Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prokurator potwornie się pomylił

Tomasz Kubaszewski [email protected]
dziennikwschodni.pl
Jedna sędzia nie żyje, druga ledwo uniknęła śmierci cywilnej.

Kilka dni temu Sąd Najwyższy oddalił prokuratorską kasację dotyczącą odszkodowania dla suwalskiej sędzi Grażyny Zielińskiej. Definitywnie kończy to najgłośniejszą pewnie aferę w całej historii wymiaru sprawiedliwości w naszej części Polski. Żadnego odwołania już nie ma, wszystko jest prawomocne.
- Nie można jednak udawać, że nic się nie stało - mówi jeden z sędziów, który woli pozostać anonimowy. - Osoby za to wszystko odpowiedzialne mają się dobrze i pewnie będą niszczyć kolejnych ludzi.

Pięć miesięcy za kratami

To była sensacja na ogólnopolską skalę. We wrześniu 2005 roku rozeszła się wieść, że prokuratura zamierza wystąpić o uchylenie immunitetów dwóch sędzi z Sądu Okręgowego w Suwałkach: Lucyny Łapińskiej i Grażyny Zielińskiej. Ta druga była w dodatku wiceprezesem sądu. Z kolei pierwsza, niedługo po tym, jak informacja do niej dotarła, utopiła się w niewielkim jeziorku niedaleko własnego domu. Śledztwo wykluczyło udział osób trzecich. Był to więc albo nieszczęśliwy wypadek, albo samobójstwo.

Prokurator zarzucił sędziom przyjmowanie łapówek za korzystne dla różnych przestępców rozstrzygnięcia. W grę miały wchodzić pieniądze rzędu kilku tysięcy złotych, ale też prezenty w naturze - alkohol, miód, szynka. Żeby sędzi przedstawić zarzuty, trzeba było uchylić jej immunitet. Po trwającym wiele miesięcy postępowaniu sąd dyscyplinarny wyraził na to zgodę. Wprost z sali, w lutym 2006 roku, Grażyna Zielińska została przewieziona do prokuratury. Przez następne pięć miesięcy świat oglądała zza krat. Została tymczasowo aresztowana. Choć na wniosek prokuratury, ale decyzją sądu. "Zebrany materiał dowodowy wskazuje na duże prawdopodobieństwo popełnienia czynu" - można było dowiedzieć się z uzasadnienia.

- To wszystko działo się w bardzo specyficznej atmosferze - tłumaczy jeden z adwokatów, który również, "bo przecież w tym środowisku egzystuję", woli zachować anonimowość. - Atmosfera ogólnopolskiego skandalu, ludzie bali się własnego cienia. W aktach tej sprawy są przecież przesłuchania choćby ówczesnego prezesa suwalskiego sądu czy jednego z miejscowych sędziów. "Sprzedawał pan wyroki"- usłyszał ten ostatni, ale w żaden akt oskarżenia to się na szczęście nie przekształciło.

Prokuratorowi wolno było praktycznie wszystko. Okazało się nawet, że podejrzenie padło na Pawła Misiaka, który był rzecznikiem dyscyplinarnym przy Krajowej Radzie Sądownictwa. Miał on rzekomo nakłaniać osobę obciążającą sędzię Zielińską do zmiany zeznań. Dziwnym trafem ta sprawa bardzo szybko trafiła do ogólnopolskich telewizji. Zrobiła się afera na cały kraj. Kiedy po paru miesiącach okazało się, że było to zwykłe pomówienie, niemal nikt już tego nie prostował.

Im więcej mówił, tym więcej zyskiwał

O tym, że sprawa korupcji w suwalskim sądzie wcale nie jest taka oczywista, jakby się mogło wydawać, napisaliśmy jako pierwsi jesienią 2008 roku. Dotarliśmy bowiem do części materiałów, z których wynikało, że całe oskarżenie oparte jest na zeznaniach jednej osoby - Mirosława B., byłego suwalskiego milicjanta, który w latach dziewięćdziesiątych zajął się przestępczością na dużą skalę, a przede wszystkim przemytem. Wpadł ostatecznie w 2005 roku.

I wtedy zaczął opowiadać o swoich znajomościach w suwalskim wymiarze sprawiedliwości. Im więcej opowiadał, tym prokuratura była dla niego łaskawsza. Za swoje liczne przestępstwa otrzymywał kary wręcz symboliczne.
"Przeciętny śmiertelnik trafiłby za to na wiele lat do więzienia" - pisaliśmy.
Mirosław B. pozostawał jednak praktycznie bezkarny.

Niedługo później zapadł wyrok. Sędzia została uniewinniona od wszystkich zarzutów. Prokurator się od tego odwołał, ale nic to nie dało. W kwietniu 2009 roku Sąd Apelacyjny w Białymstoku podtrzymał w tej części wyrok sądu pierwszej instancji. Uzasadnienie jest dla prokuratury miażdżące. "Prowadzący śledztwo, któremu mylą się ustalenia dowodowe z subiektywnymi spostrzeżeniami, zatracił dystans do prowadzonej sprawy i zdolność do rzetelnej analizy dowodów" - piszą sędziowie. "W swoim zapędzie śledczym do wykrycia nadużyć w suwalskim wymiarze sprawiedliwości nie dostrzegł, że kroczący konsekwentnie drogą przestępstwa były funkcjonariusz jest niewiarygodnym źródłem dowodowym". Sąd zwrócił też uwagę, że zeznania obciążające sędziów składają wyłącznie suwalscy przestępcy.

- W czasie przesłuchania dostałem taką władzę, że mógłbym każdego sędziego w Suwałkach zawinąć - stwierdził Wojciech J. z miejscowego półświatka.
- Ona i tak nie żyje, więc nie ma to znaczenia - przyznał z kolei Krzysztof J., który obciążał sędzię Łapińską.
Choć na ławie oskarżonych nie zasiadała, ten wątek też wielokrotnie się przewijał. Jedna ze spraw, którą miała rzekomo "załatwić" skończyła się tym, że oskarżonemu podniesiono grzywnę z 50 do 75 tys. zł.

Sąd uznał ostatecznie, że nie ma dowodów na to, że G. Zielińska brała łapówki. Owszem, utrzymywała uchybiającą godności sędziego znajomość z przestępcą Mirosławem B., ale nic z tego nie wynikało. B., znany w suwalskim półświatku jako "Komornik", miał brać od różnych ludzi pieniądze i obiecywać załatwienie ich sądowych problemów. Tyle, że według sądu, były to obietnice bez pokrycia.
Po przeczytaniu uzasadnienia prowadząca sprawę Prokuratura Apelacyjna w Białymstoku zrezygnowała ze złożenia kasacji do Sądu Najwyższego.

Takie jest prawo sądu

Grażyna Zielińska wróciła do pracy. Wprawdzie już nie na obsadzone wcześniej stanowisko wiceprezesa, ale sędziego. Wystąpiła też o odszkodowanie za to, co ją spotkało. Domagała się 1 miliona złotych. Sąd uznał, że 300 tysięcy będzie kwotą najbardziej adekwatną. To od tego wyroku prokuratura złożyła kasację do Sądu Najwyższego. Kwestionowała nie to, że sędzi należy się odszkodowanie, lecz jego wysokość. Proponowała kwotę dziesięć razy mniejszą. Sąd Najwyższy to oddalił.

Sędzia Zielińska z mediami rozmawiać nie chce. Jej obrońca - Artur Pietraszkiewicz twierdzi jedynie, że ta sprawa nigdy nie powinna trafić do sądu. Nie mówiąc już tymczasowym aresztowaniu.
- Dowody były bowiem bardzo słabe - uzasadnia.
Janusz Kordulski, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej w Białymstoku nie sądzi jednak, aby w tej sprawie organy ścigania naruszyły jakiekolwiek normy. Nie ma też mowy o wyciąganiu jakichś wniosków.

- Wystąpiliśmy z aktem oskarżenia, a sąd tego po prostu nie podzielił - mówi. - Takie jest prawo sądu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna