Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Psie zaprzęgi. Wilk widzi tylko psie tyłki

Helena Wysocka [email protected]
Wyścigi psich zaprzęgów odbywają się w ekstremalnych warunkach. Temperatura niejednokrotnie dochodzi do minus 45 stopni Celsjusza. Zdjęcia z norweskiej wyprawy Dariusza Morsztyna prezentowane są w Muzeum Wigier w Starym Folwarku koło Suwałk.
Wyścigi psich zaprzęgów odbywają się w ekstremalnych warunkach. Temperatura niejednokrotnie dochodzi do minus 45 stopni Celsjusza. Zdjęcia z norweskiej wyprawy Dariusza Morsztyna prezentowane są w Muzeum Wigier w Starym Folwarku koło Suwałk.
Dariusz Morsztyn powozi psimi zaprzęgami od 20 lat. Nazywa siebie Biegnącym Wilkiem i jest pierwszym polskim maszerem, który wziął udział w morderczych wyścigach, organizowanych w skutej lodem norweskiej krainie.

Jedną trasę, 500-kilometrową, pokonał w 82 dni. Wyścig na tej dwa razy dłuższej zakończył przed metą. - Dopadła nas śnieżna burza, nie widziałem zaprzęgu, wiało grozą - opowiada maszer. - Ubierałem psom buty, budziłem je, wyciągałem spod koca. Nie chciały jeść.

Teraz pracuje nad kondycją. Swoją oraz zwierząt. Zarok znowu pojedzie do Norwegii. Ma nadzieję, że wtedy dotrze do mety.

Nie zjadają swoich przyjaciół

Dariusz Morsztyn dobiega pięćdziesiątki. Z wykształcenia jest nauczycielem wychowania fizycznego. Z zamiłowania - ekologiem. Wychowywał się w pozbawionej prądu leśniczówce dziadka w Puszczy Zielonej na Kurpiach. Z tego powodu nie czuje się gorszy, bo - jak mówi - ocierał się też o wielki świat. Czasem furmanką jeździł do Zbójnej na jarmarki.

Życiowego przystanku szukał przez wiele lat. Działał w harcerstwie, pracował w szkole, a później w ełckim domu kultury.

- Ciągnęło do natury, pasjonowali mnie Eskimosi - opowiada. - Postanowiłem bliżej poznać ich kulturę. Ale, by to zrobić, musiałem dotknąć jej od środka.

Nauczył się więc strzelać z łuku, rzucać lassem. Ale to za mało, by czuć się Eskimosem. Filarem życia człowieka Północy jest bowiem pies.

- Bez czworonoga nie mógłby polować na niedźwiedzie, czy przewozić swojego dobytku - dodaje. - To Eskimosi wpadli na pomysł, by psy wykorzystać jako zwierzęta pociągowe.

Dwadzieścia lat temu też postanowił kupić psa. Zapłacił wtedy furę pieniędzy, bo aż pięćset dolarów. To stanowiło równowartość sześciu nauczycielskich pensji. Ale nie żałuje. Mało tego, rok później zainwestował w kolejnego szczeniaka.

- A teraz to już całkiem "zszedłem na psy" - żartuje rozmówca.

Najpierw osiadł niedaleko Orzysza. Wraz z żoną wiódł wówczas życie w twardych warunkach, w starym, pozbawionym wygód domu.

- Kiedyś stanęliśmy przed wyborem: robimy łazienkę, czy ratujemy życie bezdomnemu psu - wspomina maszer. - Oczywiście, wybraliśmy psa.

Kilka lat temu przeniósł się do Ściborek, wsi położonej niedaleko Bań Mazurskich. To, jak mówi, najdzikszy rejon Mazur, gdzie pod oknami biegają wilki. To one są inspiracją dla Morsztyna.

- To miara możliwości - uważa. - Jeżeli głodny i brudny wilk potrafi przebiec w ciągu nocy sto kilometrów, to dlaczego nie mogą zrobić tego zadbane i syte psy. A jeżeli moja babcia chodziła z koszykami dziesięć kilometrów na jarmark, to dlaczego ja nie mogę pokonać takiego dystansu?

We wsi utworzył Republikę Ściborską, na terenie której obowiązuje szereg wymyślonych przez gospodarza zasad. Wśród nich jest zakaz zabijania i zjadania zwierząt.

- Jestem wegetarianinem - precyzuje rozmówca. - Moja rodzina - żona i dwaj synowie - także. Poza tym, traktujemy zwierzęta jak przyjaciół. A tych przecież się nie zjada.

Wśród psów są robocze woły i romantycy

Dziś Morsztyn hoduje 50 psów różnej rasy: siberian husky, alaskan malmute i alaskan musky. To typowo długodystansowe zwierzęta, sprowadzone z norweskich, albo kanadyjskich hodowli.
Jakie są? Maszer mówi, że bardzo różne. Można powiedzieć, że co pies, to charakter. Niektóre są leniwe, złośliwe, albo głupie. Inne można by nazwać wołami roboczymi, czy romantykami. Do zaprzęgu nadają się wszystkie. Trzeba tylko odpowiednio je ustawić.

- Najważniejsze są liderki, które właściwie decydują o wszystkim, co dzieje się na trasie - wyjaśnia. - Pilnują szlaku, reagują na moje hasła. Od nich zależy życie maszera, który niejednokrotnie siedząc w saniach nie widzi trasy, tylko psie tyłki.

Powozi dużymi zaprzęgami. Tworzy je czternaście psów. Najsilniejsze są najbliżej sań.
Maszer nie ukrywa, że hodowla pochłania mu większość czasu i pieniędzy. Utrzymanie takiej sfory to wydatek rzędu trzech, a nawet czterech tysięcy zł miesięcznie. Psy, by miały dobrą kondycję, muszą bowiem właściwie się odżywiać. Dostają tłuste, kaloryczne mięso. Liczy się też trening. Każdego dnia trzeba je "objeździć". Szczeniaki zaliczają kilkukilometrowe trasy. Starsze psy muszą pokonać nawet kilkadziesiąt kilome-trów każdego dnia.

- Nie wykorzystuję psów, nie katuję ich - zastrzega. - Dla nich bieganie jest podstawą życia. Powiedziałbym, że ważniejsze od jedzenia.

Trening to czas na sprawdzian z posłuszeństwa. Zwierzę, które nie słucha komend maszera, nie nadaje się na lidera. A są też takie, które w ogóle nie nadają się do zaprzęgu. Bywają bowiem rozkojarzone, czy nadpobudliwe.

- Ale wszystkie kocham - śmieje się hodowca. Pierwsze wyścigi psich zaprzęgów Morsztyn organizował w naszym regionie. W Puszczy Piskiej, wokół Giżycka, czy w augustowskich borach.
- Trasy są piękne, warunki optymalne - zachwala. - Szkoda tylko, że lokalne władze niezbyt przychylne takim inicjatywom.

Ostatni wyścig długodystansowy odbył się trzynaście lat temu. Wówczas Morsztyn wytyczył 600-kilometrową trasę. Wiodła przez najpiękniejsze zakątki kraju. Psie zaprzęgi pojechały tamtędy tylko raz. I choć uczestnicy zdawali się być zadowoleni, to kolejnych wypraw nie było. Skąd taka decyzja? Organizator uznał, że polscy maszerzy traktują sport zbyt wyczynowo.

- A w tej zabawie nie o to chodzi - uważa.

I dodaje, że w krajach, w których tego typu dyscyplina uprawiana jest od dawna, nastąpiło znużenie wyczynem. Właściciele psów stronią od manii pieniędzy i prędkości. Nie traktują zwierząt jak maszynek do robienia czasu. A po wyeksploatowaniu nie wyrzucają za płot, by zastąpić je tymi, które mają więcej siły.

- Moje psy też mają zapewnioną godną starość - zapewnia. - Pozostają w Republice Ściborskiej.
Od kilku lat Morsztyn ściga się psimi zaprzęgami w krajach Północy. Jeździ do Skandynawii, Laponii, Szwecji, czy Finlandii.

Przegrał z burzą śnieżną, psy gubiły szlak

Pięć lat temu uznał, że pora się sprawdzić i wystartować w najbardziej prestiżowych i piekielnie trudnych wyścigach, które od lat odbywają się w Norwegii. Trasa rozpoczyna się i kończy w Alcie, miasteczku położonym sto kilometrów na południe od Przylądka Północnego.

- Tam wszystko jest inne - mówi. - To kraina skuta lodem. Trzeba pracować w ekstremalnych warunkach. W śniegu i mrozie sięgającym często do 45 stopni.

Do tego dochodzi ogromne ryzyko. Punkty kontrolne ustawione są bowiem co sto kilometrów. Pomiędzy nimi, na zaśnieżonych i niezamieszkałych arktycznych pustkowiach maszerzy zdani są wyłącznie na siebie. A właściwie na swoje psy.

- Trasa wytyczona nurtami rzek, możliwymi do przejechania górskimi przełęczami - dodaje. - Drogę łatwo zgubić, wskazują ją jedynie tyczki.

Do Finnmarku zjeżdżają się maszerzy z całego świata. Najwięcej ze Stanów Zjednoczonych i Norwegii, gdzie powożenie psimi zaprzęgami jest bardzo popularnym sportem.

Morsztyn był pierwszym Polakiem, który pojawił się na starcie. Mówi, że pozostali uczestnicy patrzyli na niego z niedowierzaniem. Pytali: a tej Polsce psy przynajmniej widziały śnieg?

Wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Biegnący Wilk przegrał z burzą śnieżną. Widoczność ograniczona była do dwóch metrów, psy gubiły szlak.

- Po kilkudziesięciu godzinach byliśmy skrajnie wyczerpani - opowiada. - Oczywiście, najsłabszym ogniwem w tym zaprzęgu byłem ja. Zrezygnowałem z rywalizacji.

Rok później pojechał znowu i wówczas biało-czerwona flaga załopotała na mecie. W ciągu 68 godzin pokonał 500-kilometrową trasę. Dotarł ledwo żywy. Przespał tylko sześć godzin, wypił trzy litry herbaty i zjadł kilka garści suszonych jabłek.

Mądry Polak przed szkodą

Trzy kolejne lata przygotowywał się do najdłuższej wyprawy, na 1000 kilometrów. Też organizowanej w Norwegii.

- To marzenie każdego maszera - nie ukrywa. Pojechał tam w ubiegłym roku. Pierwszego dnia przejechał dwieście kilometrów. Kolejnego - 150. - Padał śnieg, nie było widać trasy - opowiada. - Psy kierowały się jedynie węchem. Te, które żyją i trenują w podobnych warunkach miały łatwiej.

Najgorsze warunki były w górach. Porywisty wiatr sprawiał, że maszerzy z trudem utrzymywali się na nogach. Organizatorzy zaczęli organizować wyjazdy ratunkowe do ekip, których GPS-y wykazały nieco dłuższe postoje. Zawodnicy, jeden z po drugim, wycofywali się z wyścigu.

Biegnący Wilk przez kilka godzin bił się z myślami, co dalej. Ostatecznie zdecydował, że przerwie bieg. Zauważył bowiem, że psy straciły apetyt. Paktok i Paneeraq schudły, Dina miała opuchniętą łapę. A, jak powiadają Indianie, nie ma łapy, nie ma psa.

- Wiedziałem, że jeśli im każę, to pobiegną dalej, ale nie chciałem ryzykować - mówi. - Moje ambicje w tym przypadku się nie liczyły.

I dodaje, że na takich wyprawach nie ma wstydu. Francuz, który pokonał Mont Blanc mierzył się z norweskim wyścigiem pięty raz. Też zrezygnował.

- Nie tylko on - zauważa. - Spośród 150 ekip do mety dojechało zaledwie 24. Ostatnia - tydzień temu.
Nie czuje się przegrany. Cieszy się, że mógł przez kilka dni podziwiać zorzę polarną, że obcował z dziką przyrodą. Ten rok przeznaczył na treningi. W przyszłym - znowu wyprawi się do Norwegii.

- Może kiedyś stanę na mecie - śmieje się.

Na cmentarzu coraz więcej świeczek

Dariusz Morsztyn mówi, że powożenie zaprzęgami to sport i pasja. A maszerzy dzielą się na tych, którzy śpią z psami i tych, którzy do tego się nie przyznają.

- Ja się nie wstydzę - dodaje. - Bez nich nie mógłbym realizować swojej pasji. Ubolewa nad prawem natury, które powoduje, że psy żyją krócej niż ludzie. Mówi, że w Ściborkach, na przydomowym cmentarzu, w każde święto zmarłych pali się coraz więcej świec.

Maszer ma nadzieję, że dyscyplina, którą uprawia nie pójdzie w ślady innych.
- Wierzę, że nie trzeba będzie mówić, że psy zaprzęgowe dzielą się na sportowe i szczęśliwe - mówi.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna