Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z Barbarą Piekut, właścicielką marki MO.YA Fashion: Białystok. Berlin. Mediolan... Talent otwiera granice

Maryla Pawlak-Żalikowska
Z  każdego wydarzenia trzeba wyciągać lekcję, ale ja akurat jestem typem człowieka, który nigdy nie ma stu procent satysfakcji, z tego co robi – twierdzi  Barbara Piekut.
Z każdego wydarzenia trzeba wyciągać lekcję, ale ja akurat jestem typem człowieka, który nigdy nie ma stu procent satysfakcji, z tego co robi – twierdzi Barbara Piekut.
Barbara Piekut niedawno miała w Berlinie pierwszy zagraniczny pokaz swojej kolekcji. Białostoczanka, która wkrótce wybiera się do Mediolanu, opowiada o europejskich trendach i dlaczego projektując suknie ślubne może wyżyć się artystycznie.

[b]Jak doszło do tego Twojego pierwszego zagranicznego pokazu?[/b]
Barbara Piekut: - Trzeba zacząć od tego, że nie był to pierwszy mój pokaz międzynarodowy. Już na białostockich imprezach Fashionable East i Wschód Kultury Inny Wymiar Mody wystąpili także zagraniczni projektanci. I właśnie z kolekcją z tego drugiego pokazu pojechałam do Berlina. 


Przyznam, że nie wiem jak organizatorzy berlińskiej edycji Fashion Philosophy Fashion Week Berlin mnie znaleźli. Ale było mi niezwykle miło, że zostałam zaproszona do wzięcia udziału w takiej imprezie. Tym bardziej, że wiem, jak skrupulatnie dobiera się uczestników każdego fashion week’u. Zamierzeniem imprezy jest prezentacja różnorodnych tematycznie kolekcji. Poza Polakami wystawiali się projektanci z Niemiec, Włoch, Brazylii czy Izraela.

[b]Co wiedziałaś o tym pokazie jadąc do Berlina?[/b]
- Przede wszystkim myślałam, że trafiam do miasta, które jest centrum innego stylu niż ten, w jaki ja celuję. Na miejscu okazało się, że nie do końca. Bo moda niemiecka wydawała mi się surowa. Zasadnicza. Oczywista. Przede wszystkim casualowa.

Tymczasem znalazłam tam bardzo wielu miłośników mody haute couture. Choćby wielu mieszkających w Berlinie Libańczyków trzyma się właśnie tego stylu. Poznaliśmy się w kuluarach i rozmawialiśmy głównie o modzie wysokiej.

Wróćmy do zaproszenia. Początkowo pewnie ogromna radość, a potem...?
- Tak radość była ogromna. Bo gdy robiłam bilans 2017 roku, zastanawiałam się, co chciałabym zrealizować w nadchodzącym roku. Pokaz zagraniczny był na pierwszej pozycji mojej listy – to niesamowite, że udało mi się zrealizować to zamierzenie jeszcze w pierwszej połowie roku.
Po ogromnej radości czas było zająć się organizacją pokazu.

To duże przedsięwzięcie i zawsze pracuje przy nim wielu ludzi. Trzeba było ich zebrać, ustalić szczegóły i cały ramowy plan. Część logistyki związanej z pokazem odbywała się zdalnie, co nie ułatwiało pracy, jednak wszystko poszło sprawnie.

Było coś, czego się bałaś?
- Trudno to tak określić, bo ja się spełniam w tym co robię, a tym samym nie stresuje mnie to. Uczucie, które natomiast zawsze towarzyszy mi przed pokazem to takie motyle w żołądku – ogromna adrenalina, która powoduje, że cały dzień funkcjonuję na śniadaniu, bo nie dam rady nic jeść. 
Nie lubię też robić pokazów w miejscach, których nie znam. Tutaj tak właśnie było: nie widziałam Loewe Saal wcześniej, nie wiedziałam jaki jest układ pomieszczenia, rozmieszczenie backstage’u. To była niewiadoma.

No, ale jednak podczas nawet międzynarodowych pokazów na swoim terenie masz za sobą grono przyjaciół, fanów, współpracowników, a tam... nowe twarze, oczekiwania, wymagające środowisko krytyków. Nie brakowało dobrego ducha stąd?
- Miałam takiego dobrego ducha. Żaden pokaz nie może się przecież odbyć bez zaplecza. Bez ludzi, którzy nad nim pracują na backstage’u. Ze mną pojechali operatorzy z Just Married Video, fotograf Tomasz Hodun, cała obsługa garderoby. Byli wśród nich przyjaciele, którzy mnie wspierali i dzięki nim wszystko tak dobrze wyszło. Na Podlasiu mamy wielu zdolnych ludzi z ogromną pasją do tego, co robią. Część z nich wzięłam ze sobą.

A co Cię ciekawiło? Wiedziałaś dokładnie na jakich zasadach i w jakim klimacie będzie pokaz?
- Wszystko było nowe. Przykładowo zastanawiałam się nad barierą językową, bo niemieckojęzyczna nie jestem, a wiem, że nie w każdym kraju i środowisku ludzie tolerują posługiwanie się językiem im obcym, np. angielskim. Ale nie było tego problemu.


Po drugie, i to było istotniejsze, miałam obawy, jakie będą modelki. Bo jeśli jesteś zapraszany na wydarzenie, to największym bólem jest właśnie to, kto chodzi w twoich ubraniach. Wiozę przecież rzeczy, które trzeba odpowiednio zaprezentować. 
Moja kolekcja była szyta w najbezpieczniejszym z rozmiarów: 90-60-90, a modelki mnie tam trochę zaskoczyły zarówno na plus, jak i na minus. Było ich ponad 50, także był spory przekrój.

W moim pokazie szły dwie uczestniczki Top Model - Anna Piszczałka, która pojechała ze mną do Berlina i Ewa Niespodziana, uczestniczka ostatniej edycji programu. Świetni byli też polscy fryzjerzy. Ekipa z Warszawy, bardzo profesjonalnych ludzi. Żeby docenić ich kunszt trzeba zdawać sobie sprawę, że czasem modelka schodziła z wybiegu w kreacji jednego z projektantów i w ciągu 2-3 minut trzeba ją było zarówno przebrać, jak i przeczesać do prezentacji następnej kolekcji. Idzie to tym sprawniej, im bardziej profesjonalnych ma się pomocników.


Generalnie drżenie w żołądku z napięcia nie opuszczało mnie ani przez chwilę, ale uwielbiam to uczucie!

A czy modelki tam inaczej chodzą? Mają inny wyraz twarzy niż na naszych lokalnych pokazach?
- W modelingu jest tak, że wszystkie muszą chodzić tak samo. Nie mogą dygać, za bardzo pochylać się do przodu, iść bardziej z bioder. To jest trudne… Jednak na całym świecie wygląda to tak samo, jeśli mamy do czynienia z profesjonalną modelką wybiegową.

Czy wyraz twarzy nadal jest ponury lub wręcz groźny, jak to ostatnio widać na pokazach?
- Taaak, muszą być poważne. Tu chodzi o zaprezentowanie produktu, nie o odwracanie od niego uwagi. Oczywiście zależy to od zamysłu projektanta i tego, co konkretnie jest prezentowane na wybiegu. 
I tak oto nikogo nie razi uśmiechnięta modelka Victoria’s Secret paradująca radośnie ze skrzydłami, ale już piękna czerwona suknia Valentino aż sama się prosi, by być zaprezentowaną w sposób elegancki i klasyczny – bez zbijania piątek z publicznością, czy puszczania oczek.


Zawsze oprawę pokazu powinno się dostosować do tego, co chcemy przekazać.

A czy zauważyłaś, żeby krytycy skupiali uwagę na czymś innym niż u nas?
- Nie, na całym świecie ocenia się kolekcję według podobnych kryteriów.

Wspomniałaś już o projektantach z Libii. A czy trafiłaś tam jeszcze na jakieś ciekawe środowisko?
- Wszyscy wnosili swój styl i kulturę, co jest wspaniałe w tak wielokulturowym środowisku, jakie spotyka się przy produkcji pokazów mody. Bardzo charakterystyczne jednak, a zarazem rzadziej w naszych warunkach spotykane, były dwie grupy. 
Z jednej strony sporo kobiet w muzułmańskich tradycyjnych strojach... nigdy nie poruszających się pojedynczo.

A z drugiej – niezwykle barwne środowisko drag queens, czyli mężczyzn przebranych w kobiece stroje, postaci bardzo w stylu glamour, przerysowane, z lśniącym makijażem. Niezwykle barwne osoby, w grupach po 20 osób, dzięki czemu dość mocno rzucali się w oczy. Jest ich bardzo wiele wśród blogerów modowych w Berlinie. Zresztą są to dosyć przebojowe osoby w sposobie bycia, a – co istotne dla mnie – bardzo długo i precyzyjnie przygotowujące swoje stroje i makijaż, co w warunkach maleńkich przebieralni czy salek makijażowych nie ułatwiało życia.

Sama przygotowywałam się do wyjścia stojąc wręcz na jednej nodze i zaglądając do lustra komuś przez ramię, żeby tylko zdążyć. Bo dwie drag queen malują się tyle czasu do 30 modelek.

A ktoś cię zainspirował w Berlinie?
- Nie pojechałam tam w poszukiwaniu inspiracji, raczej, by zbierać doświadczenie. Inna sprawa, że w takiej sytuacji człowiek jest po prostu skupiony na pracy na backstage’u. Nawet nie widziałam wszystkich pokazów.

Ale odczuwalne było jak bardzo ludzie, w tym autorzy poszczególnych kolekcji, dają sobie wzajemnie przestrzeń. Jest tolerancja wobec mody, jaką tworzy druga osoba: Ty to tworzysz, więc to twoja sprawa i odbiorców. Ty czujesz się dobrze w tym nurcie, ja w innym, ale wspólnie kochamy Modę i to jest coś, co nas łączy.

Pewnie zawsze tak jest w branżach opartych na gustach, emocjach, jakości, którą nie zawsze można mierzyć ścisłymi kryteriami. Zresztą w każdej branży jest tak, że się wzajemnie konkurencja sobie przygląda. Od mody po.. autogaz... trzymając się naszego podwórka.
- Tam, gdzie jakości nie da się zmierzyć ścisłymi kryteriami, a o gustach się nie dyskutuje, broni się jedynie to, co jest prawdziwe, co płynie prosto z serca, a nie jest czystą kalkulacją. To się czuje, czy suknia powstawała z pasją i z pasji, czy jest tylko zszytym kawałkiem tkaniny.

A to, że konkurencja się sobie przygląda?.. Tak jest na całym świecie i nie ma w tym nic dziwnego czy nadzwyczajnego, o ile oczywiście na przyglądaniu się kończy. To piękny, kreatywny zawód, który powinien łączyć, nie dzielić. Przynajmniej ja tak uważam, nie wiem, co sądzą inni. Nie mam czasu się nad tym zastanawiać, bo za dużo pracuję.

Zawarłaś tam znajomość, która może zaprocentować dalszym Twoim rozwojem jako projektantki?
- Tak poznałam mnóstwo ludzi, z którymi mam teraz kontakt. Bardzo się cieszę, że tym pierwszym wyjazdem był akurat Berlin. Z każdego wydarzenia trzeba wyciągać lekcję, ale ja akurat jestem typem człowieka, który nigdy nie ma stu procent satysfakcji, z tego co robi. Tam też zmieniłabym połowę. Co najmniej... Od puszczenia muzyki na żywo, tak jak zrobiłam to na premierze kolekcji, aż po zdjęcie zasłon z okien.

Jak wspomniałam, dobrze, że tym miejscem na pierwszą lekcję był Berlin, bo na przykład do Mediolanu lepiej pojechać już po lekcji, jeszcze bardziej dopracować szczegóły.

No właśnie. Do Mediolanu jedziesz pod koniec lutego?
- Tak, mój pokaz odbędzie się 25 lutego około 16:30 w Palazzo Turati usytuowanym na średniowiecznej starówce handlowej w centrum Mediolanu. Wiem już, jak będzie wyglądała sala, otoczenie, cały budynek. Elementy, które chcę wykorzystać. Planujmy także sesję zdjęciową w mieście i we wnętrzach. To będzie duże przedsięwzięcie, ale już nie mogę się doczekać!

Zaprezentujesz ponownie tę kolekcję, co w Białymstoku i Berlinie?
- Tak, ale nie wszystkie sylwetki i w dodatku zamierzam je inaczej wystylizować. Będą mitenki i przede wszystkim kapelusze. 
Lekki problem sprawi nam ich przewiezienie, bo wymyśliłam sobie m.in. kapelusz z rondem mającym około metra szerokości. Będziemy musieli wejść w nim na głowie na pokład samolotu. W pozostałych też. To z pewnością będzie fajny widok – grupa ludzi w dresach i wieczorowych kapeluszach- będziemy hitem internetu, hehe...

Ta opowieść brzmi barwnie i frapująco, ale jest też jej biznesowa strona. Czy na takim pokazie, to ty płacisz za udział czy tobie płacą? Jaką korzyść odnosisz z pokazu, jako osoba, która ma też zarabiać wykonując swój zawód?
- Najważniejszą korzyścią są ludzie, których się poznaje, bo przy takich wydarzeniach pracują często osoby zajmujące się także organizacją innych imprez. Są z tak różnych zakątków świata, że już sam kontakt z nimi cię ubogaca. Ale mają też podobne pasje jak ty i nigdy nie wiadomo, kiedy wykiełkuje w nich decyzja, żeby cię zaprosić do jakiegoś ciekawego, wspólnego projektu.

A z drugiej strony – fakt, to nie jest zawód tani. Już tworzenie kolekcji jest drogie, później sesja produktowa, lookbook.
Pokazy również kosztują, jednak te zagraniczne zazwyczaj odbywają się już z udziałem inwestorów zewnętrznych przez wzgląd na rangę przedsięwzięcia. Tutaj weszłam we współpracę z globalną marką, która na swoim koncie ma kolaboracje z wieloma projektantami w Polsce i na świecie.

Chciałabyś, żeby Twoja kolekcja trafiła do sklepów, między ludzi?
- Owszem prowadzimy nawet teraz rozmowy z showroomem w centrum Warszawy. Jest zainteresowany długofalową współpracą. Moje rzeczy można też już kupić we Wrocławiu, jeśli dobrze pójdzie, w tym roku moja linia sukni ślubnych leci za granicę i będzie tam sprzedawana. To dla mnie bardzo intensywny zawodowo czas, moja suknia będzie też na tegorocznych Telekamerach, a cały czas w moim atelier pracujemy nad sukniami ślubnymi dla indywidualnych klientek.

Ta gałąź mody jest chyba szczególnie trudna. Pod wieloma względami. A jak ogromna w niej konkurencja, to widać idąc nawet główną ulicą Białegostoku. Prowadzi między salonami ślubnymi.
- Ale ja to bardzo lubię, bo projektując suknie ślubne, można się wyżyć artystycznie. A jednocześnie jest to rzecz użytkowa i konstrukcja, która pozwala nam iść w awangardę. Lubię tak wymagające, wysokie krawiectwo.
Większość tych sukienek robimy ręcznie, zdobimy również. Gdy klientka piąty raz przychodzi do przymiarki i z wizyty na wizytę widzi efekty pracy konstruktorki to uświadamia sobie dopiero, ile to pracy. Lubię moje ślubne klientki, za energię, jaką ze sobą wnoszą, za to, jak ważna jest to da nich suknia i każdy nawet najmniejszy jej element. 
To piękne, że przez moją pracę mogę być częścią ich najważniejszego w życiu dnia... Moje klientki są dla mnie największą inspiracją.

Używasz liczby mnogiej: naszywamy… robimy… Za Twoimi modelami stoi praca zespołu.
- Po tych pięciu latach mogę stwierdzić, że mam świetny zespół profesjonalistów w każdym calu. Moje krawcowe to wspaniałe kobiety, których największą pasją jest szycie. Lubię pracować z ludźmi z pasją, a atmosfera w pracy jest dla mnie niezwykle ważna.

Życie jest za krótkie, żeby otaczać się ludźmi, którzy cię denerwują, z którymi się nie czujesz dobrze. Także tak- mam to ogromne szczęście pracować z ludźmi, których lubię i szanuję z wzajemnością.

Czyli jednak nie jest prawdą, że Polacy nie potrafią pracować zespołowo.
- Jeżeli ludzie wiedzą, że mogą na sobie polegać i że w tej pracy nie jest się w roli wyrobnika, tylko integralną częścią grupy, która działa dobrze, gdy działa razem, to wtedy czują się ważni i docenieni. A nas najbardziej cieszy błysk w oku klientki, gdy odbiera wymarzoną suknię. To najlepsza nagroda. Gdy twoi współpracownicy kochają to co robią tak jak ty – nie ma lepszej recepty na sukces.


Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rozmowa z Barbarą Piekut, właścicielką marki MO.YA Fashion: Białystok. Berlin. Mediolan... Talent otwiera granice - Kurier Poranny

Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna