Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Putra, jakiego nie znamy

Magdalena Kleban, Helena Wysocka [email protected]
Kojarzono go z sumiastymi wąsami, ośmiorgiem dzieci, wiernością polityczną Jarosławowi Kaczyńskiemu. Jaki naprawdę był Krzysztof Putra?

Zasadniczy, wierny swoim zasadom, pamiętający o przyjaciołach - to pewne. Ale przecież nie zawsze bywał poważny: uwielbiał wspominać dawne czasy służby w wojsku, miał świetną pamięć do dowcipów, choć zdarzało mu się jeden powtarzać kilka razy...

Dziennikarze zawsze traktowali go niezwykle serio, ale kiedy już komuś przyszło do głowy zapytać go o coś półżartem - nie uciekał spłoszony.

- Chodziliśmy na papierówki, truskawki, groch - przyznał kiedyś w jednym z wywiadów. - Nieraz gonił nas pies sąsiada i rwało się spodnie na sztachetach.

Miał cięty język, o czym nieraz przekonali się jego polityczni adwersarze, jak choćby Roman Giertych, który zaproszony do jednego programu telewizyjnego wspólnie z Joachimem Brudzińskim i Krzysztofem Putrą (obaj PiS), próbował dogryzać: "Jestem w tym programie w trudnej sytuacji, bo panowie przyszli parami. Już premier Kaczyński powiedział, że mamy w rządzie opcję, wie pan, panie pośle, jaką. Panowie dzisiaj przyszli w dwójkę. Widziałem, jak żeście wchodzili, to nie wiem, czy za rączkę żeście się nie trzymali".

Na co bez zastanowienia Putra palnął: "Ja mam więcej synów i córek niż pan elektoratu".
Bardzo często odwoływał się do swojej niezwykle licznej rodziny: "Ścigam się w ilości dzieci z Lechem Wałęsą" - powiedział przy innej okazji.

Sam zresztą pochodził z wielodzietnej, chłopskiej rodziny. I nigdy się swego pochodzenia nie wypierał ani nie wstydził. Miał trzech braci i siostrę. Rodzina żyła z kilkudziesięciohektarowego gospodarstwa w Józefowie na Suwalszczyźnie. Ojciec Krzysztofa przez wiele lat był sołtysem, matka dbała o dom.
- Dzieci pomagały w polu i gospodarstwie - mówią we wsi. - Pracowały też u sąsiadów, przy wykopkach, żniwach... Zresztą, nie tylko u nich tak było. Wszystkie ciężko pracowały.
Byli niezwykle religijni i szanowani w okolicy.

Pojechał sobie po śmierć
Do Józefowa jedzie się krętą, asfaltową drogą. Wioska duża, czterdzieści dymów. Niemal na każdym domu biało-czerwona flaga z czarną wstążką. Na początku osady zadbane gospodarstwo Putrów i kościół. To właśnie ojciec Krzysztofa Putry oddał plac pod świątynię, choć potem cała wieś ją budowała.

- Później Krzysiek załatwił dzwon. Przywieźli go gdzieś ze świata, może z Białegostoku - Leokadia Gałaszewska mówi i ociera płynące po policzkach łzy. - A teraz pojechał sobie po śmierć. Boję się myśleć, jak teraz będzie? Kto sierotom pomoże...

Gałaszewska ma 77 lat. Do dziś pamięta, jak Krzysztof pomagał w jej gospodarstwie.
- Sprytny był, robota mu się w rękach paliła - uśmiecha się. - Długo nie rósł, taki mały po wsi latał. Dopiero, jak szkołę skończył, to w górę go pociągnęło. A kiedyś zaginął. Pamiętam, że szukała go cała wieś. Po kilku godzinach okazało się, że schował się w naszej suszarni i spał. Strudzony był bardzo, po całym dniu pracy. Strachu nam narobił co niemiara.

Krzysztof przychodził do Gałaszewskich każdego dnia. Zwłaszcza wieczorem, by oglądać telewizję.
- Mieliśmy trzeci we wsi telewizor - dodaje kobieta. - A że mieszkamy kilka domów dalej, to przychodzili do nas wszystkie chłopcy od Putrów. Siedzieli do później nocy i oglądali, co popadnie.
W Józefowie była szkoła podstawowa. Z Krzysztofem w jednej ławce siedział Leszek Bagiński, potem uczyli się razem w suwalskiej zawodówce, aż w końcu obaj pojechali szukać szczęścia do Białegostoku. Dostali pracę w Uchwytach.
- I Krzysiek został, a ja po pół roku wróciłem na wieś. Fajny był z niego kolega - wspomina Leszek, który do dzisiaj mieszka na wsi. - Czy dawał ściągać?! Tak się składa, że nie musiałem od niego spisywać.
Spotykali się nie tylko w szkole, ale też na boisku. Obaj bardzo lubili grać w piłkę nożną.
- Był najlepszym bramkarzem w wiosce - tu już uznaje wyższość dawnego przyjaciela Bagiński. - Bez niego nie odbył się żaden mecz. A po murawie biegaliśmy od wiosny do później jesieni. Była to jedna z nielicznych rozrywek we wsi. A tak robota, szkoła i robota.

To zamiłowanie do piłki zostało mu już na dobre. Michał Kamiński, poseł PiS i protegowany, wspomina, jak Putra szukał do polityki ludzi, którzy - jak się wyrażał -"mają parcie na bramkę".

Z wrażenia odebrało mu głos
Krzysztof Putra był politycznym samoukiem. Wprawdzie od lat 80. działał w związkach zakładowych w Uchwytach, ale o wielkiej polityce jeszcze wówczas nie myślał. Ciągle powtarzał, że są od niego lepsi, odpowiedniejsi.

To Stanisław Marczuk w 1989 roku namówił go na start w wyborach do Sejmu kontraktowego. Długo się wahał, bał, ale w końcu się zgodził. Jego przyjaciele z tamtego okresu do dzisiaj wspominają jeden z wieców kandydatów Komitetu Obywatelskiego na placu Pałacu Branickich w Białymstoku. Tysiące ludzi chłonie każde słowo, ale kiedy późniejszy wicemarszałek Sejmu i Senatu stanął na tym balkonie przed tysiącami ludzi... zabrakło mu głosu w gardle, dosłownie sparaliżowało go z przejęcia. Stał tam przez długą chwilę i nie był w stanie wydusić z siebie słowa.

Jak sam później się z siebie podśmiewał - bał się powiedzieć coś nieodpowiedniego, ważył słowa. "Bo wtedy każde słowo miało znaczenie" - przyznawał w jednym z wywiadów. To były jednak inne czasy, tremę Putry przyjęto ze zrozumieniem, a on sam połknął bakcyla polityki.

- To nie był malowany polityk, z zapleczem PR-owskim. Przeszedł długą drogę od zwykłego robotnika do wicemarszałka Sejmu i Senatu - przyznaje Robert Tyszkiewicz, szef podlaskiego PO, z którym niegdyś wspólnie zaczynali działalność polityczną.

Tyszkiewicz wspomina go jako polityka niesłychanie konsekwentnego, zasadniczego i prawdziwego, choć niestroniącego od żartów - jak wtedy kiedy założył się, że to PiS w 2007 roku wygra na Podlasiu wybory. Postawił na to swoje słynne wąsy, zakład wygrał i sumiennie dzień po wyborach je zgolił.
Szybko jednak wicemarszałek wąsy ponownie zapuścił, bo - jak przyznał - w domu bez nich go nie akceptują. "Wtedy się mnie boją, a ja też się przyzwyczaiłem do tej miotły, którą mam na twarzy" - śmiał się. "Już za trzy tygodnie będzie wyraźny zarys, a za dwa miesiące normalne wąsy" - zapewniał.
W ogóle lubił mówić o swojej rodzinie, był z nich dumny. Mariusz Kamiński wspomina, jak Putra po narodzinach swego najmłodszego syna Pawła w 2000 roku na pięć lat wycofał się z czynnej polityki. W domu była w tym czasie czwórka malutkich dzieci i uznał, że jego miejsce jest przy rodzinie.
Choć, co zgodnie podkreślają wszyscy, tego czasu dla rodziny zawsze mu brakowało:
- Mi tej rodziny zawsze było żal. Polityka wymaga ogromnego poświęcenia, a chcąc uczciwie coś robić - to trzeba wybrać: albo rodzina, albo polityka. Siłą rzeczy człowiek rezygnuje z sobót, niedziel - Leszek Dec, niby chłop jak dąb, a głos mu się co rusz łamie. Jest dyrektorem Suwalskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, ale jeszcze trzy lata temu był dyrektorem ośrodka wczasowego w Gawrych-Rudzie. Piękne miejsce nad Wigrami. Dzieci Putrów często tam przyjeżdżały na wakacje.

- I Krzysztof czasami wpadał do rodziny, bo przecież pochodzi z tych stron i dosłownie na pół godziny zaglądał do tych dzieciaków. Jak one się do niego garnęły! Od małego do największego, każdy chciał go dotknąć, zwrócić na siebie uwagę, wykorzystywały każdą chwilę z ojcem - mówi Leszek Dec. - I ja do niego mówiłem: Przyjedź czasem na dłużej, posiedzimy, odpoczniesz. Ale on nigdy nie miał czasu. Pół godziny i już go nie było. Podziwiałem go, ale jak teraz sobie o tym myślę, to już sam nie wiem. Ciągle gdzieś gonimy, mamy plany i to nie te związane z rodziną. Bo zawsze się wydaje, że na to jest jeszcze czas...

Rodzina bez związków z polityką
Krzysztof Putra, choć przez ponad trzydzieści lat mieszkał w Białymstoku, bardzo często odwiedzał rodzinne strony.

- Trudno się dziwić, żona też pochodzi stąd, z pobliskich Cimoch - dodaje Gałaszewska. - A poza tym o rodziców troszczył się bardzo.

Osiem lat temu zmarł ojciec. Przegrał walkę z rakiem. Dwa lata temu odeszła matka Putry.
- Gdy Krzysiek przemówił na cmentarzu, wszyscy płakaliśmy. Mówił o rodzinie, miłości i o cierpieniu. Mówił pięknie... - wspomina Gałaszewska. Dziś w rodzinnym domu Krzysztofa mieszka Mieczysław Putra, najstarszy brat. Samotny. Leszek Dec wspomina, że i jego próbował kiedyś wkręcić do polityki, ale ten mu tylko odpowiedział: "Panie dyrektorze, mogę panu pomóc od czasu do czasu, ale żadnych związków z polityką nie chcę". Wręcz współczuł swemu bratu, że nigdy czasu na życie nie ma. Małomówny, skryty, po tragedii tym bardziej waży słowa:

- Takiej śmierci nikt by sobie nie życzył - mówi. - Zginął na służbie. Miał wiele planów. A przede wszystkim miał dla kogo żyć.

Mieszkańcy wsi za tragicznie zmarłego Krzysztofa zamówili w kościele drogę krzyżową. Odbyła się w minioną środę. Wybierają się też na pogrzeb.

- Pojedziemy chyba całą wsią - przypuszczają. - Trzeba godnie go pożegnać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna