Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Simona Kossak z Puszczy Białowieskiej

Rozmawia Uruszla Krutul
Przez 30 lat mieszkała w drewnianej leśniczówce w środku Puszczy Białowieskiej. Bez prądu i bieżącej wody. W jej domu częściej gościły dzikie zwierzęta niż ludzie. Jaka naprawdę była Simona Kossak, opowiada Anna Kamińska, autorka książki o tej niezwykłej kobiecie
Przez 30 lat mieszkała w drewnianej leśniczówce w środku Puszczy Białowieskiej. Bez prądu i bieżącej wody. W jej domu częściej gościły dzikie zwierzęta niż ludzie. Jaka naprawdę była Simona Kossak, opowiada Anna Kamińska, autorka książki o tej niezwykłej kobiecie Lech Wilczek
Simona Kossak mieszkała w leśniczówce w środku Puszczy Białowieskiej. Bez prądu i wody. W jej domu częściej niż ludzie gościły dzikie zwierzęta. Bo Simona miała niesamowitą chemię ze zwierzętami - mówi Anna Kamińska, autorka książki o Simonie Kossak.

- Szkoda, że zwierzęta nie potrafią mówić, bo to one mogłyby najwięcej powiedzieć o Simonie Kossak, niezwykłej kobiecie, która żyła w środku puszczy i przyjaźniła się z żubrami. Przez 30 lat mieszkała w drewnianej leśniczówce bez prądu i bieżącej wody. Do swojego domu wpuszczała dziki i sarny, a spała z… rysiem. Co takiego znalazła w świecie zwierząt, czego nie miała w świecie ludzi?

- Na pewno akceptację, której nie dostała w dzieciństwie od ludzi. Kiedy przyszła na świat, nie była dzieckiem akceptowanym, chcianym i wyczekanym, takim o którym marzyła cała rodzina.

- Od razu zawiodła, bo rodzice oczekiwali chłopca...

- Tak, kiedy się urodziła jej płeć przyniosła zawód całej rodzinie. Później wszyscy czekali na to, aż będzie można sprawdzić, czy Simona potrafi malować, czy ma taki talent, jak jej przodkowie. Nie miała - pojawił się więc kolejny zawód. Jej mama całe życie nie potrafiła zaakceptować tego, że nie urodziła Jerzemu Kossakowi, ojcu Simony, wymarzonego syna.

A zwierzęta akceptowały ją, wpuszczały do swojego świata, okazywały "przyjaźń", były źródłem szczęścia i radości życia. I wszystko to Simona dostała w dzieciństwie tylko od zwierząt, od natury, nie od ludzi. W przyrodzie znalazła dziecięcą radość życia. Żaden człowiek nie może żyć, jeśli jest odrzucony, wykluczony i nie ma akceptacji. Trudno tak żyć. Z dzieciństwa najczęściej i najchętniej wspominała swój ogród. Nie dom, nie mamę, nie ludzi…. Myślę, że ten ogród z dzieciństwa jest metaforą, którą można przenieść na całe jej późniejsze życie. Simona najbardziej się cieszyła, kiedy mogła być częścią dzikiej przyrody. Tak ja to czuję, czytając jej wywiady, rozmawiając z ludźmi, którzy ją znali i słuchając jej opowieści o zwierzętach i przyrodzie. Mam takie wrażenie, że Simona oglądając w dzieciństwie ogród, który był dla niej całym światem, czuła się dobrze, a potem przeniosła to na cały swój świat. W naturze jako dorosły człowiek też była szczęśliwa. To przyroda dawała jej sens, przynosiła spokój i radość.

- Ale miłość ludzka też jej się zdarzyła, bo nagle, nie wiadomo skąd, pojawił się jej "towarzysz życia" Lech...

- Nie wiem... Byłabym bardzo ostrożna w mówieniu, że zdarzyła się tu ludzka miłość. Lech był prawdopodobnie mężczyzną jej życia, ale proszę zwrócić uwagę, że nigdy go tak nie nazywała, zawsze stosując określenie "towarzysz życia". To pewnie wynika z tego, że ich relacja była bardzo trudna. Simona kiedyś w jednej z gawęd powiedziała, że radość jest o wiele cenniejszym uczuciem niż miłość, która niesie za sobą dużo cierpienia… Nie mówiła nigdy o Lechu: mój partner, mój ukochany, mój mężczyzna. Zawsze mówiła "towarzysz życia". I wydaje mi się, że to jest bardzo znaczące. I tyle w tym temacie. W książce o ich relacji wypowiada się sam Lech Wilczek. Proszę zwrócić uwagę, w jaki sposób to robi i co mówi. Myślę, że wiele można wyczytać między słowami.

- A Simona jako czarownica?

- W jakim sensie? (śmiech)

- Sama o sobie kiedyś powiedziała, że powinno się ją spalić na stosie jako czarownicę za to, że tak dobrze rozumie mowę zwierząt.

- Simona miała niesamowitą chemię ze zwierzętami. Wszyscy, którzy to obserwowali mówią o tym, że takie magiczne przyciąganie do siebie zwierząt zdarza się tylko niektórym ludziom. Wojciech Gąsienica-Byrcyn (były dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego - przyp. red.) mówił mi, że zazdrości Simonie, że od dzieciństwa mogła przebywać ze zwierzętami praktycznie cały czas i od małego rozwijać ten swój kontakt z ich światem. Simona sama opowiadała z dumą historię o tym, jak sarenki ostrzegały ją przed zbliżającym się rysiem. Uznały ją za swoją. Jeżeli dzikie zwierzęta cię akceptują do tego stopnia, że przyjmują do swojego stada, to już chyba jest magia (śmiech). Simona miała świadomość tego, jak łatwo może się z nimi dogadać. I tego, że potrafi oswoić każdego tygrysa, w sensie dosłownym i w przenośni, tak jak ja piszę o tym w książce w kontekście mężczyzn (śmiech). Tygrysa, prawdziwego, oczywiście nie miała, ale mieszkał z nią ryś. I to, że dzikie zwierzę potrafiła oswoić tak, że ten ryś towarzyszył jej w domu, świadczy właśnie o tej chemii. To określenie czarownica wiąże się z tym, że Simona całą swoją osobowością, siłą przyciągania, ciepłem, otwartością, takimi swoimi "czarami" potrafiła się zbliżyć do świata zwierząt. Niewielu ludzi to potrafi.

- Niewielu ludzi ma też pewnie kruka terrorystę...

- Tak, dokładnie! (śmiech) Kruka, który kradł złoto, atakował rowerzystów i złośliwie patrzył na kręcące się koło po tym, jak rowerzysta tracił równowagę i spadał z roweru! I niewielu ludzi ma chęć i otwartość na to, żeby poświęcać czas i tak bardzo zagłębiać się w zwierzę i jego świat.
- Jak trafiłaś na Simonę Kossak? Dlaczego się nią zainteresowałaś i napisałaś o niej książkę?

- Dostałam propozycję z Wydawnictwa Literackiego z Krakowa. Wcześniej wydałam tam swoją pierwszą książkę "Odnalezieni". W wydawnictwie ktoś mnie zapytał, czy nie chciałabym napisać o kobiecie, która wyjechała z Krakowa, zamieszkała w Puszczy Białowieskiej i hodowała tam zwierzęta. I była profesorem nauk leśnych. Simona już wtedy nie żyła. Wiadomo było, że z nią samą nie porozmawiam, że będę musiała ugryźć to z innej strony. Że nie napiszę wywiadu-rzeki, a jedynie opowieść. Mimo, że wtedy jeszcze nie wiedziałam, jaka to będzie opowieść, z jakiej perspektywy pisana i pod jakim kątem. Długo zastanawiałam się, czy w ogóle podjąć się tematu i wyzwania. Nie lubię pisać, kiedy tego nie czuję. I na początku Simony nie czułam, dopiero po pewnym czasie odkryłam, że to jest temat dla mnie, poczułam "bluesa", że chciałabym to zrobić i zdecydowałam się w końcu napisać.

- Czy gdyby ona żyła, wniosłoby to wiele do tej książki?

- Tak, oczywiście. To mogłaby być zupełnie inna książka.

- A gdybyś mogła się z nią spotkać i o coś zapytać, to co by to było?

- Jest tak wiele rzeczy, o które bym chciała ją zapytać, że ciężko wszystkie wymienić. W losie Simony najbardziej interesowało mnie to, czego nikt nie chciał powiedzieć, czyli dlaczego - tak naprawdę - znalazła się w Puszczy Białowieskiej i prowadziła takie, a nie inne życie…. Nie jak ono wyglądało - bo o tym mógł mi opowiedzieć każdy, kto u Simony bywał. Chciałabym zadać wiele pytań zaczynających się od słowa "dlaczego". To zresztą, jak z czasem odkryłam, jedno z ulubionych pytań Simony jako naukowca. Tak jak ona w swoich radiowych gawędach nie zadawała sobie pytania: "co to jest w tej trawie i jak ono piszczy?", tylko: "dlaczego w trawie piszczy?". Starała się dotrzeć do samego mechanizmu, do źródeł. I właśnie to było pytanie, którym się kierowałam. I myślę, że właśnie takie pytanie bym jej zadała: "dlaczego?" Gdyby od razu mi odpowiedziała, nie musiałabym się nad tym miesiącami zastanawiać (śmiech) i moja opowieść poszłaby w innym kierunku. A być może nie chciałaby mi odpowiedzieć? Te pytanie wiąże się przecież z jakąś prywatnością, intymnością, z jej życiem rodzinnym.

- W książce nie napisałaś wszystkiego, co wiesz o Simonie. Czy czujesz się strażniczką jej tajemnic?

- Nie napisałam wszystkiego, bo nie ma dzisiaj szansy, żeby na przykład dotrzeć do niektórych dokumentów. Dokumenty przechowywane w archiwach mają swój określony żywot i po prostu uległy zniszczeniu. A ja nie mając dowodu w ich postaci uznałam, że to będzie nierzetelne. Nie mogłam przy pisaniu opierać się w niektórych sprawach tylko na pomówieniach, insynuacjach i wspomnieniach. Nie napisałam o tym także dlatego, że nie miały one aż tak znaczącego wpływu na życie i obraz samej Simony, tylko raczej osób z jej najbliższego otoczenia, na które Simona nie zawsze mogła wpłynąć. Jeśli chodzi o jej tajemnice, uważam, że nie tylko ja, ale każdy reporter, dziennikarz, ktoś kto upublicznia jakieś treści ma w sobie granice przyzwoitości, dobrego smaku, czy pewnego rodzaju wyczucie etyczne od którego zależy, gdzie jest granica, której warto strzec i dokąd warto posunąć się w ujawnianiu tajemnic.

- Ta książka, jak sama mówisz, utkana jest ze skrawków wspomnień około setki osób...

- Tak. Ale opowieść o człowieku może być wysnuta ze skrawków wspomnień różnych osób. Każdy człowiek ma swoją Simonę, sytuację z nią związaną, każdy inaczej ją pamięta. I to jest ok. W przypadku konkretnych spraw, które zostawiły swój ślad w dokumentach, zawsze trzeba to sprawdzić, żeby potwierdzić fakty.

- A w tych wspomnieniach dotyczących Simony jako człowieka więcej były radości czy bólu, który towarzyszył jej już od dzieciństwa?

- Ona niechętnie dzieliła się tym bólem z dzieciństwa. To były urywki wspomnień, o których od czasu do czasu komuś opowiedziała. Jak już komuś zaufała, była z nim bliżej i przestawała to być jedynie koleżeńska znajomość. Z nimi się tym bólem dzieliła. Ale to były pojedyncze zdania, a nie rozbudowane opowieści. Ona opowiadała o tych historiach bardzo szybko, tak jak napisałam, pędząc jak antylopa. Nie była osobą, która się nad sobą rozczula. Więc w tych wspomnieniach o Simonie było zdecydowanie więcej radości. Simona była bardzo aktywna, cały czas coś robiła, była bardzo pracowita. Ludzie ją pamiętali w ciągłym biegu, pamiętali, że malowała drzwi na zielono w swoim instytucie, jak meblowała u siebie w Dziedzińce mieszkanie, tapetowała ściany, pamiętali ją jak karmi zwierzęta, jeździ na swoim "komarku". I ciągle czymś się zajmuje. Simona była człowiekiem czynu. I było w jej działaniach nie nieszczęście, tylko radość!

- Kiedy o niej opowiadasz, wydaje się, jakbyś ją bardzo dobrze ją znała. Mimo, że nigdy się nie spotkałyście. Jakbyś opowiadała o swojej przyjaciółce. Trzeba zaprzyjaźnić się ze swoim bohaterem, zanim się zacznie o nim pisać?

- Kiedy ludzie mi o niej opowiadali, starałam się z nich wyciągnąć obrazy, które mieli w sercu i w głowie. Obrazy związane z Simoną. Teraz w duszy noszę te obrazy, opowieści. Pamiętam wszystkie chwile, kiedy siedziałam z ludźmi i rozmawialiśmy o niej. Myślę, że trzeba się z bohaterem zaprzyjaźnić, bez tego się nie da. Ale nie na stałe. Trzeba wychodzić poza tę "przyjaźń", bo traci się obiektywizm. Gubisz wtedy temat. Ja nie miałam jednak kłopotów z wychodzeniem poza "przyjaźń", bo wspomnienia o Simonie były bardzo różne i tak jak Simona budziły kontrowersje.
- Łatwo było zbierać te wspomnienia?

- Czasem było mi trudno, bo ludzie nie skupiali się na samej Simonie, ale na jakiejś sytuacji z nią związanej. Zaczynali na nią narzekać i skupiali się na sobie, na swoich emocjach i uczuciach, a nie na niej. Pisałam o osobie, która nie żyje. Uważałam, że powinnam podejść do tego w sposób ludzki i nie zrobić nikomu krzywdy. Naczelną zasadą Simony w stosunku do świata, do zwierząt, do przyrody, była zasada "nie krzywdzić". Mocno wzięłam ją sobie do serca i wiedziałam, że nie chcę na jakiejkolwiek stronie tej książki kogokolwiek skrzywdzić. Bardzo na to uważałam, będąc jednocześnie obiektywną i pisząc prawdę. To było bardzo trudne. W pewnym momencie musiałam też wyjść poza to zaprzyjaźnienie, żeby się w tym wszystkim nie zatracić i nie napisać laurki. Żeby nie widzieć tej sytuacji tylko z jednej perspektywy, tylko żeby zobaczyć Simonę oczami różnych ludzi, którzy byli z nią bliżej lub dalej i lubili ją mniej lub bardziej.

- Dlaczego warto przeczytać tę książkę?

- Po jej lekturze może się poszerzyć świat. Tak mówią ci, którzy to przeczytali. Serio. Nie tylko dlatego, że poznajemy niezwykłą historię człowieka. Takich życiorysów jak Simony jest naprawdę bardzo mało. Była totalnie nieprzeciętną osobą. Nie ma w Polsce kobiet, które żyją w środku lasu, hodują zwierzęta. A dodatkowo wciąż się rozwijają, pracują naukowo. Rozmawiałam z wieloma ludźmi, którzy zawodowo są związani z przyrodą - kręcą filmy przyrodnicze, albo prowadzą badania naukowe. I wszyscy zapewniali, że w Polsce nie ma takiej drugiej Simony. Nikt takiej Simony nigdy nie spotkał. Nie ma takich ludzi, którzy potrafią tak bardzo przybliżyć świat natury, zwierząt i przyrody innym. Jest takie przysłowie białoruskie "Nie cały świat ten, który widzisz w oknie". I to, co Simona nam pokazywała, to właśnie bogactwo świata, gatunków, zwierząt, roślin. Pokazywała, że w naszym ogródku dzieją się cuda. Ona nam poszerzała świat.

- Ludzie przyznają, że historia Simony daje im siłę.

- Tak, bo historia jej życia to opowieść o mocnym człowieku. Opowieść o Simonie daje siłę, by budować swoje życie w taki sposób, w jaki się założy, wymarzy, wyobrazi i chce je przeżyć. Mi też Simona dodała siły. Wiele razy i w wielu sytuacjach. I nie tylko mi. Dostaję mnóstwo telefonów i listów od ludzi, którzy Simonę znali albo otarli się tylko o nią kiedyś w życiu, przeczytali książkę i dziękują za tę opowieść. Często ze wzruszeniem. Ludzie mówią, że Simonie się to należało. Że miała moc życia i oddziaływania na innych, dawała im dużo siły i bardzo inspirowała. Wierzę, że osoby, które jej nie znały, może nigdy o niej nie słyszały, kiedy sięgną po tę książkę, poczują ogromną moc tej kobiety. I moc kształtowania życia takiego, jakie chcemy mieć. Ta książka potwierdza, że jeżeli się czegoś w życiu bardzo mocno chce, to naprawdę wiele można zrobić. Simona szła przez życie jak czołg. Nie była małostkowa, nie rozdrabniała się. Ona po prostu robiła to, co czuła w sercu. I to jest piękne. Jeśli ktoś chce przeczytać historię o mocnym człowieku, prawdziwą historię jego życia, niezwykłego i barwnego, pełnego zwrotów akcji, trudności, powinien sięgnąć po tę książkę. Simona po tych wszystkich traumach, jakie ją spotkały, nie załamała rąk, nie wpadła w depresję, chorobę, czy uzależnienie. Przeszła przez swoje życie tak, jak chciała, jak sobie wymarzyła. Zawalczyła o siebie i o swoje szczęście. Po tej książce pokochałam bardzo Podlasie, odkryłam tutejszych ludzi, którzy są wspaniali. Na Podlasiu, chodząc śladami Simony, odnalazłam klimat swojego dzieciństwa i atmosferę "Miasteczka Twin Peaks" i "Przystanku Alaska" w jednym (śmiech). Uwielbiam to! To jest przecież fantastyczny, taki autentyczny i magiczny region. Nie dziwię się, że to właśnie tutaj Simona znalazła swoje miejsce na ziemi!

Czytaj e-wydanie »

Baza firm z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna