Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sękacze, koniaki i kosze słodyczy wciąż otwierają wiele drzwi

Tomasz Kubaszewski
Dobry sękacz pozostaje wciąż numerem jeden na liście tzw. dowodów wdzięczności. Tyle, że obdarowanemu trzeba wytłumaczyć, że ciasto domowej roboty nie ma wiele wspólnego z tym, które można kupić w marketach.
Dobry sękacz pozostaje wciąż numerem jeden na liście tzw. dowodów wdzięczności. Tyle, że obdarowanemu trzeba wytłumaczyć, że ciasto domowej roboty nie ma wiele wspólnego z tym, które można kupić w marketach.
Lekarz z Suwałk byle jakie alkohole rozdaje znajomym. Sobie zatrzymuje jedynie te najbardziej markowe. Urzędniczka z Białegostoku na czekoladki patrzeć już nie może. Przeciętny Polak jak dawał tzw. dowody wdzięczności, tak i daje. Tyle, że może trochę inne.

Za zaborów trzeba było dawać łapówki, za okupacji i w czasach PRL - mówi Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy Centralnego Biura Antykorupcyjnego. - Kolejne pokolenia Polaków przyzwyczajały się do tego, że bez przerwy coś "załatwiają". Choć wydawało się, że te czasy mamy już za sobą.

Pochodzący z Białegostoku Dobrzyński przyznaje, że sam, kiedy jeszcze był rzecznikiem miejscowej komendy policji, zawoził na spotkania wszystkich rzeczników jakieś produkty związane z regionem. A to sękacza, a to żubrówkę.
- Nie dajmy się zwariować - mówi. - Nie wszystko jest łapówką.

Węgorz już nie jest trendy

Najsłynniejszy ponoć przykład załatwienia czegokolwiek za tzw. dowody wdzięczności dotyczy powołania województwa suwalskiego w 1975 roku. Niektórzy do dzisiaj twierdzą, że gdyby nie sękacze i węgorze, jakie miejscowi aktywiści PZPR wozili do Warszawy, Suwałki stolicą takiego regionu nigdy by się nie stały. Pewnie decydowały też inne względy, ale sękacze i węgorze stały się swego rodzaju wizytówką tej części Polski.

- Pod koniec lat osiemdziesiątych próbowałem w jednym z ministerstw załatwić pieniądze na pewną suwalską inicjatywę - opowiada były działacz PZPR. - Już na szczeblu zastępcy dyrektora departamentu zapytano mnie, czy na Suwalszczyźnie nie ma już węgorzy. No to przy następnej wizycie byłem odpowiednio wyposażony.

Już za demokracji suwalskie węgorze wciąż otwierały wiele ważnych drzwi. Na początku lat 90. miejscowa policja przyłapała na kłusownictwie pewnego działacza Solidarności. Nawet specjalnie nie ukrywał, że ryby chciał zawieźć do związkowej centrali, by parę spraw dla regionu załatwić.

Jerzy Korszuń, naczelnik Państwowej Straży Rybackiej w woj. podlaskim, zapewnia, iż takich sytuacji dzisiaj już nie ma. Powód? Brak węgorzy w jeziorach, nie ma na co kłusować. W latach 90. rybaccy strażnicy konfiskowali rocznie po 5-6 tysięcy specjalnych pułapek na te ryby. Dzisiaj natrafiają na raptem trzy, cztery sztuki.

Węgorz stracił zresztą swoją "łapówkarską" atrakcyjność. Głównie przez Chińczyków, którzy zaczęli hodować go w sztucznych warunkach i sprzedawać w ilościach przemysłowych. Jako dowód wdzięczności "trendy" już nie jest. Ale wędzona sielawa czy sieja - jak najbardziej.

Przyłapany doktor

- Sękacz zawsze będzie miał wzięcie - mówi Biruta Zimnicka, jedna z najbardziej znanych w regionie producentek tego smakołyku. - Owszem, podrób na rynku jest mnóstwo, ale prawdziwy smak poznaje się dopiero wówczas, gdy takiego sękacza kupi się nie w markecie, lecz u prywatnych wytwórców. Ludzie zamawiają więc i wiozą to potem w Polskę. Wręczają różnym osobom, także doktorom czy urzędnikom, a potem przyjeżdżają po następne.

Na taki domowy sękacz trzeba wydać około 150 zł. Smaczne i oryginalne. A przy tym tańsze niż markowy koniak.
- Ludzie są coraz biedniejsi, więc na ekskluzywne alkohole za dużo już nie wydają - opowiada właścicielka sklepu. - Przychodzi taka starsza pani i mówi, że chce coś dobrego kupić swojemu lekarzowi. Ale do wydania ma tylko 50 zł. Bierze whisky i wychodzi. A kiedyś dla lekarzy brali nawet koniaki po 400 zł. Dzisiaj to rzadkość.

Pewien medyk z naszego regionu opowiadał niedawno o własnej wpadce. Kobieta przyszła podziękować mu za opiekę nad dzieckiem. Długo wzbraniał się przed przyjęciem reklamówki, w której coś się znajdowało. W końcu uległ. Gdy tylko kobieta wyszła, natychmiast zaczął penetrować zawartość reklamówki. Wyciągnął pudełko, a z niego flaszkę markowej whisky. A tu nagle drzwi się otworzyły. Kobieta zapomniała wziąć recepty. - Głupio mi było, że zastała mnie pochylonego nad tą flaszką - przyznał lekarz.

Jego kolega po fachu ma już tak zapchany domowy barek, że sobie zostawia tylko najlepsze trunki. Resztę rozdaje znajomym - na różnego rodzaju okazje. A to urodziny, a to imieniny, a to tak po prostu.

- Jesteśmy tym dawaniem przesiąknięci do szpiku kości - kwituje kolejny mieszkaniec regionu. - U mojej matki wykryto raka. Wiedziałem od lekarza, że sytuacja jest poważna i za wiele zrobić się nie da. Matka wręcz wymusiła na mnie jednak, żebym panu doktorowi kupił koniak. Nie miałem wyjścia. Strasznie mnie to krępowało, bo łapówek nie lubię wręczać. Ale pan doktor wziął bez żadnych ceregieli. Matce w żaden sposób nie pomógł. Kiedy trafiła do szpitala, zapytałem znajomą pielęgniarkę, co mam robić. I ta też wspomniała coś o prezentach dla lekarzy. Matka, rzecz jasna, wkrótce zmarła.
Lekarze przyznają nieoficjalnie, że dostają często.

- O kopertach z zawartością, czy drogich alkoholach nie chcę nawet słyszeć - twierdzi jeden z medyków. - Ale niedawno otrzymałem chrzan własnej roboty. Był wyśmienity.
Ktoś inny dostał kiełbasę domowego wyrobu, a następny - miód z własnej pasieki. Przyjęcia takich prezentów też nikt nie odmówi.

Parę lat temu w suwalskim sądzie głośno było o tym, jak na miejscowy rynek chciał się wprowadzić jeden z młodych adwokatów. Wysłał do kierowniczek wszystkich miejscowych sekretariatów kosze pełne słodyczy. Kiedy dowiedział się o tym prezes sądu, kazał to natychmiast odesłać. Wielkie koszty wróciły do adwokackiej kancelarii.

Dają, to biorą

- O tym, co jest łapówką, a co nie, decydują konkretne okoliczności - mówi Jacek Dobrzyński z CBA. - Każdy przypadek, o którym wiemy, rozpatrujemy indywidualnie.
A co CBA wie o tym, jakie dowody wdzięczności wręczają dzisiaj Polacy? Kosze słodyczy, alkohole oraz kosztowne albumy. To ponoć obecnie króluje na rynku. Są też, rzecz jasna, wypchane koperty. Ale to już podlega pod zupełnie inne paragrafy.

Prokuratorzy zauważają, że z prawnego punktu widzenia ważny jest moment wręczenia. Co innego, gdy drogi koniak lekarz dostaje na początku leczenia i dzięki temu pacjent np. szybciej poddawany jest operacji, co innego - kiedy butelka wyląduje w rękach medyka podczas ostatniej wizyty.

Dobrzyński zauważa, że w wielu innych cywilizowanych krajach tego typu problem w ogóle nie istnieje. Bo tam obywatel dokładnie wie, czego ma oczekiwać od lekarza, czy urzędnika. A lekarz czy urzędnik zdaje sobie sprawę, że od obywatela niczego oczekiwać nie może.

- Gdyby nie było komu dawać, nikt by nie brał - zauważają policjanci.
Trudno odmówić im racji.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna