Pracownicy MPEC czują się oszukani

Pracownicy MPEC tłumnie stawili się na wczorajszą sesję. Prezydent miasta tłumaczył im bowiem, dlaczego członkowie załogi nie dostali jeszcze swoich udziałów w przedsiębiorstwie. Sprawa wzbudziła wielkie emocje.

Chodzi o to, że jeszcze przed sprzedażą spółki władze miasta mówiły, że uprawnionym pracownikom należy się do 15 procent udziałów. Dopiero teraz okazuje się, że będzie to jedynie blisko 6 procent. Tomasz Madras, radny PiS mówił, że do tej białostoczanie epatowani byli tymi 15 procentami.

- Już wcześniej można było sprawdzić, ile załoga faktycznie dostanie - mówił.
Prezydent Tadeusz Truskolaski mówił nam w kuluarach, że według niego nie było takiej potrzeby. - Sam nie wiedziałem, jaka to wartość - twierdził.

Rozgoryczenie pracowników jest tym bardziej większe, że dostaną 75 tys. udziałów, każdy wart 50 zł. Uprawnionych do otrzymania udziałów jest 628 osób. Na jednego pracownika przypada więc średnio ponad 27 tys. zł. (wartość uzależniona jest m.in. od stażu pracy). A mogłoby być znacznie więcej. Zgodnie z prawem, wartość udziałów ustalono zgodnie z realiami z 1992 roku, czyli momentu, gdy MPEC zaczął należeć do miasta. Oczywiście przez te wszystkie lata wartość udziałów rosła. Miasto sprzedało swoje po 223 zł. I po takiej cenie dostanie od nowego właściciele MPEC tzw. resztówkę, czyli resztę z 15 procent po odjęciu blisko 6 proc. dla załogi. To aż 28 mln zł, które od razu wpłyną na konto urzędu. Natomiast pracownicy MPEC nie dość, że dostaną udziały o mniejszej wartości, to nie wiadomo, kiedy zobaczą pieniądze. Nikt im nie zagwarantuje, że ktokolwiek będzie chciał te udziały kupić.

- Nowy właściciel MPEC nie zamierza tego robić - mówił Sławomir Grygoruk, szef "Solidarności" w MPEC.
Po nacisku ze strony radnych PiS, prezydent obiecał, że spotka się z prezesem Enea, by ponaglić go do przekazania udziałów członkom załogi.