Złośliwe komentarze dotyczące wyglądu, brak akceptacji, oceniające spojrzenia. To często spotyka osoby pozbawione włosów przez łysienie plackowate. Paulina Szulborska walczy o inną rzeczywistość dla osób dotkniętych tą przypadłością. Po raz pierwszy na Podlasiu zorganizowała obchody Światowego Dnia Alopecji.
- Spotykając łysą osobę najczęściej ludzie myślą: pewnie jest chora, pewnie miała chemię? Otóż nie! Poprzez swoją akcję chcemy przekonać jak największą liczbę osób, że brak włosów to nic złego. Walczymy o to, by osoby łyse, a szczególnie kobiety nie były kojarzone bez zastanowienia ze śmiertelną chorobą, współczuciem i aseksualnością - tłumaczy Paulina Szulborska, organizatorka akcji.
Zobacz też: W Białymstoku po raz pierwszy będzie obchodzony Światowy Dzień Alopecji. W tanecznym stylu! (PROGRAM)
Podczas wydarzenia osoby dotknięte łysieniem plackowatym miały okazję wymienić się doświadczeniami w przyjaznej atmosferze. Ale na spotkaniu pojawiło się również wiele osób wspierających akcję, które wzięły udział w wymianie roślinnej i warsztatach tanecznych.
- Każde nasze działanie wzbudza coraz większe zainteresowanie. Dzięki temu coraz więcej osób dowiaduje się czym jest łysienie plackowate. Dlaczego to tak ważne? Chodzi o to, by osoby pozbawione włosów nie musiały się wstydzić, bać reakcji społeczeństwa na ich wygląd - mówi Szulborska.
Z zaangażowaniem pomaga alopecjanom, bo jej siostra Klaudia od kilkunastu lat boryka się z tą przypadłością.
- Zachorowałam jako małe dziecko, więc przyzwyczaiłam się do tego jak wyglądam. Choć spotkało mnie z tego powodu wiele przykrości. I nigdy do końca nie udało mi się zaakceptować tej sytuacji, mimo że traktuję brak włosów jak moją cechę. Są ludzie, którzy nie mają nogi, ręki, mają wielką brodawkę na twarzy czy odstające uszy. A ja nie mam po prostu łysą głowę - mówi Klaudia Szulborska. - Ale są też takie momenty, kiedy mam dość ciekawskich spojrzeń i oceniania przez innych i przez to nie chcę patrzeć na siebie w lustrze - dodaje 17-latka z Białegostoku.
Z utratą włosów po 30. roku życia musiała sobie poradzić białostoczanka Marta Rutkowska. Problemy zaczęły się 1,5 roku temu, kiedy na jej głowie zaczęły pojawiać się rozległe placki. Diagnoza była załamująca: utrata włosów i brak lekarstwa.
- Pewnego dnia było już na tyle źle, że pożyczyłam od męża maszynkę i ogoliłam głowę do końca - przyznaje kobieta.
Z chorobą pomógł się jej uporać m. in. mąż, od którego otrzymała wsparcie.
- Byliśmy chwilę po ślubie i obawiałam się jego reakcji, ale przyjął to z pełnym zrozumieniem. To ważne by mieć wsparcie. W rodzinie, w innych osobach dotkniętych tą przypadłością - mówi Marta Rutkowska. Na co dzień nosi perukę, bo pracuje jako sekretarka i nie chce budzić sensacji. O włosy dla niej postarało się wiele osób.
- To ogromne koszty, które mnie przerastały. Za perukę z naturalnych włosów trzeba zapłacić ponad 7 tys. Mam ją tylko dzięki zbiórce internetowej. Włoski oddawały mi małe dziewczynki, nastolatki, kobiety dojrzale. Zaangażowali się fryzjerzy i zaprzyjaźniona szkoła. Jestem wzruszona i wdzięczna, bo ta peruka pomaga mi odetchnąć od oceniających spojrzeń i przykrych komentarzy - wyznaje białostoczanka.
Na czym polega łysienie plackowate?
To wyjątkowo niewdzięczna choroba zapalna. W wyniku jej wystąpienia mieszki włosowe ulegają uszkodzeniu, włosy wypadają, a na głowie powstają nieregularne, łyse przestrzenie. Istnieje kilka sposobów na leczenie, a ich wybór zależy m.in. od stopnia zaawansowania choroby. To terapie długotrwałe, które często niestety nie przynoszą efektów.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?