Prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski: W sprawie pasa startowego na Krywlanach przeprowadziłbym referendum. Teraz jest za późno.

Czytaj dalej
Fot. Anatol Chomicz/ archiwum
Tomasz Maleta

Prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski: W sprawie pasa startowego na Krywlanach przeprowadziłbym referendum. Teraz jest za późno.

Tomasz Maleta

Prezydent Białegostoku Tadeusz Truskolaski rządzi Białymstokiem już 13 lat. W rozmowie z Porannym opowiada o tym, co udało mu się w tym czasie zrobić i tłumaczy wiele swoich decyzji.

Niezbyt przyjemne prezenty przygotował pan białostoczanom pod choinkę: wzrost podatków od nieruchomości, droższe bilety komunikacji miejskiej, wyższe stawki za parkowanie w strefie i podwyżka za odbiór odpadów.

Źródeł tych podwyżek należy szukać w polityce rządu wobec samorządów. Przez ostatnie cztery lata takich skrajnie negatywnych działań nie było, więc nie było też konieczności podnoszenia opłat lokalnych. Ale w tej chwili ich wzrost jest po prostu sprawą przeżycia. Naszym być albo nie być.

Ale taki czteropak to prawie jak terapia szokowa Balcerowicza!
I tak nie pokryje to wzrostu kosztów ponoszonych przez nas. To jest terapia szokowa, ale dla samorządów właśnie. Myślę też, że została zafundowana z premedytacją. Proszę dzwonić do rządu i tam zgłaszać pretensje.

No właśnie. W piątek w Białymstoku był Mateusz Morawiecki. Premier zarzekał się, że samorządy nigdy nie dostawały tyle pieniędzy, co teraz. Pan z kolei zapewnia, że ich nie ma. Przeciętny białostoczanin może pomyśleć, że politycy mają swoje racje, a on i tak z obu stron dostanie po kieszeni.

Tak, ale jak się daje puste pieniądze, to one są po prostu puste. Tworzy się pewne iluzje, które działają na krótką metę, a potem pryskają jak bańka mydlana. Iluzja ekonomiczna zawsze kończy się podwyżkami cen i inflacją. W gospodarce ten wzrost cen, np. żywności, był już od dawna. W niektórych przypadkach wynosił nawet 30 procent. Tylko że odbywał się w sposób pełzający. Samorządy nie mają takiej możliwości, ponieważ podwyżki muszą być przyjęte przez radnych w formie uchwały. I tak do komunikacji miejskiej – już po planowanej podwyżce - będziemy dopłacać ponad 40 milionów złotych. Podwyżka pokryje jedynie 10 procent kosztów. Jeśli chodzi o śmieci, to jest ustawowy wymóg bilansowania systemu gospodarki odpadami. Tylko w tym roku dopłacamy do niego około 8 milionów złotych, bez zmian w 2020 roku musielibyśmy dopłacić nawet ponad 10 milionów złotych. A wywóz śmieci w Białymstoku był tak tani, że wzbudziło to niepokój Generalnego Inspektora Ochrony Środowiska. Zapowiedział nawet kontrolę.

Na poniedziałkowej sesji mówił pan, że tak na dobrą sprawę nie przyszły rok będzie najgorszy, ale kolejny. Czy faktycznie tak czarno rysuje się przyszłość Białegostoku?
Po to właśnie studiowałem ekonomię, a potem zajmowałem się nią zawodowo, by takie zjawiska dostrzegać. Premier mówi o jednej stronie medalu i nawet czasami jest to prawda. Chociaż się myli. Mówił, że samorządy dostały 20 miliardów złotych, a faktycznie otrzymały 15,2 miliarda. W tym samym czasie koszty wzrosły o 19,4 miliarda. Czyli samorządy tracą dodatkowe 4 miliardy złotych. To jest fałszywa propaganda PiS. Trzeba jej się przeciwstawiać.

Naprawdę zostaje nam perspektywa inwestycji tylko z budżetów obywatelskich, bo samorządy są do nich zobligowane ustawowo? Nie mamy już żadnych sreber rodowych, które moglibyśmy zastawić, by uzyskać wkład własny na inwestycje? Tak jak to było w przypadku MPEC-u.
Mamy, ale nie będę tego robił.

Sparzył się pan MPEC-em?
Nie. Założyłem tylko jedną taką operację i ją wykonałem. Nie mam zamiaru więcej tego robić. Zresztą nawet 300 milionów złotych dochodu z takiej transakcji nic by nie dało, bo w ciągu jednego roku pochłonęłaby je oświata. Tyle do niej dokłada Białystok. Być może to szaleństwo zostałoby powstrzymane, gdyby się okazało na mocy wyroków sądowych, że finansowanie płac w polskiej oświacie to zadanie własne rządu a nie samorządu. Na razie jest tak, że do płac nauczycieli dołożymy prawie 90 milionów złotych.

Z jednej strony serwuje pan białostoczanom zaciskanie pasa, z drugiej – igrzyska. Mam na myśli wyłożenie 5 mln zł na muzeum sportu. Skoro w poprzednich, tłustych latach nie było na nie pieniędzy, to tym bardziej teraz – w tych chudych – jego budowa wydaje się być nieracjonalna. I w pewnym sensie dzieląca białostoczan. Trochę na tej samej zasadzie, jak PiS dzielił grupy społeczne i zawodowe dając jednym pieniądze, a innym ich uparcie odmawiał.
Od wielu lat środowiska sportowe domagały się tej instytucji. Powiem tak: jeżeli nie w następnym roku, to w ogóle. A już na pewno nie w perspektywie dekady. Muzeum jest tylko moją propozycją. To radni zadecydują, czy powstanie. Jeśli wykreślą muzeum z projektu budżetu, to go nie będzie. Nie ukrywam jednak, że w całej masie złych wiadomości, taka instytucja ulokowana na stadionie miejskim byłaby promykiem słońca.

5 grudnia przypada 13. rocznica złożenia przez pana pierwszego ślubowania prezydenckiego. Tak się składało, że trzy razy składał je pan w wigilię mikołajek. Dopiero w zeszłym roku nastąpił wyłom w tej tradycji. Te trzynaście lat minęło jak jeden dzień. Pecha też panu chyba nie przyniosły.
Dosyć szybko minęły. Oczywiście, 5 grudnia spojrzę wstecz, ale działamy do przodu. To tak jak z jazdą na rollercoasterze. Nie ma możliwości oglądania się za siebie. Chodzi o to, żeby bezpiecznie zmierzać naprzód.

Mimo wszystko powróćmy do przeszłości. Te trzynaście lat najłatwiej w krajobrazie Białegostoku widać przez pryzmat spalarni, stadionu, Rynku Kościuszki, trasy generalskiej i niepodległości oraz innych ulic, MPEC-u, likwidacji bazarów w centrum. Każdy białostoczanin może do tego katalogu dorzucić swój obrazek. Czy są jednak takie inwestycje, do których z dzisiejszej perspektywy pan by nie podchodził, może zrobił lepiej? A może są i takie, których nie udało ich się przeprowadzić. I pan teraz żałuje.
Nie zrezygnowałbym z żadnej z tych wymienionych. Nie ukrywam natomiast, że gdybym wiedział, że zmieni się ustawa w sprawie lotniska, a dokładnie kwestia odpowiedzialności za wycinkę lasu w okolicy Krywlan, to przeprowadziłbym referendum w sprawie budowy pasa startowego. Teraz jest już za późno. W dłuższej perspektywie rozwiązania przyjęte przez Sejm być może okażą się nawet korzystne, ale obecnie są dla nas trudne. Przypomnę, że startowaliśmy z poziomu: my budujemy pas, a resztę biorą na siebie instytucje rządowe. W międzyczasie zrobiły one unik i teraz musimy sami sobie poradzić z problemem przeszkód lotniczych.

No właśnie. Gdy rozmawiamy, jest pan w drodze do Brukseli. Myśli pan, że doleci do niej startując z Krywlan i wróci lądując na nich jeszcze do końca swojej obecnej kadencji?
Myślę, że tak. Nie bezpośrednio, ale z przesiadką. Trochę to jeszcze potrwa, ale się uda. Tak jak powiedziałem na poniedziałkowej sesji – jest dwóch przewoźników wstępnie zainteresowanych, nawet obsługą pasażerską. Dlaczego wstępnie? Bo do takich lotów trzeba będzie dopłacać. To nie jest tak, że nagle się zbilansują. Zresztą do każdej formy transportu publicznego się dopłaca.

Do każdej formy transportu publicznego się dopłaca.

Te trzynaście lat to także rzesza współpracowników. Dziś już chyba nie ma nikogo, kto razem z panem meldował się w magistracie w grudniu 2006 roku. To świadczy o syndromie samotności długodystansowca, czy mimo wszystko miał pan szczęście do podwładnych?
Zdecydowanie to drugie, choć rzeczywiście rotacja kadr była spora. Ale rozstania odbywały się naturalnie. Z dużym sentymentem wspominam pierwsza ekipę zastępców, czyli chłopów jak dęby. Nie tylko ze względu na posturę, ale też energię, którą wnieśli do zarządzania miastem.

Chodzi o Adama Polińskiego, Michała Wierzbickiego, Tadeusza Arłukowicza i Aleksandra Sosnę.
W rzeczy samej. Zasługi wielu osób na początku były znaczące. Przypomnę, że wystartowaliśmy z niebywale niskiego poziomu rozwoju, na którym był Białystok. Wiedziałem, że było źle, ale nie przypuszczałem, jak bardzo. Zdezelowana komunikacja, dziurawe drogi, braki w oświacie, szczególnie w sferze przedszkoli i żłobków, zapchane wysypisko śmieci, a infrastruktura budownictwa komunalnego w stanie agonalnym, bo od lat nie remontowana. Na dodatek na cmentarzu miejskim zaczynało brakować miejsc. Jakby tego było mało, to jeszcze otrzymałem w spadku po prezydencie Turze skonfliktowanych dyrektorów departamentów. Taką schedę przejąłem w grudniu 2006 roku.

Ale też skarbnika miasta Stanisławę Kozłowską, która jest z panem do dziś.
Tak, to już nasz wspólny trzynasty projekt budżetu.

W jednym z wywiadów dla „Porannego” powiedział pan, że chciałby pan zostawić po sobie dumny Białystok. Czy to jest jeszcze możliwe po tym, co wydarzyło się w Białymstoku podczas lipcowego marszu równości?
Zrobiłem wszystko, by konflikty złagodzić. Stanąłem po stronie prawa. Uważam, że miałem rację. W przyszłym roku, w podobnej sytuacji, postąpię tak samo. Zarejestruję każde zgromadzenie zgłoszone zgodnie z wymogami formalnymi.

Drugą sprawą, przez pryzmat której postrzegany jest w tym roku Białystok w Polsce, jest zmiana nazwy ulicy Łupaszki na Skorupach. Pan wielokrotnie w ciągu tych trzynastu lat dawał świadectwo przywiązania do wartości niepodległościowych i patriotycznych. A jednak za zachowaniem nazwy ulicy pan nie optował.
To zupełnie inna sprawa. Nie oceniając Łupaszki należy powiedzieć, że są w Białymstoku środowiska, które uważają, że dowódca V Brygady Wileńskiej AK nie powinien być patronem ulicy. Mając na uwadze wrażliwość naszych współbraci w wierze chrześcijańskiej, powinniśmy to uszanować. Mój ojciec był żołnierzem wyklętym, wyrosłem w tej tradycji, ale uważam, że w tym przypadku powinniśmy zrezygnować z gloryfikacji Łupaszki. Tymczasem mamy do czynienia z takim zawziętym stawianiem na swoim. To jest przejaw absolutnej nietolerancji i braku szacunku wobec mniejszości. Trudno sobie wyobrazić obecność przedstawicieli rządzących na Świętej Górze Grabarce. Jeśli tam się pojawią to trudnych pytań nie unikną.

Jakie jest rozwiązanie w tej sytuacji, bo nietrudno wyobrazić sobie eskalację napięcia.
Myślę, że to wszystko zakończy się na drodze prawnej. Ostatecznie zadecyduje zapewne Naczelny Sąd Administracyjny. Choć w skrajnym przypadku można sobie wyobrazić nawet referendum ogólnomiejskie.

Pana kadencja zakończy się w 2023 roku. Wejdzie pan wtedy co prawda w wiek emerytalny, ale patrząc na pana aktywność w Brukseli czy w Unii Metropolii Polskich widać, że ciągnie pana poza Białystok, do wielkiej polityki. A może pan już teraz ją rozgrywa, przynajmniej w podlaskim wydaniu?
Wszystko jest możliwe. Tym bardziej, że jest nas dwóch.

No właśnie, jeden z tygodników ogólnopolskich napisał, że Truskolascy są żądni krwi.
Jesteśmy tak wychowani, że działamy w sposób kulturalny i pokojowy. Nie ma mowy o żadnej krwi. Jeśli tylko zdrowie pozwoli, to będę aktywnie działał w sferze publicznej. Ale raczej już nie jako prezydent miasta. Oczywiście to nie jest deklaracja stuprocentowa. Przy każdej kadencji myślałem, że jest tą ostatnią.

Ale za cztery lata nadarzy się wyjątkowa okazja do zmiany miejsca. Wybory samorządowe zbiegną się z parlamentarnymi. To może Wiejska?
Nie, bo jest junior. I jemu trzeba ustąpić miejsca. Na liście na pewno nie będzie dwóch Truskolaskich.

Senat?
Raczej takiej drogi nie przewiduję. Tym bardziej, że taka „polityka prorodzinna” jest źle odbierana przez opinię publiczną.

W takim razie, czy będzie miał pan komu przekazać Białystok?
To jest trudne pytanie. Myślałem, że tę pałeczkę przejmie Adam Poliński. Jego odejście było związane z różnicami na tle wielkiej polityki ale nadal mamy dobry kontakt. Do końca kadencji są jeszcze cztery lata i wiele może się wydarzyć. Może takie godne ręce jeszcze się objawią.

JUBILEUSZ PREZYDENTA BIAŁEGOSTOKU. TADEUSZ TRUSKOLASKI JUŻ TRZYNAŚCIE LAT RZĄDZI MIASTEM. JAK W TYM CZASIE ZMIENIŁ SIĘ BIAŁYSTOK?

Tomasz Maleta

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.