Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prezenty za pieniądze szefa, czyli jak okradamy pracodawców

Redakcja
Za najczęstsze nadużycie, jakiego dopuszczają się pracownicy podlaskich firm, Winogrodzki uznaje kradzież czasu pracy.
Za najczęstsze nadużycie, jakiego dopuszczają się pracownicy podlaskich firm, Winogrodzki uznaje kradzież czasu pracy. Pixabay
Długopisy, kartki papieru, narzędzia, pieniądze - takie przedmioty kradniemy z naszych miejsc pracy. Prawie 80 proc. przedsiębiorstw cierpi z powodu nieuczciwych pracowników.

Dwa tygodnie temu jeden z pracowników naszego biura konstrukcyjnego wymontował i schował sobie część do zgrabiarki - opowiada Antoni Stolarski, właściciel białostockiej firmy SaMasz. - Jest ona warta około 400 złotych. Na nagraniach z kamer zobaczyliśmy, kto to zrobił. Przyznał się i przeprosił. Tę część udało nam się odzyskać, a pracownik dostał wypowiedzenie.

Właściciel SaMaszu dodaje, że przypadki aż takich kradzieży w jego przedsiębiorstwie zdarzają się sporadycznie.

- Oczywiście, czasami giną drobne rzeczy - typu narzędzia, szlifierki - ale rzadko. Mamy dobrą ochronę, ludzie wiedzą, co im grozi, jak zostaną złapani - tłumaczy Stolarski.

Bardzo nieprzyjemna sytuacja spotkała kilka miesięcy temu Zbigniewa Boczkowskiego, właściciela „Baanko” - baru z kuchnią chińską znajdującego się w centrum Białegostoku. Pracownica baru po cichu sięgnęła do portfela swojego szefa i ukradła mu pieniądze.

- A była to spora suma - przyznaje Boczkowski. - W to miejsce, niestety, nie sięgała już kamera i nie mogliśmy nikomu nic udowodnić. Ale dobrze wiedziałem, kto to zrobił i ta osoba już u mnie nie pracuje.

Boczkowski dodaje, że zdarzało się również, że pracownicy jego baru wynosili z lokalu jedzenie i zabierali je sobie do domów. Za najczęstsze nadużycie ze strony pracowników branży gastronomicznej uznaje się nakładanie znajomym większych porcji jedzenia niż innym klientom.

- Tak, pracownik zawsze da od siebie prezent, ale za pieniądze szefa - kwituje Boczkowski.

Z drobnymi kradzieżami borykają się również właściciele podlaskich serwisów samochodowych.

- Co jakiś czas musimy kupować nowy komplet kluczy potrzebnych do wymiany samochodowych opon - przyznaje właściciel jednej z białostockich stacji. - Te klucze jakoś nam w dziwny sposób wychodzą z warsztatu... Oczywiście, że podejrzewam, że wynoszą je moi pracownicy, ale poza tym, to dobrzy fachowcy, więc nie chcę ich stracić.

Czas też kosztuje

- Kiedyś do Warszawy przyjechała szkolna wycieczka, by dzieci mogły zwiedzić Pałac Kultury i Nauki - opowiada Wojciech Winogrodzki, wiceprezes Podlaskiego Związku Pracodawców. - I te dzieciaki pytają oprowadzającego ich przewodnika, ile ten budynek ma pięter, ile jest w nim pomieszczeń. Nagle pada pytanie: „A ile ludzi tutaj pracuje?”. Przewodnik zastanawia się i odpowiada: „Z tego, co wiem, to nie więcej niż jedna trzecia”! To anegdotka z czasów komunistycznych, ale nie utraciła ona swojej aktualności - dodaje ze śmiechem Winogrodzki.

Za najczęstsze nadużycie, jakiego dopuszczają się pracownicy podlaskich firm, Winogrodzki uznaje kradzież czasu pracy.

- Jest to bardzo powszechne, bo niech odezwie się ten, kto sto procent czasu w swojej pracy poświęca właśnie na nią. Każdy ma coś na sumieniu - podkreśla Winogrodzki. - Czas pracy jest wykorzystywany do różnych celów niezwiązanych z umową.

I wylicza on: załatwianie prywatnych spraw w godzinach pracy, plotkarstwo, dumanie o niebieskich migdałach, robienie przerw na papieroska czy też nagminne prowadzenie prywatnych rozmów telefonicznych.

- To jest tak naprawdę kradzież, bo pracodawca płaci za ten czas - tłumaczy wiceprezes Winogrodzki.

Z takim problemem boryka się np. właściciel podbiałostockiego tartaku.

- W mojej firmie obowiązuje całkowity zakaz palenia, z wyjątkiem jednej 20-minutowej płatnej przerwy - mówi szef tartaku. - Jednak poza tą przerwą ciągle zdarzały się wycieczki do toalet. W końcu odkryłem, że pracownicy chowali się za budynkiem i palili papierosy. Postanowiłem z tym skończyć i teraz muszą oni wpisywać do zeszytu informację o każdym odejściu od stanowiska pracy. Jeśli czyjeś nazwisko notorycznie powtarza się na liście - niestety, ale nie dostaje on premii. Te często wyjścia „na dymek“ już się skończyły, no i na pewno wyjdzie to moim pracownikom na zdrowie.

W szpitalu praca się opłaca

- Gdy chorował mój ojciec, to spędzałem dużo czasu w szpitalu - opowiada Wojciech Winogrodzki. - Zacząłem sobie wtedy obserwować, ilu widzę pracowników i ilu z nich rzeczywiście zajmuje się pracą. I mogę powiedzieć, że na oddziale, na którym leżał mój ojciec, pracowała nie więcej niż połowa... A rozmawiamy o dramatycznej sytuacji w służbie zdrowia!

Podlaskie szpitale i przychodnie to miejsca, przez które codziennie przewija się tysiące osób, zarówno pracowników, jak i pacjentów. W placówkach tych notorycznie więc zdarzają się kradzieże… Z toalet np. znikają... deski sedesowe, żarówki, fragmenty baterii, dozowniki mydła.

Kradną jak w PRL-u

Z raportu dotyczącego anomii pracowniczej (czyli stanu, w którym pracownik okrada pracodawcę bez poczucia winy), przygotowanego w 2012 roku, wynika, że ponad 80. proc. pracowników okrada swoich pracodawców. W epoce socjalizmu naturalne było korzystanie ze wspólnej własności. Nikt nie uważał tego za kradzież. Jednak PRL skończył się 27 lat temu, a okazuje się, że myślenie i nawyki pozostały.

- To się zmienia na lepsze, ale jest to proces powolny - tłumaczy Wojciech Winogrodzki. - Nadal mamy problem w sferze mentalnej - chodzi o wychowanie, szacunek dla pracy i pracodawcy. Nie można powiedzieć, że pracodawców okradają tylko ci, którzy pamiętają PRL. Ten system wartości przekazywany jest bowiem również dzieciom i wnukom. Myślę, że wpływ wychowania socjalistycznego sięga trzech pokoleń.

Sławomir Bartnicki, socjolog z Uniwersytetu w Białymstoku, podaje dwie przyczyny nadużyć pracowniczych. Za pierwszą z nich uznaje niski poziom legitymizacji w Polsce. Oznacza to nieuznawanie zasadności władzy oraz niepodporządkowywanie się jej. - I to skutkuje luźniejszym traktowaniem reguł również przez pracowników - podkreśla Bartnicki.

Jako drugą przyczynę podaje związki historyczne, ale te, które sięgają znacznie wcześniej niż czasy PRL-u.

- W historii Polski nie wystąpiły procesy charakterystyczne dla tzw. państw zachodnich, co obecnie w praktyce skutkuje brakiem jasnego rozgraniczenia na sferę publiczną i prywatną w zakresach wielu aktywności Polaków, w tym w miejscu pracy - wyjaśnia Bartnicki. - Stąd wynikają przejawy „drobnych” przekroczeń, jak chociażby popularne wykorzystywanie telefonów służbowych w celach prywatnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna