Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Rakietą w stół": Na kanapie z popcornem [FELIETON]

Katarzyna Kawa
Tenisowa codzienność... Iga Świątek i trener Tomasz Wiktorowski podczas treningu przed turniejem WTA Finals w Fort Worth, z udziałem ośmiu najlepszych zawodniczek mijającego sezonu
Tenisowa codzienność... Iga Świątek i trener Tomasz Wiktorowski podczas treningu przed turniejem WTA Finals w Fort Worth, z udziałem ośmiu najlepszych zawodniczek mijającego sezonu PAP/Marcin Cholewiński
Wkrótce rozpoczynają się turnieje Masters z udziałem na pewno Igi i miejmy nadzieję Huberta. Zbliżają się również finały turnieju drużynowego kobiet Billie Jean King Cup w Glasgow, do którego wywalczyłyśmy awans zwycięstwami w ostatnich latach. Jest to absolutna końcówka sezonu, na którą większość zawodników z wytęsknieniem czeka.

Sezon tenisowy trwa dziesięć i pół miesiąca. W skali roku. W niewielu dyscyplinach sezon trwa tak długo i nie wiem, czy w jakimkolwiek innym sporcie wiąże się on z tyloma wyjazdami, lotami, zmianami stref czasowych, klimatu, kultur, krajów, czy też po prostu innego jedzenia, innej flory bakteryjnej. Śmiem twierdzić, że nie. Te dziesięć i pół miesiąca to tylko sezon startowy, pozostałe półtora miesiąca w roku zostaje na wypoczynek i przygotowania. Jest to ogromne wyzwanie dla organizmu. Często słyszy się, że zawodnicy są zmęczeni, wycofują się z turniejów. Każdy z nas ma swój plan startowy układany przez samego zawodnika lub też cały sztab. Próbujemy zagrać jak najwięcej, ale też musimy znaleźć krótkie przerwy na odpoczynek, czy trening.

W tenisie nie jest tak, że cokolwiek dzieje się samo. Ktoś nas zgłosi na turniej, zorganizuje podróż i hotel, a my mamy tylko przyjechać i grać. W tym aspekcie spotykam się najczęściej z największym zdziwieniem wśród osób, które nie mają styczności z zawodowym tenisem. Ta ja zgłaszam się do turniejów, organizuję przejazdy, przeloty, osoby ze sztabu na wyjazd, partnerki deblowe, przygotowuje dokumenty, wizy, robię rozliczenia podatkowe w różnych krajach. Obowiązują mnie terminy, limity bagażowe, kolejki i wszystkie inne uprzykrzające życie sprawy, które mogą nas spotkać w podróży. Może ścisła czołówka jest w stanie przerzucić wiele obowiązków na innych ludzi, ale jest to bardzo mała grupa, którą stać na zatrudnienie tylu osób, ile potrzeba. Ponieważ, tutaj pojawia się największy szok, tenisista sam płaci za swoje wydatki! Są to między innymi: przejazdy i przeloty wszystkich osób, wynagrodzenie sztabu, wyżywienie całej ekipy, hotele, treningi, w tym też często obiekty sportowe, sparingpartnerzy, zabiegi regeneracyjne, masaże, fizjoterapeuci, psycholodzy, lekarze. W Polsce jest tylko kilka klubów, które są w stanie zapewnić nieodpłatne korzystanie z obiektu, sparingpartnerów, czy pomocy trenera. Oprócz tego dochodzi przecież normalne życie. Trzeba mieć dokąd wracać. Takie swoje swoje miejsce na ziemi, swój kąt, gdzie się odpoczywa. Niestety, siedząc w domu się nie zarabia, lecz tylko wydaje. Najgorsze co może się przytrafić zawodnikowi to kontuzja, która nie tylko wyłącza z rywalizacji, czasem na bardzo długo, ale też potęguje koszty. Zdarza sięe bardzo często, że plany się zmieniają w ostatniej chwili. Bycie tenisistą, oprócz tego, co widać na korcie lub przed ekranem telewizora jest też lub przed wszystkim jednym wielkim wyzwaniem logistycznym.

Znając te wszystkie aspekty łatwo można dojść do pewnego dość logicznego wydawałoby się wniosku - najlepiej cały czas grać w turniejach i to dobrze, bo im więcej meczów się wygra, tym więcej się zarobi. Odpoczynek się po prostu nie opłaca. Właśnie stąd się biorą kontuzje, wypalenie i problemy psychiczne, włącznie z depresją, o których jest coraz głośniej w zawodowym sporcie. W połączeniu z presją własną czy też otoczenia, bycie zawodowym tenisistą staje się ciągłą walką o lepsze rankingi, turnieje, zarobki, osiągnięcie satysfakcji na bardzo cienkiej granicy ogromnego zmęczenia, niejednokrotnie przekraczając tę magiczną granicę.

Jak znaleźć równowagę? Nie wiem, sama wciąż jej szukam. Pomaga mi doświadczenie, ale też ciągle zbyt często łapię się na tym, że przesadziłam z tą pogonią. Mój apel jest jeden. Zanim z zazdrością stwierdzicie: "ale ona ma fajnie, cały czas podróżuje, zwiedza nowe miejsca i robi to co jest jej pasją" to zastanówcie się, czy naprawdę chcielibyście w swoim życiu wziąć na barki ciężar zawodowego sportu. To tak jakby ciągle być w pracy, o którą ludzie są zazdrośni, podczas gdy czasem naprawdę marzy się tylko o tym, żeby przespać się we własnym łóżku i spędzić cały dzień na kanapie z popcornem i serialem, bez konieczności pakowania lub rozpakowywania walizki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: "Rakietą w stół": Na kanapie z popcornem [FELIETON] - Sportowy24

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna