Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeżyć minus 60 stopni

Zbigniew Górniak [email protected]
Miłośnicy ekstremalnych doznań radzą, jak przetrwać mrozy, które ostatnio nas dopadają.
Przeżyć minus 60 stopni

Spytaliśmy obieżyświatów, himalaistów i fanów ekstremalnego wyczynu o ich najbardziej znamienną przygodę z mrozem. Jakiej najniższej temperatury doświadczyli? Czy zimno chciało ich zabić? Jak ustrzec się lodowej śmierci i jak rozpoznać, że ona nadchodzi?

Minus 49 Hugo-Badera
- Mój najzimniejszy dzień w życiu to było minus 49 stopni. Czekałem pod wyświetlaczem temperatury umieszczonym na sowieckim markecie "Gastronom", aż dociągnie do minus 50, ale nie chciało. Bardzo żałuję - mówi Jacek Hugo-Bader, reporter zakochany w bezkresach Sybiru. Jego znakomite "Dzienniki kołymskie" właśnie toczą w księgarniach nierówny bój z inwazją skandynawskiego badziewia kryminalnego i epidemią powieści o wampirach.
Jednak to nie na azjatyckiej Kołymie, lecz w europejskiej jeszcze Workucie doświadczył rekordu zimna.

Minus 49 robi wrażenie, lecz reporter wspomina ten mroźny dzień bez dreszczu grozy. Przeżył wtedy niezwykłe polowanie, a potem nawet pojadł i popił, jak to w Rosji. A było tak...
- Cudowny, słoneczny, skrzący się dzień. Jeden z tych, jakie uwielbiam na dalekiej Północy - mówi Jacek. - I co niezwykłe, w takie dni wcale się nie odczuwa tego bestialskiego mrozu. Byłem ubrany tak jak teraz u nas przy minus 10. To pewnie kwestia suchości powietrza. Bo najbardziej zabójczy przy mrozach jest mocny, ostry wilgotny wiatr. Ważne też, żeby nie przebywać w cieniu, żeby łowić słońce.
Tego dnia reporter był zaproszony na polowanie na kuropatki. To są takie malutkie ptaszki, całe bielutkie.

Hugo-Bader: - Facet, który mnie zaprosił, mówi: kup szampana na to polowanie. Szampana?! A co my, arystokraci? Na polowania bierze się wódkę. Ale spotykamy się, on zarzuca strzelbę na plecy, idziemy. Nagle mówi: wyciągaj szampana. Wypijamy i on wtedy ze swego plecaka wyciąga ogromny termos z gorącą wodą, nalewa do butli po szampanie i wyciska nią dziury w ubitym przez huragan śniegu. Ścianki tych dziur natychmiast obladzają się. Są bardzo śliskie. I on potem do każdej dziury sypie ziarna pszenicy. Oddalamy się i naganiamy w to miejsce stado kuropatek.

Te dziury to pułapki. Ptak wskakuje do takiej studni po przysmak, ale potem nie może się już wydrapać po oblodzonej ściance. Całe polowanie na kuropatki obyło się bez jednego strzału, a strzelba na plecach myśliwego była tylko dla ewentualnej obrony przed niedźwiedziami.

- Facet wybierał je rękami - mówi Jacek. - Potem obdarł z piór i ugotował. I dopiero do tego rosołu popiliśmy wódeczkę, jak przystało na myśliwych. I tak przeżyłem swój najzimniejszy dzień życia.
Upały Marka Kamińskiego

- Kiedyś na biegunie północnym przez miesiąc wędrowałem w temperaturze minus 60 stopni. Gdy potem podskoczyło do minus 30, to wydawało mi się, że idą upały, chciałem się rozbierać do tiszerta - wspomina Marek Kamiński, polarnik, obieżyświat i pierwszy oraz jak dotąd jedyny człowiek na Ziemi, który zdobył oba bieguny w jednym roku i to bez pomocy z zewnątrz.

Mówi, że całe jego wędrowanie to jest jedna wielka przygoda z zimnem. Jego rady na tęgi mróz: ubierać się na cebulkę, ale nie za grubo, tak na granicy wychłodzenia; mieć głowę na karku, czyli umieć przewidywać i nie tykać alkoholu.
- Żadnej pięćdziesiątki dla kurażu. Alkohol na dużym zimnie to pewna śmierć - przestrzega polarnik.

Przypomina sobie, jak kiedyś na biegunie wpadł do wody. Było minus 50. Okazuje się, że i przy takich mrozach lód potrafi pękać. Morze jest tam tak słone, że nie ma szans zamarznąć.

- Majtałem nogami w wodzie, a pode mną były cztery kilometry arktycznej głębiny. Odpiąłem narty, oparłem się rękami na kawałkach kry i jakoś wypełzłem z tej topieli na bardziej solidny kawałek lodu.

Marek Kamiński przypięty był wtedy do sań, które ciągnął. Na szczęście one nie wpadły za nim do wody, bo zamieniłyby się w kotwicę.
- Po takiej mroźnej kąpieli najważniejsze dla przeżycia jest szybko się osuszyć - mówi. - Przebrać się nie ma w co, bo kto, wędrując na biegun, obciąża się dodatkowymi kalesonami? Trzeba więc poczekać, aż woda, która jest w ubraniu zamarznie, a potem bardzo dokładnie ten lód wykruszyć. Następnie forsowny marsz i reszta wyschnie na nas.

Polarnik ma swój prywatny patent na ochronę twarzy. Prosty i skuteczny. Nakleja na nią plastry i jak mówi, jest to jego druga skóra. - Żaden kosmos. To takie zwykłe, najtańsze plastry z apteki - wyjaśnia.

Ból Jacka Pałkiewicza
Jacek Pałkiewicz to równie znany i uznany polski odkrywca i globtroter. Członek rzeczywisty brytyjskiego Królewskiego Towarzystwa Geograficznego. Kierował wieloma ambitnymi wyprawami, także do krain wiecznego mrozu. Uczył rosyjskich kosmonautów i elitarne jednostki specjalne, jak przeżyć w skrajnych warunkach pogodowych.

Dla Pałkiewicza ból jest dowodem życia. Jak boli, to znaczy, że mróz nie dobrał się do nas nieodwracalnie. Pytany o swe doświadczenie z zimnem, odpowiada cytatem z własnej książki "Syberia, wyprawa na biegun zimna":

- Ogarnia mnie strach, bo nie czuję zupełnie rąk. Zębami ściągam grube rękawice, potem drugą parę wełnianych i gołe ręce wciskam pod odzież, między uda. Po półgodzinie przeszywający, dotkliwy, nie do wytrzymania ból. Istna męczarnia, jakiej jeszcze chyba nigdy w życiu nie zaznałem. Najchętniej wyciągnąłbym ręce z tego ciepła. Ale wiem dobrze, że ból jest oznaką powracającego życia, muszę więc wytrzymać za wszelką cenę.

Gdzie o mały włos zdobywca nie stracił palców? Podczas wyprawy na saniach do Oj-miakonu, uznawanego za biegun zimna. Panują tam najniższe temperatury, w jakich na stałe żyją ludzie. Zanotowano tam już minus 71 stopni! Jak pisze w swojej książce, wraz z tubylcami pokonał 1300 km dziewiczej ziemi, gdzie łatwiej jest spotkać wilka i niedźwiedzia niż istotę ludzką.

Cytat: "Musimy wzajemnie kontrolować nasze twarze i patrzeć, czy u kogoś nie pojawiły się białe plamy, zwiastun odmrożenia. Każdy wie, że jadąc na sankach powinien nieustannie poruszać kończynami, delikatnie rozcierać uszy i nos i nieustannie robić grymasy, by wprawić w ruch mięśnie twarzy".
Nie było łatwo, ale twardziel Pałkiewicz nie narzeka:

- Pomimo długiej ekspozycji na polarne zimno niewiele ucierpieliśmy. Nicola ma odmrożone ucho, ja opuszki palców, i zadziwiające, że nawet urodzony tu Dima odmroził sobie nos.

Ucięte palce himalaisty
- To prawda, że jak boli, to znaczy, że organizm broni się przed mrozem, a więc nie jest z nim najgorzej - przyznaje Piotr Snopczyński, wybitny himalaista, zdobywca najwyższych szczytów Ziemi, w tym dwa razy Mount Everestu. - Trzeba jednak pamiętać, że bodźce silniejsze zagłuszają te słabsze. Jeżeli na przykład człowiek doświadcza potężnego strachu, bo walczy akurat o życie na lodowej półce, to nie myśli o bólu w stopach.

Skończyć się to może tak, jak się skończyło w przypadku Snopczyńskiego: w 1993 roku, po wyprawie na Gesherbrum II amputowano mu wszystkie palce u stóp. Teraz chodzi po górach bez palców, co jak się okazuje, nie ma u alpinistów większego znaczenia.

- Poszedłem na tę wyprawę w plastikowych butach, które dopiero weszły na rynek. Nie były przetestowane. No i ten plastik mnie załatwił - mówi wspinacz.

Pytany o swoje najbardziej znamienne wspomnienie związane z mrozem, przywołuje jednak nie dramatyczną wyprawę na Gesherbrum II, ale wspinaczkę na Makalu. To kozacka góra. Piąty co do wysokości szczyt świata (8481 m) na granicy Chin i Nepalu. Silnie zlodowacony. - To była najbardziej ekstremalna noc w moim życiu - opowiada Piotr Snopczyński. - Szedłem z Maćkiem Pawlikowskim i świętej już pamięci Krzyśkiem Liszewskim. Dochodzimy do obozu pierwszego, a tam nasz namiot podarty przez wiatr. Ani śladu po garnkach, konserwach, śpiworach, karimatach, palnikach. Wszystko wymiecione. A tu huragan 150 kilometrów na godzinę. Na dworze minus 40, ale przy takiej sile wiatru odczuwa się to jak minus 60. A tu nadchodzi noc i trzeba ją przetrwać. Jest taki sposób, praktykowany zresztą przez tragarzy w Nepalu i Pakistanie, że w mroźne noce trzeba się rozebrać na noc ze swojego ubrania, a potem nim przykryć. Wtedy takie okrycie lepiej trzyma ciepło. Ale jak tu się rozbierać w taką pogodę, na czym się położyć, skoro nam wszystko wywiało? Na szczęście mieliśmy osobisty palnik, taki mały, gazowy. Ściągaliśmy buty i na zmianę grzaliśmy sobie stopy nad płomieniem, żeby nam nie odmarzły. Zjedliśmy konserwę rybną i w puszce grzaliśmy śnieg i piliśmy gorącą wodę, żeby się rozgrzać. Ale przetrwaliśmy jakoś do rana i zeszliśmy w dół.

Nurkowanie majora Blachy
Major Andrzej Blacha, zwany w środowisku twardzieli "Blaszką". Instruktor wojskowych sił specjalnych oraz ratownictwa górskiego, członek zakopiańskiego TOPR. Gdy poprosiłem go o wspomnienie pamiętnej przygody związanej z zimnem, tłumacząc to obecnym mroźnym kontekstem, zaśmiał się do słuchawki:
- Kiedyś takie zimy było normalką i nikt nie panikował, ale dobra, opowiem o trzech przygodach.

Najbardziej zimno dało mu popalić w 1989 roku, gdy z kolegą wspinał się na Pik Pobiedy w górach Tienszan, najdłuższym paśmie świata. Dwa i pół tysiąca kilometrów!

- Na wysokości 6700 złapało nas załamanie pogody - wspomina "Blaszka". - Musieliśmy rozbić namiot w potwornie niewygodnym miejscu i przetrwać w nim noc. Potężny huragan wzmagał poczucie zimna. To śmiertelna pułapka. Są nawet specjalne tabele przeliczeniowe, które pokazują, że na przykład przy minus 10 i dużym wietrze, może pan odczuwać jak minus 20. No i ten wiatr rozszarpał nam namiot. Było minus 40 i ta piekielna wichura. Byłoby naprawdę źle, gdyby nie to, że byliśmy świetnie wyposażeni. Dobre buty, bielizna, odzież. Wtedy sprzęt nie był jeszcze tak kosmicznie perfekcyjny jak dziś, ale i tak nas uratował. No i trzeba pamiętać, że na mrozie nie wolno zasypiać. Sen oznacza śmierć.

Drugi raz zimno dobrało się do majora "Blaszki" pod wodą. Tym razem dość skutecznie. - Obóz nurków nad Morskim Okiem. Listopad. Przez cały tydzień równo minus 18 i wiatr 25 metrów na sekundę. Nurkowanie pod lodem. Lekkie uszkodzenie rękawic i palce obu dłoni odmrożone. Uratowano mi je, ale bąble nosiłem długo.

Trzecia przygoda dotyczy kolegi majora, a on uczestniczył w niej w takim sensie, że dowodził akcją ratowniczą. Pan Andrzej przytacza ją, aby uzmysłowić, że nawet największy twardziel przegra z zimnem, gdy nie ma wsparcia w sprzęcie. - Kolega, lotnik, poszedł w Tatry wyposażony po wojskowemu i tak na lotniczo. Lotnicza bielizna, lotnicze buty, ortalionki. Trochę przegapił porę powrotu i musiał spędzić noc w rejonie Małołączniaka przy temperaturze minus 15 stopni i wietrze około 20 metrów na sekundę. Rano śmigłowiec odnalazł go w kiepskim stanie. Zaczynał już zamarzać. Miał wewnętrzną temperaturę ciała w granicach 30 stopni Celsjusza, podczas gdy właściwa, jak wiadomo, wynosi 36,6 stopnia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna