Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sowieci cuchnęli na odległość

Anna Mierzyńska
Defilada Sowietów w zdobytym Lwowie
Defilada Sowietów w zdobytym Lwowie Wikipedia
Dotarli do Białegostoku dopiero w piątek, chociaż polską granicę przekroczyli w niedzielę, 17 września 1939 r. Mówili, że są naszymi wybawicielami, że wyzwolą nas od Niemców.

Dla Jerzego Hoffmana, znanego reżysera filmowego, Armia Czerwona miała zapach dziegciu. Smołowaty i cuchnący. Do tego dzwoniące odznaczenia na piersiach i karabiny na sznurkach. Kakaja twaja familia? - Sowieci wypytywali przerażonych Polaków.

Ale tylko nieliczni cieszyli się z ich obecności. Wielu od pierwszej chwili nie miało wątpliwości - to nie jest wyzwalanie Polski, tylko jej zajmowanie przez inne niż niemieckie wojsko - Armię Czerwoną.

Przez wiele lat nie mówiło się w Polsce głośno o agresji sowieckiej na nasz kraj we wrześniu 1939 r. Dziś świadkowie tamtych zdarzeń nie muszą już milczeć. Za naszym pośrednictwem, dzięki materiałom zgromadzonym przez białostocki oddział Instytutu Pamięci Narodowej, opowiedzą wam o wrześniu 1939 roku i tragicznych losach Polaków.

Pierwsze spojrzenie
Stanisława Kumor pochodzi z okolic Grajewa (aresztowana w listopadzie 1939 r. przez NKWD, szefowa Pomocniczej Służby Kobiet Obwodu AK Grajewo, później ponownie aresztowana. Do Polski wróciła w 1947 r.):

- O Sowietach miałam takie wyobrażenie jak o dinozaurach. Myśmy potrafili się z nich tylko nabijać, kpić i żartować. Ale że oni do nas przyjdą? A jak przyjdą, to my im pokażemy! Tak że zaraz z powrotem się zabiorą.

A jednak przyszli, zupełnie nieoczekiwanie.

- Pierwszy widok Ruskich: duży ciągnik i trzy przyczepy z młodymi chłopakami. Karabiny mieli na sznurkach, a kawaleria jak jechała, to takie koniki mieli, że nogami do ziemi dotykali - wspomina Tadeusz Zięcina z Augustowa (łącznik organizacji Chłostra, poprzedniczki Batalionów Chłopskich, w AK od 1943 r.).

Każdemu ze świadków tamtych dni inny szczegół najbardziej zapadł w pamięć. Jan Michaluk z Augustowa (żołnierz AK, wydany Sowietom przez władze PRL 31 grudnia 1949 r., w ZSRR skazany na karę śmierci z zamianą na 25 lat łagrów. Wrócił do Polski z Workuty w 1957 r.) pamięta: - Wojsko wyglądało strasznie. Żołnierze niegoleni z miesiąc czy więcej, obrośnięci, czarne owijacze wiązane na nogach ciągnęły się za nimi, strasznie wyglądali, do obrzydzenia to było...

Jerzy Hoffman, znany reżyser filmowy, który część swego dzieciństwa przeżył na Syberii, zwraca uwagę na jeszcze inne szczegóły:

- Wszyscy byli obwieszeni odznaczeniami tak, jakby byli weteranami co najmniej od dwudziestu wojen! Później się okazało, że to były ich sprawności. Chodzili, głośno brzęcząc tymi sprawnościami na piersiach. Druga rzecz - to był zapach dziegciu. Towarzyszył tej armii od samego początku. Dziegciem smarowali buty i używali go w celach higienicznych.

Terror Sowietów
Sowieci tylko przez kilka pierwszych dni po zajęciu ziem polskich starali się zachowywać przyzwoicie. Ale gra pozorów szybko przestała być ważna. I zaczęli rządzić w sposób typowy dla siebie.

- Kiedy Sowieci weszli, życie w Białymstoku zostało sparaliżowane - opowiada Stanisława Kumor. - Niemcy paraliżowali miasto terrorem i zabijaniem ludzi jak zwierzęta prowadzone na rzeź. Ale Sowieci robili dokładnie to samo, tylko że wygarniali ludzi z poszczególnych grup społecznych, szczególnie polując na duchowieństwo, na inteligencję i na zwykłych ludzi o zdolnościach przywódczych.

Tadeusz Zięcina był wówczas na wsi:

- Sowieccy oficerowie robili zebrania z ludźmi. Opowiadali, że ich kraj jest taki silny, że tam taki dobrobyt... Mój znajomy, Szymków się nazywał, zapytał ich: A nędza u was jest? Potem było drugie zebranie. Tym razem mówili, że u nich armia jest taka wspaniała. A Szymków znowu zapytał: - A pamiętacie, jak myśmy wam dali łupnia w 1920 roku? Od razu go zapytali, kakaja jego familia, zanotowali i w nocy go aresztowali, na białe niedźwiedzie pojechał, na Syberię.

A u nas dom przeszukiwali. Lamówki od okien odrywali, deski od sufitu i od podłogi też, tak szukali broni. Nie znaleźli nic, a przecież był w domu karabin, austriacki jeszcze, tyle że na strychu leżał, a tam nie doszli.

Jan Michaluk w czasie agresji sowieckiej był w Grodnie (wschodnia granica Polski sięgała wtedy daleko za Grodno i Wilno). To tam toczyły się najcięższe bitwy.

- Patrzę, sowieckie czołgi stoją w centrum Grodna, a od ul. Orzeszkowej idzie polskie wojsko - opowiada. - Niosą na patykach białe szmaty, czyli że się poddają do niewoli. Kiedy podeszli bliżej tych sowieckich czołgów, ci otworzyli ogień. Krew płynęła rynsztokami. Uratował się tylko ten, który zdążył wskoczyć do jakiejś bramy. Widziałem też, jak chłopiec, młody jakiś, chyba student, przywiązany był do lufy drutem kolczastym. Oni to robili po to, żeby ludzie nie strzelali do ich czołgów. Że niby jak człowieka zobaczą, to nie strzelą.

Czy to był trzynastoletni Tadzio Jasiński, który w Grodnie atakował sowieckie czołgi butelkami z benzyną, a potem zginął przywiązany do czołgu? Pewnie nie, Jan Michaluk widział na czołgu studenta. Ile było tych, którzy zginęli przywiązani do czołgów "wybawicieli"?

W bydlęcych wagonach
Wielu zginęło, wielu wywieziono na Syberię. Jak Jerzego Hoffmana i jego rodzinę.

- Rodziców wzięto z zebrania lekarskiego - wspomina Hoffman. - Moja matka już na dworcu kolejowym, na kolanach błagała jakiegoś litościwego komendanta, żeby pozwolili się jej i memu ojcu połączyć z rodziną: dzieckiem i dziadkami. Komendant się zgodził. Jakim cudem? Nie mam pojęcia. Gdyby nie to, pojechalibyśmy w dwie różne strony, bo dokąd jaki transport jechał, nikt nie wiedział.

Włodzimierz Pirożnikow, przez długie lata związany z Białowieżą (wywieziony na Syberię w 1939 r. Od 1942 r. żołnierz korpusu gen. Andersa, oficer RAF. Do Polski wrócił w 1947 r.), tak wspomina:

- Na Wigilię nas spędzono do pociągów towarowych. Kobiety przyszły do nas z jakimś posiłkiem, chciały coś podać. Pamiętam, jak taki Rosjanin pochylił się do jednej z kobiet i powiedział: Idź, bo zabiję i ciebie, i jego...

W tym pociągu, w bydlęcych wagonach jechaliśmy do Lwowa. Początkowo na stacjach pozwalano wychodzić jednej osobie z każdego wagonu, żeby nabrała wody do wiader. Ale zdarzyło się, że jeden młody człowiek, student, jak go podprowadzono do studni, wsadził pilnującemu go Sowietowi wiadro na głowę i skoczył w tłum. Od tego czasu już nam nie dawano wody, a przecież podróż do Dniepropietrowska trwała jakieś 8-9 dni. Karmiono nas solonymi śledziami, zdrapywaliśmy więc ze ścian wagonu szron, żeby się ratować. Ten szron to był zamiast wody.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna