Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ratownicy nie zauważyli udaru. Syn: Nie wiadomo, czy mama przeżyje

Helena Wysocka
Helena Wysocka
Resztę życia spędzi przykuta do łóżka, bo nikt nie widział udaru
Resztę życia spędzi przykuta do łóżka, bo nikt nie widział udaru Archiwum
Prawie dwie doby chora kobieta czekała na przyjęcie do szpitala. Bo najpierw pomocy odmówiła ekipa z karetki, a później - lekarka z oddziału ratunkowego.

**Sprostowanie.

W niniejszym artykule zamieszczono uprzednio fotografię karetki opatrzonej logo i nazwą jednej ze spółek świadczących usługi z zakresu transportu sanitarnego. Oświadczamy, że fotografia została zamieszczona przypadkowo, za co przepraszamy. Nie posiadamy jakichkolwiek informacji o związku tej spółki z wydarzeniami opisanymi w artykule. Redakcja. **

- Od kilku dni mama walczy o życie na oddziale neurologii szpitala wojewódzkiego - opowiada suwalczanin (dane do wiadomości redakcji). - Lekarze mówią, że jej stan jest krytyczny. Nawet jeśli przeżyje, to nigdy już nie wstanie z łóżka. Po prostu będzie wegetować.

CZYTAJ TEŻ: Interwencja i pobicie na Barszczańskiej: Paweł Klim nie żyje (zdjęcia)

Syn chce jeszcze w tym tygodniu zawiadomić o zdarzeniu prokuraturę. Uważa bowiem, że służby ratunkowe nie zrobiły tego, co do nich należało.

- Mamie to już nie pomoże, ale przynajmniej inni będą mieli lepszą opiekę - tłumaczy swoją decyzję.

Wzywał pomoc dwa razy

Irena P. ma 77 lat. Jest na emeryturze, mieszkała w Suwałkach, sama, ale - choć miała problemy z sercem - do tej pory bardzo dobrze sobie radziła.

ZOBACZ: Pracownicy pogotowia muszą uzupełnić kwalifikacje

- Była bardzo energiczną, wesołą kobietą - opowiada jej syn. - Nie miała najmniejszego problemu z wejściem na pierwsze piętro do swego mieszkania, choć waży około 115 kilogramów.

1 września przed południem zasłabła. Synowi skarżyła się wówczas na silne zawroty głowy, szum w uszach. Traciła równowagę i władzę w nogach. Nie potrafiła wstać z podłogi. Mężczyzna wezwał karetkę pogotowia.

- Ratownicy przyjechali po około godzinie. Sprawdzili cukier, ciśnienie i stwierdzili, że nie widzą zagrożenia życia - opowiada nasz Czytelnik. - Byli aroganccy. Gdy poprosiłem, by zabrali mamę do szpitala, gdzie można byłoby zrobić szczegółowsze badania, stwierdzili, że karetka to nie taksówka. Jak chcę, to mogę wziąć skierowanie od lekarza rodzinnego i zawieźć mamę do szpitalnego oddziału ratunkowego.

Mężczyzna posłuchał tej rady. Wynajął transport medyczny i zawiózł chorą do szpitala. Ale stamtąd też została odesłana z kwitkiem. Suwalczanin uważa, że pracownicy placówki wykonali zdecydowanie za mało badań diagnostycznych. A te które zrobili - niedbale. I dlatego w czas nie rozpoznali choroby.

- Badanie EKG odbyło się na siedząco, ponieważ nie było komu położyć mamy na łóżko - twierdzi suwalczanin. - Pobrali krew do badania i lekarka zleciła konsultację neurologiczną, ale ta podobno nic nie wykazała. Nie było więc podstaw do szpitalnego leczenia.

Bądź na bieżąco. Współczesna.pl to aktualne informacje z woj. podlaskiego i części woj. warmińsko-mazurskiego. POLUB NAS na Facebooku:

Gazeta Współczesna

Irena P. wróciła do domu, ale wciąż czuła się bardzo źle. Syn czuwał przy jej łóżku przez całą noc. Następnego dnia poszedł do pracy, a gdy wrócił, pani Ireną było już w stanie krytycznym. Traciła świadomość, nie mogła ruszyć ani nogami, ani lewą ręką. Zrozpaczony syn ponownie wezwał karetkę pogotowia. Na szczęście tym razem w ekipie był lekarz i natychmiast nakazał zawieźć chorą do szpitala. Okazało się, że ma ciężki niedokrwienny udar mózgu.

- Leży na łóżku jak roślinka - dodaje syn pani Ireny. - Ma fachową opiekę, lekarze bardzo się starają, ale nie dają nam wielkiej nadziei. Na tę chwilę nie wiadomo, czy w ogóle mama przeżyje. A nawet jeśli tak, to będzie przykuta do łóżka.

Było coraz gorzej

Ani ratownicy, ani pracownicy suwalskiego szpitala nie mają sobie nic do zarzucenia. Krystyna Szczypiń, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Suwałkach informuje, że przy pierwszym wezwaniu ratownicy przeprowadzili badanie weryfikujące stan zdrowia pacjentki. Objawy nie potwierdziły nagłego zagrożenia zdrowotnego, nie było wskazań do hospitalizacji.

- Dlatego zalecili kontrolę lekarza rodzinnego, a w przypadku pogorszenia stanu zdrowia - ponowne wezwanie pogotowia - dodaje.

Przyznaje, że kolejnego dnia Irena P. była w znacznie gorszym stanie. Z czego to wynikało, mówić nie chce. Zasłania się ustawą o prawach pacjenta.

- Mogę tylko powiedzieć, że do pacjentki jeździli bardzo doświadczeni ratownicy - zapewnia.

Natomiast Marek Kulik, z-ca dyrektora ds. medycznych Szpitala Wojewódzkiego w Suwałkach w ogóle nie chce sprawy komentować. Twierdzi, że nie może bez zgody pacjentki. A jeśli jej rodzina ma zastrzeżenia do pracy lekarzy, to zaprasza na rozmowę. Wówczas wyjaśni sprawę lub podejmie działania dyscyplinujące.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna