Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Samotna kobieta od kilku miesięcy przeżywa koszmar

Helena Wysocka [email protected]
Janina Stabińska, by bronić się przed napastnikami, kupiła psa.  – Pewnie niewiele mi pomoże, ale przynajmniej trochę czuję się bezpieczniej – twierdzi kobieta.
Janina Stabińska, by bronić się przed napastnikami, kupiła psa. – Pewnie niewiele mi pomoże, ale przynajmniej trochę czuję się bezpieczniej – twierdzi kobieta. H. Wysocka
W domu trzyma dużego psa, a pod poduszką kij bejsbolowy. - Przeżywam piekło - mówi Janina Stabińska z wsi Pomorze na skraju Puszczy Augustowskiej. - Mam głuche telefony, nocą ktoś wjeżdża na moje podwórko, kołacze do drzwi...

Boi się spać i wychodzić z domu, by prześladowcy nie zakradli się do gospodarstwa. - Ostatnio nawet na cmentarz, na grób nieżyjącego od kilku lat męża rzadko jeżdżę, bo droga prowadzi obok lasu - dodaje. - Nie wiadomo, co komu chodzi po głowie. A mam wrażenie, że jestem śledzona.

Kobieta twierdzi, że już kilka miesięcy temu prosiła o pomoc sejneńską policję.
- Zignorowali mnie - żali się. - Muszę bronić się sama. Czasem zastanawiam się, czy nie kupić kałasznikowa. Niedawno opowiedziałam o swoich planach napotkanemu w sklepie wójtowi, to zaczął się śmiać. Radził, by pokojowo sprawy załatwiać. Tyle tylko, że jestem już na skraju wytrzymałości. Nie wiem, czego ci ludzie chcą. Daliby spokojnie umrzeć.

Wrogów nigdy nie miała

Pomorze, duża, rozciągnięta na skraju Puszczy Augustowskiej wieś w gminie Giby. Stabińska mieszka w polu, kilkaset metrów od głównego traktu. Do najbliższych sąsiadów ma prawie dziesięć minut drogi. - To starsi ludzie - mówi kobieta. - Bardzo uczynni i życzliwi, ale na ich pomoc trudno liczyć.

Pani Janina mieszka w Pomorzu od dziecka. Wraz z mężem prowadziła tam ponad 30-hektarowe gospodarstwo.
- Nie opływaliśmy w dostatku, ale też nie wyciągaliśmy ręki po pomoc - wspomina. - Ciężko pracowaliśmy i mieliśmy co do garnków włożyć.
Wychowali czworo dzieci, które są już dorosłe i rozjechały się po świecie. Ojcowiznę miał przejąć syn, ale ostatnio jest raczej gościem, niż gospodarzem. Szczęścia szuka za granicą.

Stabińska mówi, że wrogów nigdy nie miała, a jej problemy zaczęły się w minionym roku i zbiegły się w czasie z pobiciem mieszkającego w sąsiedniej wsi Roberta Zabłockiego. Ten 21-latek prowadzi wraz z dziadkami gospodarstwo rolne. Pewnego dnia napadło go i skatowało dwóch zbirów. Wdarli się oni do domu pod osłoną nocy i pobili chłopaka do nieprzytomności. Wkrótce jeden z mężczyzna został zatrzymany i usłyszał prokuratorskie zarzuty, ale kilka miesięcy później organy ścigania uznały, że nie ma wystarczających dowodów, by go oskarżyć. Podejrzany nie przyznawał się do winy, rodzina zapewniała mu alibi, a poza tym policja dowiedziała się, że kilka dni wcześniej Zabłocki miał samochodowy wypadek, w którym mógł doznać obrażeń ciała. Tak przynajmniej twierdził powołany w sprawie biegły. Stabińska stanęła murem za pokrzywdzonym.

- Nie mogłam siedzieć cicho, bo w mojej rodzinie na kłamstwa miejsca nie ma. Tak zostaliśmy wychowani. A poza tym, ten śmiechu warty wypadek miał miejsce obok mojego domu - argumentuje.

Przyznaje, że kierowany przez Zabłockiego samochód zsunął się ze skarpy. A, że jest ona niewielka, to kierowcy nic się nie stało.
- Widziałam Roberta tuż po tej "kraksie" - zapewnia. - Nie miał nawet zadrapanego nosa.
Następnego dnia 21-latek miał kosić trawę. Kobieta mówi, że ten fakt może potwierdzić co najmniej dziewięciu mieszkańców wsi. Podobnie jak to, że po napadzie był stłuczony, jak śliwka.

- Żal było patrzeć, jak go skatowali - dodaje.
W obronie pobitego wystąpiła w telewizyjnym programie i oficjalnie zadeklarowała chęć złożenia zeznań na posterunku policji. Dlaczego wcisnęła nos w nie swoje sprawy?
- Uważam, że stała mu się krzywda - tłumaczy. - A temu obojętnie przyglądać się nie będę.

Śledztwo w sprawie pobicia wciąż jest prowadzone.

Starą babę trzeba zabić

Czy ta sprawa ma jakikolwiek związek z koszmarem, jaki ostatnio przeżywa mieszkanka Pomorza, nie wiadomo. Być może jest to tylko zbieg zdarzeń, bo nikogo nie przyłapała na gorącym uczynku. Fakt, że od jesieni ubiegłego roku życie pani Janiny zamieniło się w piekło.

- Zaczęło się od głuchych telefonów, w dzień i w nocy - opowiada. - Ktoś dzwonił do mnie po kilka razy w ciągu doby. Zapisałam parę numerów, ale nie wiem, do kogo one należą.
Wyłączyła telefon, ale spokoju nie odzyskała. Zaczęły się bowiem nocne najazdy. Rozpędzone samochody wjeżdżały na podwórze. Po co, nie wiadomo.
- Na herbatkę raczej nie wpadali - uważa. - Trudno też zakładać, że ktoś zabłądził, ponieważ wcześniej takich sytuacji nie było.

Kupiła psa i zaczęła krążyć nocami po swoim mieszkaniu. Gdy zauważała światła nadjeżdżających pojazdów, wypuszczała czworonoga z domu na podwórze, a ten "darł" w kierunku nieproszonych gości. Odjeżdżali z piskiem opon.
Pies nieco przestraszył, ale nie zniechęcił prześladowców. Pani Janina twierdzi, że ktoś kołatał do drzwi jej domu i wykrzykiwał, że starą babę trzeba zabić. Zaopatrzyła się więc w kije bejsbolowe. Kupiła od razu trzy, by były pod ręką.Jeden leży w łazience, drugi - w kuchni, a kolejny trzyma pod poduszką.

- Wiem, że za wiele nie zwojuję, ale przynajmniej natłukę siniaka bandycie - tłumaczy. - Wtedy policji będzie łatwiej ustalić, kto mnie załatwił.
Najazdy to jedno, a trąbienie - drugie. Stabińska mówi, że czuje się tak, jakby była śledzona. Od lat jeździ motorem i do tej pory nic się nie działo. Teraz ktoś za nią trąbi.
- Jeżdżę bardzo ostrożnie, wolno i skrajem drogi - opowiada. - Kierowcy nigdy nie mieli pretensji. Teraz często jest tak, że nie wyprzedzają mnie, choć mogą, tylko naciskają na klaksony. Tak, jakby chcieli mnie przestraszyć.

Przyjechali szukać broni

Janina Stabińska miała nadzieję, że sprawcom znudzi się ta "zabawa", ale się myliła. Kilka miesięcy temu nie wytrzymała i poprosiła o pomoc policję.
- Faktycznie, zgłoszenie było - przyznaje Ewa Bednarska, oficer prasowy sejneńskiej komendy. - Kobieta musi przyjść do nas i złożyć oficjalne zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, by można było podjąć czynności. Takie informacje otrzymała od dzielnicowego, który był we wsi.

Nękana twierdzi, że nie pokazał się do dzisiaj.
- Owszem, kilka tygodni temu mundurowi przyjechali do mnie, ale tylko po to, by przeszukać dom - dodaje. - Podobno ktoś zgłosił, że posiadam broń palną. Funkcjonariusze przejrzeli więc kąty, nic nie znaleźli i pojechali, a ja dalej żyję w strachu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna