Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tam było jak w obozie pracy. Ludzie mieszkali jak w chlewie

Tomasz Kubaszewski [email protected]
Janusz F. (z prawej) i Adam S. zapewniają, że większość opowiadanych przez byłych pracowników historii po prostu nie miała miejsca.
Janusz F. (z prawej) i Adam S. zapewniają, że większość opowiadanych przez byłych pracowników historii po prostu nie miała miejsca.
Pracowali po kilkanaście godzin na dobę przez 7 dni w tygodniu. Dlaczego się na to godzili? - Bo my się bojeli - odparł jeden z pracowników.

Poszkodowanych jest kilkudziesięciu mieszkańców województwa podlaskiego i warmińsko-mazurskiego. - To było jak obóz pracy - zeznawali przed prokuratorem. - A że w Niemczech, to niektórzy tylko patrzyli, czy teren nie jest odgrodzony drutami kolczastymi pod napięciem i czy na wieżyczkach nie stoją strażnicy. Ale to tylko jedna strona medalu.

- Praca była ciężka, ale ja się przyzwyczaił - mówił w miniony poniedziałek w sądzie kolejny mężczyzna, który do roboty w niewielkiej miejscowości pod Stuttgartem przyjeżdżał nawet dwa razy. - No, mieszkaliśmy jak w chlewiku. Ale to pewnie sami ludzie tak to po pijaku zdemolowali.

Niektórzy twierdzą, że stracili nawet po parę tysięcy euro. Pewna kobieta pracowała pod Stuttgartem cztery lata. Teraz mówi, iż otrzymała wynagrodzenie takie, jak za rok. Są też jednak i tacy, którzy żadnych pretensji finansowych nie zgłaszają.

Takich pieniędzy w życiu nie widzieli

Na ławie oskarżonych suwalskiego sądu siedzi dwóch stosunkowo młodych mężczyzn. Jeden - Janusz F. z wykształcenia jest mechanikiem samochodowym. Drugi - Adam S. edukację zakończył na szkole podstawowej. Pochodzą z Ełku. Obaj dobrze zbudowani, budzący respekt samym wyglądem. Ale przynajmniej Janusza F. trudno nazwać osiłkiem. Podczas rozprawy często zabiera głos, jest dociekliwy, mówi poprawną polszczyzną.

Jakiś czas temu obaj wyjechali do pracy do Niemiec. Wylądowali w niewielkiej miejscowości pod Stuttgartem. Tam Niemiec Marcus W. prowadzi swoją firmę. Zajmuje się ona uprawą i przerobem ziemniaków. Pracuje się głównie przy ich obieraniu. Czasami także na polu.

Z Janusza F. właściciel był tak zadowolony, że zrobił go kimś w rodzaju brygadzisty. W dodatku, powierzył mu werbowanie pracowników z Polski. Zresztą, w jego firmie pracowali wyłącznie Polacy. Być może nikt inny nie zostałby tu ani dnia...

F. stworzył w Polsce własną firmę, która zajęła się werbunkiem pracowników dla Niemca. Szukał w najbliższej okolicy - wśród mieszkańców najbiedniejszych części kraju, takich, co do bezrobocia zdążyli się już przyzwyczaić i każdy grosz przyjmą z pocałowaniem ręki. Za każdym naborem potrzebował kilkunastu osób, ale prokuratorski akt oskarżenia dotyczy lat 2003-2010, stąd aż tylu poszkodowanych.

Przyszli pracownicy podpisywali umowy jeszcze w Polsce. Mieli obiecane 30 euro za 8-10 godzin pracy dziennie, mieszkanie w dobrych warunkach, pieniądze na wyżywienie. Ludzka wyobraźnia buzowała do niewyobrażalnych wręcz granic. Bo miesięcznie robiły się takie kwoty, jakich większość z nich nigdy w życiu na oczy nie widziała.

- Mówili, że możemy pracować dłużej, ale będzie za to dodatkowa kasa - zeznawał przed sądem jeden ze świadków. - I nie wspominali o robocie w soboty i niedziele.
Norma - 200 kg ziemniaków dziennie

Pierwsza, brutalna konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością następowała zaraz po przyjedzie. Barak, gdzie zostali zakwaterowani ktoś nazwał "Domem Polskim".

- W takich warunkach to świnie powinny mieszkać, a nie ludzie - opowiadał jeden z byłych pracowników. - 9-osobowy pokój, jedna prycza piętrowa i rozłożone na podłodze jakieś stare kanapy.
Zimno ze względu na brak szyb w oknach. Koza zamiast kaloryferów. I jedna ubikacja, do której bez przerwy były kolejki.

Do pracy pod Stuttgartem wynajęło się m.in. pewne małżeństwo. Obiecano im osobny pokój. Dostali... piętrowe łóżko we wspólnej sali.

Ale na spanie i tak za wiele czasu nie było. Niemal wszyscy pracowali przy ręcznym obieraniu ziemniaków. Norma wynosiła 200, a czasami nawet 300 kilogramów dziennie na jedną osobę! Jak ktoś się nie wyrabiał, pracował aż do skutku. Czasami było to od godz. 5 rano do 21-22, a czasami - nawet do trzeciej w nocy.

Jeden z mężczyzn zeznawał w prokuraturze, że pracował non-stop przez 37 godzin! Inna osoba zemdlała od ręcznego obierania ziemniaków przez kilkanaście godzin. Na Janusza F. mówiono "prezes". Adam S. był jego prawą ręką. Z zeznań wielu osób wynika, że dla pracowników litości nie mieli.

- Jednego dnia nie poszedłem do pracy, bo źle się czułem - opowiadał prokuratorowi jeden z byłych pracowników. - Leżałem w łóżku. Przyszedł do mnie brygadzista i kopnął mnie w plecy. Powiedział, że jeśli jeszcze raz coś takiego się powtórzy, to będę miał przechlapane.

- Chcieliśmy z bratem wrócić do domu - zeznawał przed sądem inny świadek. - Usłyszeliśmy, że nie możemy, bo jest dużo roboty. Brat się stawiał, to dostał z główki w nos. Cały zalał się krwią.
Inną osobę, która chciała wyjechać, syn właściciela firmy miał siłą wyciągnąć z busa.

Wśród pracowników krążyła też opowieści o niejakim Megadżolo, zwanym też Dentystą, który krnąbrnych miał przywracać do porządku. Megadżolo brał ponoć udział w brutalnych walkach organizowanych w klatkach. Ale czy zdobyte tam doświadczenia przenosił na osoby pracujące pod Stuttgartem, dokładnie nie wiadomo.

Jeśli ktoś chciał wyjechać wcześniej, spotykał się zwykle z odmową. - Jak znajdziesz kogoś na swoje miejsce, to sobie jedź - słyszeli ludzie. Dowiadywali się też, że nie otrzymają zapłaty, albo zostanie ona drastycznie zmniejszona. Mimo to niektórzy po prostu uciekali.

- Przepracowałem tam trzy miesiące i nie dostałem ani grosza - zeznawał jeden z mężczyzn.
Co tydzień ludzie otrzymywali pieniądze na jedzenie, które potem odliczano im od zarobku. - Te zaliczki były bardzo małe i kończyły się w środku tygodnia - opowiadali. - Musieliśmy dojadać ziemniakami i cebulą.

Grozi im wieloletnie więzienie

Jednak pod koniec 2010 roku jeden z pracujących w Niemczech Polaków nie wytrzymał i zgłosił sprawę polskiej policji. Zaczęło się śledztwo. Janusz F. i Adam S. trafili na kilka miesięcy do aresztu. Niedawno prokuratura przesłała do suwalskiego sądu akt oskarżenia w tej sprawie. Rozpoczął się proces.
Niemiecka prokuratura prowadzi natomiast śledztwo dotyczące Marcusa W.

Janusz F. i Adam S. do winy się nie przyznają. Twierdzą, że nikogo nie bili, nikogo do pracy nie zmuszali. A jeśli dochodziło do jakichś scysji, to nie z nimi, lecz z niemieckim właścicielem firmy.
Mężczyznom grozi wieloletnie więzienie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna