Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeprosiny za 30 milionów zł

Konrad Kruszewski [email protected]
Minister Nowak domaga się, żeby go przeprosić za 30 mln złotych. Nie chcę być złośliwy, ale wydaje mi się, że jest w Polsce przynajmniej kilka sensowniejszych rzeczy, na które można wydać te pieniądze niż zaspokojenie wybujałego ego pana ministra. Na przykład na dożywianie dzieci, żeby nie musiały, jak poseł Niesiołowski szukać szczawiu między podkładami kolejowymi.

Żeby przeprosić ministra Nowaka, trzeba wydać 30 milionów złotych. Nawet przepraszanie prezesa Kaczyńskiego, który swego czasu ciągle domagał się przeprosin, nie było tak kosztowne. Prawdę mówiąc prezesa PiS-u można było przeprosić za darmo.

Co innego minister Nowak. On domaga się przeprosin od tygodnika "Wprost" za artykuł o jego zegarkach. Ale nie byle jakich przeprosin. On domaga się, żeby go przepraszano za 30 mln złotych, za które przeprosiny zostaną wykupione w mediach, najlepiej w telewizji. Oznacz to, że w zależności od stacji, trzeba by ministrunia Nowaka przepraszać na antenie od kilku do kilkunastu godzin.

Oczywiste jest, że absurdalna kwota, którą minister chce uderzyć w tygodnik, oprócz zaspokojenia jego chorobliwych ambicji, może doprowadzić do likwidacji pisma. Jakby na to nie patrzeć, pan minister podjął próbę zakneblowania ust prasie. Gdybyście Państwo usłyszeli po raz kolejny, że np. w Rosji nie ma demokracji, bo Putin gnębi media, możecie czuć się wcale nie gorsi. Mamy swojego, póki co małego Putina. Takiego skrojonego na naszą miarę.

Wywodzi się on podobno z demokratycznej partii, która obiecała przestrzegać norm demokratycznych i pogłębiać demokrację, na którą dybie PiS. Widocznie to pogłębianie doszło już do dna, na którym stoi Nowak. Nie współczuję mu, bo dno jest dla niego środowiskiem, jak widać, naturalnym.

Jeżeli tygodnik "Wprost" napisał nieprawdę, powinien przeprosić. To oczywiste. Ale przeprosiny takie nie powinny prowadzić do likwidacji pisma, tylko naprawić rzekomą krzywdę Nowaka. W dodatku przepraszanie Nowaka nie powinno wyglądać jak straszenie wszystkich niezależnych mediów, które mogą poczuć się zagrożone tym, że ten, albo inny równie demokratyczny Nowak zażąda kolejnych 30 milionów, kiedy coś niepochlebnego o nim napiszą.

To są podstawy zachodniej demokracji. Minister "typu Nowak" po takim numerze już następnego dnia w takiej demokracji ministrem by nie był. U nas póki co jest. Może dlatego, że premier rządu też pozwał gazetę do sądu. Inną - tygodnik "Nie", o którym mało kto pamiętał, że istnieje. Ale dzięki Donaldowi Tuskowi sobie teraz o nim przypomniano. Premier pozwał tę gazetę za żart prima aprilisowy.

Początkowo sądziłem, że to też jest taki żart premiera, że Donald Tusk ma dystans do siebie i już następnego dnia powie "prima aprilis". Nie powiedział. Odbyła się za to już wstępna rozprawa. Co oznacza, że Donald Tusk wyczerpał już dystans do samego siebie w pierwszej kadencji. W drugiej - w kategorii "postać najbardziej odklejona od rzeczywistości" - może o miejsce na podium rywalizować z Jarosławem Kaczyńskim i nie jest w tej konkurencji bez szans.

Przypominam, że gazeta Urbana opublikowała treść rzekomych rozmów, jakie premier miał toczyć na stadionie z kolegami. Średnio rozgarnięty gimnazjalista, nawet kształcony w polskiem systemie edukacyjnym, już po pobieżnej lekturze mógł zorientować się, że to ściema. Widocznie jednak premier Tusk bardziej ufa firmowanemu przez jego rząd systemowi oświaty i wierzy, że nie zdołał on wyjałowić umysłowo wszystkich gimnazjalistów na tyle, że tak jak on nie wiedzą, co to jest prima aprilis.

Warto też zauważyć, że w rzekomej rozmowie na stadionie bierze, oprócz premiera, udział jeszcze kilka znanych osób. Ale żadna z tych osób, poza napuszonym prezesem rady ministrów, nie poczuła się dotknięta, chociaż gazeta przypisała im wypowiedzi o wiele bardziej niż Tuskowe kompromitujące. Może dlatego, że z racji wieku udało im się wyprzedzić obowiązujący dziś system kształcenia.

Rząd jak widać postanowił wyruszyć na wojnę z demokracją. Z braku innych sukcesów postanowił odnieść sukces w dławieniu wolnego słowa. Ma nawet w tej walce własnego zagończyka - mecenasa, który reprezentuje ministra w sądzie. Nazywa się Roman Giertych. Ten sam, który był wicepremierem i ministrem oświaty w koalicji z PiS-em. Wsławił się tym, że usunął z lektur obowiązkowych Witolda Gombrowicza, pisarza słynącego z niezależnego myślenia, przywiązanego do wolności wypowiedzi oraz prawa do kpiny. Można więc powiedzieć, że wszyscy trzej panowie - Tusk, Nowak i Giertych - dobrali się, jak w korcu maku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna