Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tak mieszka samotna matka z 8 dziećmi. Z sufitu kapie, na ścianach grzyb. Wszystko cuchnie i gnije

H. Wysocka
– Z powodu zagrzybionego mieszkania wszyscy mamy problemy ze zdrowiem – twierdzi Beata Kamińska z Suwałk, matka ośmiorga dzieci w wieku od dwóch do dwunastu lat. – Lekarze sugerują, żebym się przeprowadziła. A ja pytam: dokąd, skoro pieniędzy z zasiłku rodzinnego ledwo wystarcza mi na lekarstwa oraz chleb?
– Z powodu zagrzybionego mieszkania wszyscy mamy problemy ze zdrowiem – twierdzi Beata Kamińska z Suwałk, matka ośmiorga dzieci w wieku od dwóch do dwunastu lat. – Lekarze sugerują, żebym się przeprowadziła. A ja pytam: dokąd, skoro pieniędzy z zasiłku rodzinnego ledwo wystarcza mi na lekarstwa oraz chleb? H. Wysocka
Z sufitu kapie woda. Prosto na głowy śpiących w łóżeczkach maluchów. - Na ścianach jest grzyb, wszystko cuchnie, gnije - żali się Beata Kamińska z Suwałk, samotna matka ośmiorga dzieci.- A najgorsze jest to, że ta wilgoć szkodzi ich zdrowiu.

Z dziećmi chodzi od lekarza do lekarza. Kobieta twierdzi, że wielokrotnie prosiła urzędników, by coś zrobili z tą pleśnią. - W odpowiedzi usłyszałam, że nie da się, bo za dużo... oddychamy - żali się. A kilka dni temu otrzymała od zarządcy ultimatum: jeśli sama nie zapobiegnie wilgoci w mieszkaniu, to straci dach nad głową.

- Nie mam już siły walczyć - mówi zrezygnowana. - Urzędnicy traktują mnie jak człowieka gorszej kategorii. Uważają, że mogę żyć w chlewie i jeszcze powinnam być wdzięczna za to, że mam dach nad głową.

Czasem zastanawia się, co lepsze: mieszkać w grzybie, czy na ulicy?

Została z długami, dziećmi i w kolejnej ciąży

Kamińska ma czterdzieści kilka lat. Pochodzi z Giżycka. Z wykształcenia jest kelnerką. Do Suwałk trafiła przypadkiem. Przyjechała tylko po to, by odbyć staż. I została.
- Poznałam przyszłego męża, otrzymaliśmy spółdzielcze mieszkanie na osiedlu Północ - opowiada. - Mieliśmy wiele planów.

Życie je zweryfikowało. Mąż pracował, a paniBeata zajmowała się domem i dziećmi. Przychodziły na świat niemal jedno po drugim. Na podjęcie jakiejkolwiek pracy nie miała więc najmniejszej szansy.

- Nawet o tym nie myślałam, bo całymi dniami chodziłam jak w kieracie - żartuje. - Zresztą, nie było potrzeby, żebym pracowała. Może nie opływaliśmy w dostatku, ale pieniędzy wystarczało na wszystko.

Zmieniło się wraz z chorobą męża. Pieniądze zamiast na czynsz szły na lekarstwa. Kilka miesięcy później nie było już ani na leki, ani na rachunki. Mąż pani Beaty, u którego lekarze zdiagnozowali cukrzycę, przestał pracować. Zostali więc na garnuszku pomocy społecznej. Tak przekoczowali kilka lat.

- Mąż zmarł, a ja pozostałam w ciąży, z gromadką dzieci i jeszcze większym zadłużeniem - wspomina. - Mieliśmy stos nieopłaconych rachunków.

Najgorsze, jak się później okazało, były te ze spółdzielni mieszkaniowej. Zarządca wystąpił bowiem do sądu z wnioskiem o orzeczenie eksmisji. I tak się stało. Kamińska trafiła do wskazanego przez władze miasta lokalu socjalnego. Dostała pokój z kuchnią. Tak ciasny, że nawet nie było gdzie postawić łóżek dla wszystkich dzieci. Te najmniejsze spały więc w fotelach.
Mieszkanie znajdowało się kilka kilometrów za miastem. Daleko od szkoły, lekarza, sklepów i urzędów.

- Przeżyliśmy tam prawdziwą gehennę - wspomina kobieta. - W bloku mieszkało kilkadziesiąt rodzin. Niektóre patologiczne, miały różnego rodzaju kolizje z prawem. Wieczorami strach było wyjść z mieszkania. Na klatkach schodowych niemal bez przerwy odbywały się alkoholowe libacje. Wszędzie pełno petów, butelek i kapsli. Sypały się wyzwiska, pogróżki. Bałam się o bezpieczeństwo dzieci.

Gdy starsze odwoziła do szkoły, młodsze siedziały pod kluczem. Wracając do domu trzęsła się ze strachu, czy nic im się nie stało.

- Nigdy nie byłam pewna, co zastanę - przyznaje.
Ale najgorsze było to, że dzieci zaczęły chorować. Jedno po drugim. Czasem było tak, że wracała z poradni z córką, a już musiała jechać do lekarza z synem. Albo odwrotnie.
- Zupełnie straciły odporność, łapały wszystkie możliwe infekcje - wspomina.
Lekarze twierdzili, że to skutek warunków, w jakich mieszkali. Ściany pokryte były bowiem grubą warstwą cuchnącej pleśni.

- Gniją meble i ubrania - skarżyła się wówczas pani Beata. - Marnuje się jedzenie.
Kilka miesięcy później nad samotną matką ulitował się Zarząd Budynków Mieszkalnych, który administruje lokalami socjalnymi. Wziął pod uwagę warunki, w jakich przebywa rodzina, ale też lokalizację. Mieszkanie poza miastem wiązało się dla Kamińskiej z dodatkowymi kosztami. Kilkadziesiąt złotych trzeba było wydać na bilety. A w tej rodzinie liczy się każdy grosz.
- Czasem, by zaoszczędzić, wracałam do domu pieszo - przyznaje kobieta. - Ale nie zawsze tak się dało. Zwłaszcza, gdy pod pachą niosłam dzieci.

Lekarze mówili, że truje swoje dzieci
Rodzina została przeniesiona do oficyny jednej z kamienic przy ulicy Kościuszki w centrum Suwałk. Pani Beata cieszyła się z tej zmiany przez kilka miesięcy. Trzy pokoje, kuchnia, szkoła i ośrodek zdrowia niemal pod nosem. - Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi - przyznaje.

Problemy zaczęły się rok temu, wraz z nadejściem zimy. Na świeżo pomalowanych ścianach wykwitły brunatne plamy. - Lało mi się z tych ścian - opowiada kobieta. - Kilka razy dziennie wycierałam je ścierką, ale to nic nie dawało. Zarządca twierdził, że przewlokłam grzyba ze starego mieszkania. I na nic zdały się tłumaczenia, że niemal wszystko musiałam wyrzucić na śmietnik. Meble, gdy je ruszyłam, po prostu się rozsypały. A ubrania tak cuchnęły, że nie nadawały się do noszenia. Zresztą, wszystko w rękach się rozłaziło.

Oliwka, najmłodsza córka, zaczęła chorować. Lekarze stwierdzili, że dziewczynka ma złocistego gronkowca. I dodali, że to m.in. skutek mieszkania w zagrzybionym lokalu. Ale nie tylko zdrowie dwulatki szwankowało. Ze starszymi dziećmi też trzeba było biegać do medyków. Diagnozy nie były optymistyczne. U 12-letniej Roksany lekarze podejrzewali astmę. Podobnie jak u sześcioletniej Nikoli. Pani Beata twierdzi, że specjaliści zaczęli jej zarzucać, że truje własne dzieci.

- Kazali mi szukać suchych kątów - dodaje. - Pytam, a skąd mam je wziąć?
W ubiegłym roku udało się przekonać zarządcę, aby w mieszkaniu zrobił porządek. Rodzina została przesiedlona do lokalu zastępczego, a w budynku przy Kościuszki pojawili się robotnicy, którzy m.in. zamontowali na ścianach specjalne płyty. Te miały zabezpieczać przed pleśnią. Spełniły swoją rolę, ale tylko do pierwszych chłodów. Od kilku miesięcy sytuacja jest podobna do tej, sprzed remontu.

- Z sufitu kapie woda - rozpacza samotna matka. - Leje się na śpiące w łóżeczkach dzieci. Przy oknach, a także w kątach jest pleśń. Za kilka miesięcy będzie gorzej niż było kiedyś. Nie wiem, skąd się to bierze. Palę w piecach niemal bez przerwy, wietrzę kilka razy w ciągu dnia.
Znowu zaczęła pukać do drzwi zarządcy. W ostatnich dniach grudnia doczekała się komisji. Tak trochę przy okazji. Urzędnicy przyszli bowiem sprawdzić, czy w lokalu powstały jakieś gwarancyjne usterki.

- Pokazywałam im te mokre plamy, ale tylko wzruszali ramionami - twierdzi Kamińska. - Nie wiem, co mam robić.

Urzędnicy: To wina lokatorki

Edyta Kimera-Lange, rzecznik prasowy Zarządu Budynków Mieszkalnych, przyznaje, że wilgotność w mieszkaniu była bardzo wysoka. W dniu, w którym komisja szukała usterek wynosiła blisko 70 procent. To bez wątpienia sprzyja zagrzybieniu ścian. Dlaczego tak się dzieje?
- To skutek niewłaściwej eksploatacji mieszkania - twierdzi urzędniczka. - Temperatura jest zbyt niska, poza tym, lokatorka zbyt rzadko uchyla okna.

Nie bez znaczenia, w ocenie Kimery-Lange, jest liczba dzieci.
- Oddychają, więc wzrasta wilgotność powietrza - wyjaśnia urzędniczka. - Co dalej? Nie wiem, jesteśmy bezradni.

Niezupełnie. Kilka dni temu Wiesław Lange, zastępca dyrektora ZBM, poinformował panią Beatę, że jeśli w dalszym ciągu mieszkanie będzie tak zawilgocone, to je straci.
- Nie oczekuję współczucia - twierdzi Kamińska. - Chcę tylko, by dzieci dorastały w godziwych warunkach. Czy to dużo?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna