Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Proboszcza Krakówko zabił ktoś, kogo on dobrze znał (zdjęcia, wideo, mp3)

(bisu)
- Leżał z rozłożonymi na boki rękami - pokazuje Tomasz Zaleski, mieszkaniec Miłkowic-Maćków, który znalazł zwłoki księdza. - To było straszne. Bardzo to wszyscy przeżywamy.
- Leżał z rozłożonymi na boki rękami - pokazuje Tomasz Zaleski, mieszkaniec Miłkowic-Maćków, który znalazł zwłoki księdza. - To było straszne. Bardzo to wszyscy przeżywamy.
Żył skromnie sam na plebanii. Samochodem nie jeździł. Parafian przyjmował u siebie z radością. Dlatego ludzie mówią, że zabić musiał ktoś, kogo proboszcz Krakówko znał. Osobiście wpuścił go przecież na plebanię.
Miejsce zabójstwa ksiedza Krakówki.

Miejsce zbrodni

Ks. Tadeusz Krakówko

Ks. Tadeusz Krakówko

Urodził się 29 listopada 1955 r. w miejscowości Krakówki Zdzichy w parafii Ostrożany (pow. siemiatycki). Przez 10 lat był proboszczem w Szmurłach i ponad rok w Miłkowicach. Pracował z oddaniem dla parafian.

Mieszkańcy parafii Miłkowice w powiecie siemiatyckim są zszokowani i załamani po śmierci swego proboszcza Tadeusza Krakówko. Zmarł on na plebanii po tym, jak ktoś zadał mu kilka ciosów w klatkę piersiową. Parafianie zastanawiają się, kto mógł zrobić coś aż tak bestialskiego.

Na początku spekulowali, że do zbrodni doszło na tle rabunkowym. Potem stwierdzili jednak, że przecież nie było go z czego okradać.

Mieli go "na oku"
- To przecież uboga wiejska parafia. Nie było tam czego kraść, zwłaszcza że i tak parafialne pieniądze proboszcz trzymał na koncie w banku - mówił Krzysztof Chendoszka, radny rady parafialnej. - Zresztą to był prawdziwy ksiądz od Boga, żaden zdzierca.

Żył skromnie sam na plebanii. Samochodem nie jeździł. Parafian przyjmował u siebie z radością. Dlatego ludzie mówią, że zabić musiał ktoś, kogo proboszcz Krakówko znał. Osobiście wpuścił go przecież na plebanię.

Kto to był, być może okaże się po przesłuchaniu świadków. Zwłaszcza że wielu mieszkańców twierdziło, że ma księdza "na oku". Kościół i plebania znajdują się w centrum wsi. Dookoła jest wiele domów. Parafianie nieraz wieczorem widzieli, jak ksiądz robił sobie w kuchni herbatę. Po świecącej się w oknie na piętrze lampce nocnej zgadywali, kiedy przenosił się do sypialni, gdzie czytał przed snem.

Myśleli, że zasłabł
Mieszkańcy znali go dobrze, mimo że był u nich zaledwie od półtora roku. Hodował pawie. Czasem odwiedzała go rodzina lub inni księża. Parafianie wiedzieli też, że był chory na cukrzycę. Dlatego, gdy rano nie pojawił się w kościele, zaniepokoili się.

- Myślałem, że to jakiś atak choroby, że trzeba wezwać pogotowie - opowiada Tomasz Zaleski, który go znalazł. - Dlatego tak go szukałem.

- Księżulek - tak go nazywałem - dodaje pan Tomasz. - Był niezbyt wysokiego wzrostu. Taki krępy. Nikomu nic złego nie zrobił. Jak można go było zabić - pytał wczoraj ze łzami w oczach.

Więcej w piątkowym Magazynie "Gazety Współczesnej"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna