Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ślepy los tak chciał

Kazimierz Radzajewski [email protected]
– Jestem zdany na łaskę i niełaskę obcych ludzi, ale litości nie chcę – mówi Rudziński.
– Jestem zdany na łaskę i niełaskę obcych ludzi, ale litości nie chcę – mówi Rudziński. K. Radzajewski
Amerykańskie marzenia Bogusława Rudzińskiego runęły w jeden dzień. Miał pracę w USA, rodzinę, dom. Nagle los pozbawił go wzroku. Potem odeszła żona, przepadł dorobek całego życia. Bogdan wrócił do Moniek. Tu, w rodzinnym mieście, ponownie stawia pierwsze kroki...

Bogusław Rudziński harował w Ameryce jak wół, by wykształcić dzieci i urządzić żonę. To miał być jego "raj na ziemi", szansa na godne życie. Zamierzał wrócić kiedyś do rodzinnych Moniek, jako bogaty człowiek. Nie sądził jednak, że ktoś będzie go wyprowadzał z samolotu, prowadząc za rękę - jak małe dziecko. Opuszczony przez tych, którym poświęcił najlepsze lata swojego życia, zmaga się teraz ze światem i bezduszną machiną urzędniczą.
Bogdan Rudziński miał w Mońkach stabilną pracę w straży pożarnej, ożenił się z nauczycielką, na świat przyszło dwoje dzieci. Jednak w 1991 r. wyjechał do USA, potem ściągnął rodzinę. Pracował dużo. Żona chciała nostryfikować nauczycielski dyplom, dzieci rosły.
Żądza pieniądza
Bogdan pracował na budowach, jeździł po Ameryce 40-tonowymi truckami. Najczęściej na "czarno", bo tak można zarobić więcej i szybciej. Przemierzył ciężarówką niemal wszystkie stany.
- Tylko w legendach i filmach drogi jest tak pięknie. W rzeczywistości jest to harówka i pęd, żeby zdążyć na czas. Święty nie byłem, coś na odreagowanie i stresy musiało być. Wymagania żony rosły zaś z roku na rok. Mało, mało - więcej, szybciej, kredyty, raty! A jak wyuczyła się i poszła do pracy w szkole, to żegnał mnie i witał jej wrzask. Domowe życie zapętliło się w jej złorzeczeniach i moim topieniu żalu w gorzale. Pogubiłem się, zobojętniałem - opowiada Bogdan w pustym monieckim mieszkaniu.
To M-4 też nie jest jego. To własność córki, bo taki warunek postawiła żona, dając dolary na zakup mieszkania w Mońkach.
Świat Rudzińskiego zawalił się 7 lipca 2004 r. To był niegroźny upadek, ale Bogdan doznał wstrząsu mózgu. Potem, w szpitalu, zgasło mu światło - nagle i na zawsze.
Nie ma tu miejsca dla ciebie
- To trwało tylko trzy minuty. Świat pobladł, przygasał, aż zapanowała absolutna ciemność. Tylko nocami dopadały mnie senne mary, jedyny objaw świata widzialnego. Moją skrajną depresję i stan ogłupienia po lekach wykorzystała żona. Oznajmiła mi, że bierze rozwód. Zgodziłem się, tak jak i potem, gdy podsunęła mi dokumenty zrzeczenia się majątku na rzecz dzieci. To miało nas ponoć uchronić przed ruiną finansową, bo szpital miał niby zabrać cały majątek za długi. W rezultacie to ona zabrała wszystko. Zapytałem, kiedy wracam do domu. - Nie ma już tam miejsca dla ciebie - powiedziała mi ze złością - wspomina Bogdan.
W rezultacie Rudziński trafił do przytułku dla nędzarzy. Dostał żelazne łóżko i wózek. Siedział w tej ciemnicy albo stał na korytarzu. Bez słowa wskazówki, jak ma żyć niewidomy.
- Wyprosiłem u żony białą laskę. Rzuciła mi tę rzecz jak jałmużnę. Córka zawiozła mnie do wróżki, a ta oświadczyła, że odzyskam wzrok - kiedyś tam. Byłem też w miejscu objawienia Matki Boskiej, zaś wizjonerzy podkreślali wiarę w cudowne uzdrowienie. Zajęły się mną kobiety z kółka różańcowego. Nawróciłem się. Żona, chyba tylko w chwili słabości, zabrała mnie do domu. To był horror! Wyżywała się na mnie wrzaskiem wprost do ucha. Agresję wyładowywała, bijąc mnie pałką - tą samą, którą woziłem w trucku. Gdybym ja wtedy przejrzał, choć na chwilę... - opowiadał drżącym głosem Rudziński.
Ociemniały mężczyzna szukał oparcia w dzieciach. Córka zajęta była jednak studiami, syn jest zawodowym żołnierzem - z jednostki na pustyni w Nevadzie wyrywa się rzadko. Kontakty dorosłych już dzieci ograniczały się do krótkich wizyt.
Bogdan wierzy, święcie wierzy, że odzyska wzrok, choć medycyna jest bezsilna w takich przypadkach. "Upatruje" ozdrowieńczej mocy w medycynie alternatywnej. Modli się żarliwie, choć - jak sam mówi - dawniej był człowiekiem małej wiary. Nie nosi już nawet w sobie żalu do żony - wybaczył.
Po pierwszym roku życia w ciemnościach Bogdan Rudziński wrócił do Polski. Wpodjęciu decyzji pomogła mu bliższa i dalsza rodzina. Wsadzili go po prostu w samolot w Chicago i 46-letni wówczas mężczyzna wrócił do rodzinnych Moniek.
- Nie poradziłbym sobie i tu, gdyby nie moje ciotki i dwaj bracia. To wspaniali ludzie, ale ja przecież muszę stać się samodzielny - zamyśla się na chwilę mężczyzna.
"Zastępcze" oczy masażysty
- To może zrozumieć tylko niewidomy. Ludzie są beznadziejni, wpadają na takiego człowieka, potrącają, a przejście przez ulicę to horror. Monieccy kierowcy są beznadziejnie głupi - zauważyła pani Teresa, opiekunka - przewodnik Bogdana.
Rudziński spotkał Teresę przypadkowo w białostockim oddziale Polskiego Związku Niewidomych. Teresa nie pracowała jeszcze w roli przewodnika.
- Na początku kłóciliśmy się o wszystko. Nie rozumiałam, o co mu chodzi, a on denerwował się, że ja tego nie rozumiem. Teraz wiem, że świat niewidomego musi być pedantycznie poukładany. Przewodnik ma być zaś oczyma niewidomego - twierdzi pani Teresa.
Rudziński wrócił ze Stanów bez środków do życia. Na rentę też nie ma co liczyć, bo nie dopracował się takich praw w Polsce. Dostał niewielki zasiłek z pomocy społecznej. Z pomocą niewidomemu pospieszyli też pracownicy pośredniaka. Bogdan trafił na kurs dla masażystów.
- To był chyba dar od życia. Nie wiedziałem, że moje ręce mogą przynosić ulgę w cierpieniu - mówi pan Bogdan.
Pracę znalazł w monieckim szpitalu. Pacjenci cenili umiejętności ociemniałego masażysty, ale to nie miało znaczenia dla dyrektora szpitala. Ociemniały stracił pracę, bo dyrektor ZOZ-u Cezary Rzemek wprowadził reorganizację pracy szpitala. Dyrektor nie pożegnał się z Rudzińskim na zawsze. Obiecał mu pomoc - w przyszłości.
- Z końcem sierpnia pożegnano się ze mną. Nauczyłem się fachu, pacjenci mnie lubili, a tu nagle taki cios - mówi z nieukrywanym żalem Rudziński.
Lekcja życia
Ociemniały mężczyzna nie może też zasiąść przy "mówiącym" komputerze, który dostał rok temu z PFRON-u do swojej dyspozycji. Sprzęt kosztował 15 tys. zł, ale instytucji powołanej do pomocy inwalidom nie było stać na sfinansowanie usługi opiekuna za kilkaset złotych.
- Ja nawet po Mońkach nie poruszam się bez przewodnika, a "oni" chcą, żebym na kurs do Bydgoszczy pojechał bez mojego przewodnika - narzekał Bogdan.
Pracownicy z białostockiego oddziału Polskiego Związku Niewidomych nie potrafili pomóc ociemniałemu mieszkańcowi Moniek.
- Nowo ociemniali muszą sami uczyć się życia, od nowa. Inaczej nigdy nie pokonają lęku przed światem zewnętrznym - powiedziała Krystyna Kowalczuk i odesłała nas do PFRON-u.
- Wcześniej finansowaliśmy usługę przewodników na kursach. Teraz mamy ograniczenia finansowe. Jest natomiast szansa na szkolenia indywidualne lub kursy w Białymstoku. Proszę tego pana o kontakt z nami - poinformowała Małgorzata Lawda z białostockiego oddziału PFRON.
Rudziński przyjął tę wiadomość z radością, ale nie wierzy w skuteczność zapewnień urzędników.
Bogdan i Teresa opisali też swoją wizytę w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie - instytucji, która ma pomagać ludziom poszkodowanym przez los. Chcieli dowiedzieć się, jak wygląda sprawa dofinansowania zakupu łóżka do masażu. Bogdan chce prowadzić taką działalność w swoim domu i wie, że klientów mu nie zabraknie.
- Przychodzi kobieta i niewidomy człowiek, a tu dwójka młodych ludzi wita ich śmiechem i docinkami. Potem stali się tak wulgarni, że słów mi zabrakło - opowiadała Teresa.
- To było nieodpowiedzialne zachowanie młodych ludzi. Zostali pouczeni, a kolejnej przestrogi może już dla nich nie być... Zajęłam się sprawą pana Rudzińskiego i obiecuję, że otrzyma odpowiednią pomoc - zareagowała na naszą interwencję Genowefa Kulikowska, kierownik PCPR.
Nadzieja umiera ostatnia
Tymczasem Bogdan zapożyczył się i kupił łóżko do masażu sam. Niewidomy masażysta może też odzyskać pracę w szpitalu. Stało się to możliwe dzięki pomocy dyrektora PUP.
- Uzgodniłem z dyrektorem ZOZ-u, że Rudziński wróci od 1 grudnia do pracy w szpitalu. To na pół roku, potem będzie podobna praca na pływalni - mówił Józef Falkowski, dyrektor PUP. - Nasz urząd jest wyczulony na los niepełnosprawnych, ich bezsilność wobec przepisów. Jest jednak dobra wola pracodawców, którzy nie mają już wahań przy zatrudnianiu inwalidów - zauważył Falkowski.
- Dziękuję! Przywróciliście mi nadzieję i wiarę w ludzi - skomentował naszą pomoc Rudziński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna