Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świąteczny stół uginał się od potraw, ale tylko opłatek nie był kradziony

Ireneusz Sewastianowicz
W sądzie zapadły wyroki od 4 do 11 lat więzienia
W sądzie zapadły wyroki od 4 do 11 lat więzienia Fot. Archiwum
Zjazd rodzinny zafundował im sąd. Obok siebie zasiedli małżonkowie Mieczysław i Maria N., ich trzej synowie, zięć i dwaj siostrzeńcy. Pozostała czwórka też nie czuła się obco w tym gronie.

Wszyscy uchodzili za dobrych znajomych i wypróbowanych przyjaciół przestępców z podsuwalskiej wsi K. Prokurator drobiazgowo odtworzył sześcioletnią działalność familijnego gangu. Doliczył się kilkudziesięciu poważnych przestępstw na szkodę osób fizycznych i instytucji państwowych.

Nawiązując do jednej z przestępczych wypraw dobranej ekipy, do której doszło tuż przed Bożym Narodzeniem, zapytał: - Czy nawet na świątecznym stole wszystko było kradzione?

- Nie! - obruszył się senior rodu. - Opłatek kupiliśmy u organisty.

Gang grasował na przełomie lat 70. i 80. Pierwsze skrzypce, jak zgodnie twierdzili oskarżeni, grała Maria N. To ona doszła do wniosku, że niczego nie trzeba kupować. Wszystko można ukraść.

W wiejskiej i niezbyt bogatej chałupie rodziny N. stały drewniane łóżka. Pani Maria u swoich sąsiadów zobaczyła efektowne wersalki i tapczany. Zapragnęła miękkich posłań również u siebie. Męża i synów wysłała na nocną wyprawę w okolice Gołdapi. Potrzebne meble znalazły się w jednym z ośrodków wypoczynkowych, a dozorca nie zauważył intruzów.

Apetyt szefowej gangu stale wzrastał. Zagustowała w drobiu, a w jej obejściu zdechła z głodu ostatnia kura. Podwładni szefowej odwiedzali więc niemal połowę ówczesnego województwa suwalskiego, żeby w garnku nie zabrakło jej świeżego skrzydełka z kurczaka czy indyka.

Sąsiedzi podśmiewali się z rodziny N., że u nich strzecha na stodole jest dziurawa jak sito. Żaden problem. Zorganizowano wyprawę na teren państwowej budowy. Skradzionego eternitu wystarczyło na wyremontowanie dachów również w innych budynkach.

Czasy jednak były trudne, chociaż nadciągał już schyłek PRL. Państwo N., jako rzekomi rolnicy, byli zobowiązani do zawierania umów na kontraktację bydła i trzody chlewnej. Nigdy się z tego nie wywiązywali. Nikt u nich nie widział żadnej świni czy krowy. Zwierzęta pojawiały się dopiero na skupie, ukradzione wcześniej przez Marię N. i jej kompanów. Szefowej gangu nie chciało się już nawet uprawiać kapusty czy ziemniaków. Woleli ukraść od sąsiadów. Nie pili też bimbru. Kiedyś włamali się do restauracji i wynieśli zapas trunków, który wystarczył im na pół roku. W sądzie zapadły wyroki od 4 do 11 lat więzienia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna