spędził wojnę gdzieś na Białostocczyźnie, chyba otarł się o partyzantkę, by następnie z kilkunastoma znajomkami zaciągnąć się do UB. Dopiero po kilku miesiącach dogrzebano się jego przeszłości i wtedy musiał odejść. Z Armii Krajowej wywodził się Jan Szostak, później zastępca szefa.

Gdy umarł na początku lat 80-tych w mieście pojawiły się odręcznie malowane klepsydry: "Z radością zawiadamiamy, że odszedł na zawsze kat Ziemi Augustowskiej". Jego grób zbezczeszczono kilkakrotnie.
Tak, słyszałem. Mimo wszystko uważam, że była to tragiczna postać. Z UB go wyrzucono, a dla augustowian do końca życia pozostał zdrajcą i czerwonym sługusem. A może nie wiem wszystkiego.

Porozmawiajmy teraz o roli sowieckich "doradców". Kim był przydzielony do PUBP mjr Wasilenko, na którym, jak wiadomo, ciąży krew kilkuset mieszkańców Suwalszczyzny, zamordowanych w lecie 1945 r., podczas tzw. obławy.
Doradcy, bez wątpienia, mieli dużo do powiedzenia, choć w pierwszych miesiącach, takie odniosłem wrażenie, nie ingerowali bezpośrednio w pracę urzędu, trzymali się na uboczu. Z czasem ich rola rosła. Wasilenko był swego rodzaju "nadszefem" PUBP. I nie starał się ukrywać swojej uprzywilejowanej pozycji. Z własnego doświadczenia znam ten rodzaj ludzi i mogę pokusić się o charakterystykę. Mówiąc najkrócej, był to typowy funkcjonariusz radzieckiego bezpieczeństwa. Zimny, wyrachowany, pozbawiony sentymentów, czujący władzę i potrafiący z niej skorzystać. O dziwo, raczej stronił od alkoholu, choć jego koledzy nie zwykli wylewać za kołnierz.

Wzorowy czekista?
Tak, czekista...

Zachowało się zdjęcie, publikowane w prasie, na którym w towarzystwie Wasilenki znalazł się m.in. Pan. W jakich okolicznościach powstała ta fotografia?
Pamiętam nawet dokładną datę, ponieważ było to 9 maja 1945 r. Właśnie dowiedzieliśmy się o kapitulacji Niemiec. Staliśmy przed urzędem, wokół strzelanina na wiwat, gdy pojawił się Wasilenko i zaproponował pamiątkowe zdjęcie (...).

Bezpieka, na wzór radziecki, pomyślana została jako "zbrojne ramię partii" Kiedy wstąpił Pan do PPR?
To już było przy nowym szefie, Kuczyńskim, mniej więcej w kwietniu 1945 r. Zrobiono zebranie, przyszedł sekretarz powiatowy i powiedział, że jesteśmy sprawdzonymi towarzyszami, trzeba tylko dopełnić formalności. W związku z tym mamy sobie nawzajem wypisać rekomendacje.

Wstąpili wszyscy?
A jak pan myśli? Wśród funkcjonariuszy był jeden przedwojenny PPS-owiec. Odżegnał się od przeszłości i zmienił przynależność.

Nowy szef zadbał więc o czystość ideologiczną. Kim był Kuczyński?
Przedwojennym komunistą Pochodził z Białostocczyzny, należał do KPP czy KPZB. Na pewno, był człowiekiem sfrustrowanym, z zadawnionymi urazami. Wyglądał na ideowca, wręcz fanatyka, choć z niektórych wypowiedzi wynikało, że nie jest to ślepy wykonawca, że prowadzi własną grę. W wojsku nigdy nie służył, w mundurze czuł się niedobrze, ale nosił, bo kazali. Przyjechała z nim ekipa z okolic Bielska Podlaskiego i Hajnówki, chyba sami Białorusini, co stawało się regułą. Do mnie Kuczyński odnosił się dobrze, powiedziałbym, po ojcowsku. Kiedyś upił się, strzelał przez okno z automatu i krzyczał "bić Japońca". Wszyscy bali się podejść, dopiero ja zdołałem go uspokoić i położyć do snu.

Spróbujmy podsumować. Od kiedy był Pan pracownikiem aparatu bezpieczeństwa?
W dokumentach figurowała data 1 stycznia 1945 r., ale później pisałem wniosek i zaliczono mi staż od 10 października 1944 roku.

Edward Gierek w "Przerwanej dekadzie" nazwał Pana "policjantem od urodzenia".
Gdy trafiłem do resortu, miałem nieco ponad szesnaście lat i ogromny, jak na ten wiek, bagaż tragicznych doświadczeń. Powtarzam, często los decydował za mnie. Tak naprawdę było.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna