Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Suwalszczyzna: Zabójcy nie próżnują

Ireneusz Sewastianowicz
Liczba przestępstw i zabójstw w Suwałkach i na terenie suwalskiego powiatu ziemskiego.
Liczba przestępstw i zabójstw w Suwałkach i na terenie suwalskiego powiatu ziemskiego.
W ciągu ostatnich dziewięciu lat suwalska policja odnotowała w sumie 37 morderstw. Sprawcy przeważnie zostali ujęci i trafili na ławę oskarżonych.

Szczególnie feralny był rok 2002. Ofiarą zabójstw padło wówczas aż dwanaście osób. Wtedy jednak odnotowano najwięcej wszystkich popełnionych przestępstw. Później już było znacznie lepiej, chociaż ciągle ktoś odpowiada przed sądem za najpoważniejsze z przestępstwa i musi liczyć się z tym, że resztę życia spędzi za kratami.

- Trudno w tych statystykach znaleźć jakąś prawidłowość - przyznaje Krzysztof Kapusta, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Suwałkach. Jednego roku jest dwanaście zabójstw, a następnego tylko jedno. Widać natomiast, że jeśli maleje liczba przestępstw, to również tych najcięższych jest mniej.

Za dużo trunków

W tle większości zabójstw pojawia się alkohol. Przeważnie okazuje sie, że sprawca i ofiara nie grzeszyli trzeźwością. Dotyczy to zwłaszcza rodzinnych tragedii.

Przed paroma laty wspólnie pili wódkę małżonkowie z ulicy Emilii Plater w Suwałkach. Pokłócili się. On miał ją uderzyć w głowę pustą flaszką po alkoholu. Ona ponoć właśnie przygotowywała kolację i w ręce trzymała kuchenny nóż. Zadała parę ciosów, Jeden z nich okazał się śmiertelny, Sąd wziął pod uwagę okoliczności łagodzące. Zabójczyni została skazana na osiem lat pozbawienia wolności. To najniższy wyrok, jaki za taką zbrodnię przewiduje polskie prawo. Przedterminowo wyszła na wolność i próbuje sobie od nowa ułożyć życie.

Ciągle natomiast na wyrok czeka kilkoro sprawców zabójstwa w suwalskiej melinie przy ul. Kościuszki. Zachowywali się wyjątkowo brutalnie. Znęcali się nad współbiesiadnikiem, a następnie próbowali zacierać ślady zbrodni. Sąd czeka na opinie biegłych.

Stosunkowo surowe wyroki dostali zabójcy młodego człowieka w mieszkaniu przy ul. Pułaskiego. Zaczęło się od libacji alkoholowej. Później przestępcy uznali, że było za mało wódki i postanowili "zrobić porządek" ze swoim kolegą.

Pijaństwo i notoryczne nadużywanie alkoholu było podłożem zbrodni, do której doszło na ulicy Wesołej. Tamtejszy lump zakatował swoją konkubinę. Bił ją stołkiem po głowie i sprawdzał, czy jeszcze żyje.
Alkoholu nie brakowało też przy ubiegłorocznym zabójstwie, kiedy mieszkanka ulicy Lotniczej uśmierciła męża. Jak wynika z aktu oskarżenia, deptała go po szyi i sprawdzała, czy jeszcze oddycha. W sądzie twierdzi, że nieboszczyk nadużywał trunków i zmarnował jej życie.

- Nie były to jednak zbrodnie, które trafiałyby na czołówki gazet. Cóż, wiem, że zabrzmi to cynicznie, ale raczej mieliśmy do czynienia z "masówką" - uważa jeden z suwalskich prokuratorów. - Za każdym razem sprawca, czy sprawczyni byli podani wręcz na tacy.

Na biwaku

W ciągu kilkunastu ostatnich lat, po raz pierwszy o Suwałkach, było głośno za sprawą morderstwa w Gawrych Rudzie nad Wigrami. Doszło do niego w lipcu 1993 r. Studenci z Krakowa wybrali się wówczas na biwak nad Wigrami. Lato było upalne, żar lał się z nieba.

Małżeństwo J. przyjechało także na Suwalszczyznę, z trzyletnią córką. Wieczorem krakowianie zorganizowali ognisko. Świętowali urodziny dziewczynki. Na tym samym polu namiotowym raczyła się alkoholem grupa młodych suwalczan. W końcu zabrakło im trunków, które chcieli kupić od turystów. Ci odmówili. Doszło do scysji i szamotaniny. Studenci byli górą.

Suwalczanie wsiedli do samochodu i pojechali po posiłki. W nieistniejącym już, a wtedy cieszącym się ponurą sławą barze zorganizowali "grupę uderzeniową".

Wrócili nad Wigry. Wtedy zaczęła się prawdziwa bójka. Od kilku ciosów, zadanych nożem, zginął Robert J. Po miesiącach śledztwa zarzut zabójstwa prokuratura postawiła 17-letniemu Krzysztofowi S., synowi znanemu w Suwałkach właściciela lodziarni. Kilku innych uczestników burdy odpowiadało za udział w bójce. W tym gronie znalazł się m.in. dobrze zapowiadający się bokser. Natomiast syn ówczesnego prezydenta miasta odpowiadał przed sądem dla nieletnich.

Zapadły skazujące wyroki, chociaż stosunkowo łagodne. Krzysztof S. spędził kilka lat w więzieniu. W Gawrych Rudzie nie ma już pola namiotowego, na którym doszło do bijatyki.

Bandyci w aptece

Był czerwiec 1999 r., gdy kilku pijanych suwalskich bandytów, wcześniej przeważnie karanych za liczne przestępstwa, postanowiło sobie urządzić rajd po mieście. Na ulicy Kościuszki z pistoletu ostrzelali przejażdżający autobus. Nikomu nic się nie stało, chociaż pocisk przedziurawił szybę. Rozochoceni przestępcy uznali, że to jeszcze nie koniec "zabawy".

Podjechali pod ówczesny areszt śledczy przy ul. Dwernickiego. Próbowali zastrzelić strażnika, który pełnił służbę na jednej z wież.

Nie był to jednak koniec rajdu. Bandyci ostrzelali także dom przy ul. Ciesielskiej, a następnie wyruszyli do apteki przy ul Gałaja. Zabili właścicielkę, ciężko zranili jej męża. Policja w ciągu paru dni zatrzymała przestępców. Okazało się, że jest to wyjątkowo "doborowa ekipa", doskonale znana w suwalskim półświatku.

Przed sądem stanęli Karol F., Wiesław S. i Bogusław S. Szczególnie agresywnie zachowywał się pierwszy z oskarżonych. Parokrotnie policjanci musieli go wyprowadzać z sali rozpraw, gdy obrażał przewodniczącą składu orzekającego.

Karol F. został skazany na 25 lat pozbawienia wolności i do dzisiaj przebywa za kratami.
Większość winy wziął na siebie Sebastian S. Jako nieletniemu groził mu jedynie pobyt w zakładzie poprawczym.

- Jeździłem po mieście i strzelałem, bo tak mi się podobało - wyjaśniał w trakcie procesu. Zdaniem psychologów nastolatek już wtedy był tak zdemoralizowany, że praktycznie nie istniały szanse na jego resocjalizację. Kiedy wyszedł z poprawczaka na przepustkę, niezwłocznie dopuścił się kolejnych przestępstw. Policjanci, którzy w swojej zawodowej karierze widzieli już sporo, mówili, że jeszcze nie zetknęli się z tak zdegenerowanym człowiekiem.

- Niech już zawsze ogląda świat przez kraty - sugerowali.

Mord w śmietniku

Trzykrotnie, po apelacjach stron, proces musiał rozpoczynać się od nowa. Później Sąd Najwyższy uwzględnił kasację, którą złożył obrońca jednego z oskarżonych. Prawomocny wyrok, chociaż sprawa nie wyglądała z pozoru na szczególnie skomplikowaną, zapadł dopiero w lutym 2008 roku.

Natomiast do zbrodni doszło w nocy z 13 na 14 listopada 2001 r. Kilka godzin później obnażone zwłoki 39-letniego Mariusza B. znalazł w śmietniku przy ul. Waryńskiego zbieracz puszek po piwie.

Denat leżał pod przewróconym kontenerem na śmieci, ważącym ponad 100 kilogramów. Na ciele stwierdzono liczne obrażenia, które wskazywały, że Mariusz B. był brutalnie bity i kopany. Za najbardziej prawdopodobną przyczynę śmierci biegły od medycyny sądowej uznał uduszenie przez naciskanie na klatkę piersiową ofiary metalowym pojemnikiem. Podejrzanych zatrzymano w grudniu 2001 roku. Zbrodnia, jak ustaliła policja, miała motyw rabunkowy. Bandyci zabrali zabitemu telefon komórkowy, kurtkę i spodnie.

Mariusz B. mieszkał przy ulicy Waryńskiego. 13 listopada, tak przynajmniej wynikało z materiałów zgromadzonych w śledztwie, przebywał w jednym z pobliskich lokali gastronomicznych. Wracając do domu, spotkał sprawców, którzy postanowili skorzystać z "okazji". Doszło do szamotaniny. Nieprzytomnego mężczyznę napastnicy zaciągnęli do pobliskiego śmietnika i przykryli kontenerem.

- To ja zabiłem - po zatrzymaniu przyznał się 17-letni wówczas Szymon L., który wcześniej chwalił się wyczynem przed kompanami. Obciążył również Pawła D. Ten konsekwentnie zaprzeczał udziałowi w morderstwie. Owszem, pomagał kumplowi w sprzedaży telefonu komórkowego, zrabowanego Mariuszowi B., ale - przekonywał - nie wiedział, skąd pochodzi aparat

Podczas procesu Szymon L. częściowo zmienił zeznania. Twierdził, że zabił sam. Kolegę obciążał, ponieważ wywierano na niego presję w trakcie przesłuchań.

- Bałem się policjantów i podpisywałem to, co oni kazali - przekonywał
Wyrok skazujący obu oskarżonych doczekał się kasacji w Sądzie Najwyższym. Obecnie jest prawomocny. Szymon L. musi spędzić w więzieniu piętnaście, a Paweł D. - dziesięć lat.

Jeszcze nie zabili

Ostatnie zabójstwo suwalska policja odnotowała w grudniu ubiegłego roku. Doszło do niego w pijackiej melinie przy ulicy Świerkowej, gdzie współbiesiadnicy pokłócili się w trakcie zakrapianej imprezy.

- W tym roku jeszcze nie mamy żadnego zabójstwa - mówi Krzysztof Kapusta. - I niech tak by zostało. Znam jednak życie i nie przesadzałbym w tych prognozach z nadmiernym optymizmem.
Tych spraw nie wyjaśniono

Leszek Omiljanowicz miał 21 lat. Został zabity w centrum miasta, pod oknami jednego z bloków. Choć od tej zbrodni minęło już osiemnaście lat sprawca wciąż cieszy się wolnością.

Zdarzyło się to w październiku 1992 roku. Omiljanowicz wybrał się wówczas, wraz ze swoją siostrą do restauracji. Bawili się w barze "Zodiak", przy ulicy 1-go Maja. Rozmawiali, spożywali alkohol. Kilka godzin później Omiljanowicz postanowił zmienić "lokal". Mężczyzna skorzystał z zaproszenia kolegi. W jego mieszkaniu biesiadowali przez kilka godzin. W końcu zabrakło alkoholu. Postanowili więc przejść się do pobliskich delikatesów, by uzupełnić zapasy. Zrobili zakupy i wracali do mieszkania. Po drodze zatrzymali się, by załatwić potrzebę fizjologiczną. I wtedy usłyszeli donośny głos. Mężczyzna w wulgarny sposób zwrócił im uwagę na to, co robią. Chwilę później padły dwa strzały. Jedna z kul śmiertelnie raniła Omiljanowicza. Druga - jego kolegę. Na szczęście niezbyt groźnie. Mężczyzna zdołał dobiec do restauracji i opowiedzieć znajomym, co się stało. Stamtąd karetka zabrała go do szpitala. Przeszedł zabieg, leczył się blisko trzy tygodnie.

W tym czasie, gdy doszło do strzelaniny, w pobliżu ulicy 1-go Maja przebywał policyjny patrol. Funkcjonariusze, słysząc strzały pobiegli w tym kierunku. Przy jednym z bloków znaleźli rozbitą butelkę wódki i leżącego mężczyznę. Był to Leszek Omiljanowicz.

Znalezione na miejscu zbrodni łuski od pistoletu pozwoliły ustalić, że broń, z której oddano strzały była bardzo zdezelowana. Organy ścigania stwierdziły też, że nie użyto jej wcześniej do innych, dokonanych na terenie miasta przestępstw.
W toku śledztwa ustalono naocznego świadka zdarzenia. Określił on, że sprawca miał około 30 lat i był w ciemnej kurtce. Inny świadek zeznał, że kilkadziesiąt minut wcześniej został on, bez powodu, zaczepiony na ulicy przez nieznanego, 40-letniego mężczyznę. Groził mu i sięgnął do kieszeni kurtki. Co tam miał, nie wiadomo. W tym czasie bowiem nadjechał radiowóz . Policjanci kazali mężczyznom rozejść się. Rysopis awanturnika był podobny do tego, który podał świadek strzelaniny. Niemal podobny. W jednym przypadku awanturnik miał wąsy, w drugim - nie.

Do tej pory nie udało się zatrzymać zabójcy. W minionym roku sprawa była emitowana w telewizyjnym programie kryminalnym 997. Policja nie otrzymała jednak żadnego sygnału, który pomógłby w ustaleniu bandyty.

XXX

Cztery samochody spłonęły, a jeden został uszkodzony. Wszystkie należały do suwalskich policjantów lub ich rodzin. Do tej pory nie udało się ustalić sprawców. Postępowanie zostało umorzone, ale - jak mówią policjanci - w każdej chwili, jeśli tylko pojawi się jakiś trop, zostanie wznowione.

Do podpaleń we wrześniu 2008 roku. W nocy z niedzieli na poniedziałek, mniej więcej w tym samym czasie, ale w różnych częściach miasta. Przez ponad pół godziny w Straży Pożarnej urywały się telefony. Najpierw na ulicy Putry paliło się daewoo nubira, należąca do suwalskiego policjanta. W tym samym czasie na parkingu przy ulicy Daszyńskiego doszczętnie spalił się volkswagen. To auto było własnością krewnego funkcjonariusza policji. Duży płomień uszkodził stojącego obok seata. Również w tym samym czasie, ale przy ulicy Utrata podpalony został peugeot. Tam też podpalacze oblali łatwopalną cieczą stojące nieopodal audi. Najprawdopodobniej spłoszeni nie zdążyli podpalić samochodu. Policja przypuszczała, że sprawców mogło być kilku. Nikt bowiem nie byłby w stanie tak szybko przemieścić się z jednego na drugi koniec miasta. Komendant wojewódzki policji powołał specjalną grupę dochodzeniowo-śledczą, by mogła ustalić i zatrzymać sprawców. Kilkumiesięczne dochodzenie nie przyniosło rezultatu. Jak się okazało, sprawcy nie pozostawili żadnych śladów. Nie było też świadków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna