**Sprostowanie.
W niniejszym artykule zamieszczono uprzednio fotografię karetki opatrzonej logo i nazwą jednej ze spółek świadczących usługi z zakresu transportu sanitarnego. Oświadczamy, że fotografia została zamieszczona przypadkowo, za co przepraszamy. Nie posiadamy jakichkolwiek informacji o związku tej spółki z wydarzeniami opisanymi w artykule. Redakcja. **
- Od kilku dni mama walczy o życie na oddziale neurologii szpitala wojewódzkiego - opowiada suwalczanin (dane do wiadomości redakcji). - Lekarze mówią, że jej stan jest krytyczny. Nawet jeśli przeżyje, to nigdy już nie wstanie z łóżka. Po prostu będzie wegetować.
CZYTAJ TEŻ: Interwencja i pobicie na Barszczańskiej: Paweł Klim nie żyje (zdjęcia)
Syn chce jeszcze w tym tygodniu zawiadomić o zdarzeniu prokuraturę. Uważa bowiem, że służby ratunkowe nie zrobiły tego, co do nich należało.
- Mamie to już nie pomoże, ale przynajmniej inni będą mieli lepszą opiekę - tłumaczy swoją decyzję.
Wzywał pomoc dwa razy
Irena P. ma 77 lat. Jest na emeryturze, mieszkała w Suwałkach, sama, ale - choć miała problemy z sercem - do tej pory bardzo dobrze sobie radziła.
ZOBACZ: Pracownicy pogotowia muszą uzupełnić kwalifikacje
- Była bardzo energiczną, wesołą kobietą - opowiada jej syn. - Nie miała najmniejszego problemu z wejściem na pierwsze piętro do swego mieszkania, choć waży około 115 kilogramów.
1 września przed południem zasłabła. Synowi skarżyła się wówczas na silne zawroty głowy, szum w uszach. Traciła równowagę i władzę w nogach. Nie potrafiła wstać z podłogi. Mężczyzna wezwał karetkę pogotowia.
- Ratownicy przyjechali po około godzinie. Sprawdzili cukier, ciśnienie i stwierdzili, że nie widzą zagrożenia życia - opowiada nasz Czytelnik. - Byli aroganccy. Gdy poprosiłem, by zabrali mamę do szpitala, gdzie można byłoby zrobić szczegółowsze badania, stwierdzili, że karetka to nie taksówka. Jak chcę, to mogę wziąć skierowanie od lekarza rodzinnego i zawieźć mamę do szpitalnego oddziału ratunkowego.
Mężczyzna posłuchał tej rady. Wynajął transport medyczny i zawiózł chorą do szpitala. Ale stamtąd też została odesłana z kwitkiem. Suwalczanin uważa, że pracownicy placówki wykonali zdecydowanie za mało badań diagnostycznych. A te które zrobili - niedbale. I dlatego w czas nie rozpoznali choroby.
- Badanie EKG odbyło się na siedząco, ponieważ nie było komu położyć mamy na łóżko - twierdzi suwalczanin. - Pobrali krew do badania i lekarka zleciła konsultację neurologiczną, ale ta podobno nic nie wykazała. Nie było więc podstaw do szpitalnego leczenia.
Bądź na bieżąco. Współczesna.pl to aktualne informacje z woj. podlaskiego i części woj. warmińsko-mazurskiego. POLUB NAS na Facebooku:
Irena P. wróciła do domu, ale wciąż czuła się bardzo źle. Syn czuwał przy jej łóżku przez całą noc. Następnego dnia poszedł do pracy, a gdy wrócił, pani Ireną było już w stanie krytycznym. Traciła świadomość, nie mogła ruszyć ani nogami, ani lewą ręką. Zrozpaczony syn ponownie wezwał karetkę pogotowia. Na szczęście tym razem w ekipie był lekarz i natychmiast nakazał zawieźć chorą do szpitala. Okazało się, że ma ciężki niedokrwienny udar mózgu.
- Leży na łóżku jak roślinka - dodaje syn pani Ireny. - Ma fachową opiekę, lekarze bardzo się starają, ale nie dają nam wielkiej nadziei. Na tę chwilę nie wiadomo, czy w ogóle mama przeżyje. A nawet jeśli tak, to będzie przykuta do łóżka.
Było coraz gorzej
Ani ratownicy, ani pracownicy suwalskiego szpitala nie mają sobie nic do zarzucenia. Krystyna Szczypiń, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Suwałkach informuje, że przy pierwszym wezwaniu ratownicy przeprowadzili badanie weryfikujące stan zdrowia pacjentki. Objawy nie potwierdziły nagłego zagrożenia zdrowotnego, nie było wskazań do hospitalizacji.
- Dlatego zalecili kontrolę lekarza rodzinnego, a w przypadku pogorszenia stanu zdrowia - ponowne wezwanie pogotowia - dodaje.
Przyznaje, że kolejnego dnia Irena P. była w znacznie gorszym stanie. Z czego to wynikało, mówić nie chce. Zasłania się ustawą o prawach pacjenta.
- Mogę tylko powiedzieć, że do pacjentki jeździli bardzo doświadczeni ratownicy - zapewnia.
Natomiast Marek Kulik, z-ca dyrektora ds. medycznych Szpitala Wojewódzkiego w Suwałkach w ogóle nie chce sprawy komentować. Twierdzi, że nie może bez zgody pacjentki. A jeśli jej rodzina ma zastrzeżenia do pracy lekarzy, to zaprasza na rozmowę. Wówczas wyjaśni sprawę lub podejmie działania dyscyplinujące.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?