Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tam pasterka jest w dzień

Andrzej Zdanowicz [email protected]
- Chrystus na obrazach w brazylijskich świątyniach ma śniadą skórę i indiański pióropusz - opowiada ks. Jan Pochodowicz (na zdj. w środku) z Wasilkowa.
- Chrystus na obrazach w brazylijskich świątyniach ma śniadą skórę i indiański pióropusz - opowiada ks. Jan Pochodowicz (na zdj. w środku) z Wasilkowa.
Nie wszystkim święta kojarzą się ze śniegiem, zapachem choinki i Mikołajem w czerwonej czapie - mówią księża misjonarze z naszego regionu. Nieraz spędzali już Boże Narodzenie w 30-stopniowym upale.
- Chrystus na obrazach w brazylijskich świątyniach ma śniadą skórę i indiański pióropusz - opowiada ks. Jan Pochodowicz (na zdj. w środku) z Wasilko
- Chrystus na obrazach w brazylijskich świątyniach ma śniadą skórę i indiański pióropusz - opowiada ks. Jan Pochodowicz (na zdj. w środku) z Wasilkowa.

- Chrystus na obrazach w brazylijskich świątyniach ma śniadą skórę i indiański pióropusz - opowiada ks. Jan Pochodowicz (na zdj. w środku) z Wasilkowa.

Na pasterkę wierni przychodzą zazwyczaj w krótkich spodenkach i z mokrymi włosami - wspomina ksiądz Jan Pochodowicz, który spędził wiele lat na misji w Ameryce Południowej. - Katolicy z brazylijskich wsi wiedzą, że do kościoła należy iść czystym, więc kąpią się tuż przed mszą. A z racji upałów nikt tam nie chodzi w garniturach, co najwyżej w luźnych koszulach. Więc i krótkie spodenki w kościele tak nie rażą.

Do wiernych na święta płynie się łodzią

Ksiądz Pochodowicz obecnie jest proboszczem w podbiałostockim Wasilkowie, ale zanim objął tę parafię, 20 lat spędził na misji w Brazylii. Wyjechał tam w latach 90. i przez ten czas zdążył bardzo dobrze poznać zwyczaje i kulturę mieszkańców doliny Amazonii. Początkowo trafił do Rio de Janeiro, później na Marajo - niewielką wyspę na Amazonce.

- Marajo to inny świat - wspomina. - Czasami aby dotrzeć na pasterkę do kaplic w oddalonych od siebie wsiach, musiałem nawet kilka tygodni podróżować... łodzią. Był to jedyny możliwy środek lokomocji. Bo w Amazonii dróg praktycznie nie ma, więc już kilkuletnie dzieci uczą się pływać łodziami. A nie jest to łatwe, bo krawędź łodzi od poziomu wody dzieli jedynie parę centymetrów. Każdy większy przechył grozi zatopieniem.

Podróże u ujścia Amazonki uzależnione są też od przypływów i odpływów. Trzeba więc dosyć często robić przerwy w podróży i czekać aż woda z przypływu ponownie uniesie naszą łódź.
W Brazylii brakuje księży, więc czasem do mniejszych kaplic nikt nie zagląda miesiącami. Za to pojawienie się duchownego jest dla wiernych świętem. Cieszą się tym bardziej, że przy okazji księża przywożą do tych oddalonych miejscowości leki i inne niezbędne rzeczy.

W miejscach, do których duchowny nie może dotrzeć, by odprawić pasterkę, w dzień Wigilii mieszkańcy sami spotykają się w prowizorycznej kaplicy, modlą się i czytają Pismo Święte. Potem rozchodzą się do domów, by zjeść uroczystą kolację.

- Ale ich stoły są znacznie skromniej zastawione niż stoły wigilijne w Polsce - wspomina ksiądz. - Z racji tego, że ludzie ci na co dzień spożywają ryby i czarną fasolę, to z okazji świąt na stole pojawia się mięso, najczęściej wołowina lub kurczaki - wylicza duchowny. - Na amazońskich wsiach nie ma też tradycji zdobienia choinek czy domów świątecznymi ozdobami ani też dawania gwiazdkowych prezentów.
Mieszkańców po prostu na to nie stać.

Co innego w miastach. Tam dotarła już świąteczna komercja. Wszędzie widać świecące gwiazdki i bombki, a w niektórych domach stawia się nawet sztuczne choinki.

Rio de Janeiro to miasto kontrastów. Są tam zarówno bogate rezydencje milionerów, jak i dzielnice slumsów. Misjonarze oczywiście odwiedzają jednych i drugich.

- W mieście, szczególnie po zmroku, jest bardzo niebezpiecznie. Często dochodzi do strzelanin i walk gangów narkotykowych. Dlatego już od dawna pasterki odbywają się tam w dzień, w wigilijne popołudnie - opowiada ksiądz.

Pierwszy dzień świąt w Brazylii jest dniem fety.

- Brazylijczycy są narodem, który bardzo lubi się bawić - komentuje duchowny. - Boże Narodzenie także jest dla nich okazją do zabawy. W Marajo w dzień świąt wszyscy szli na plażę, gdzie tańczyli, jedli i pili piwo.

Ci, którzy nie szli na plażę, wystawiali przed domy krzesła i cały dzień na nich siedzieli sącząc różne alkohole.

Tradycja chrześcijańska w Brazylii rozwija się dopiero od około pięciu wieków. Nie brakuje tu różnego rodzaju zapożyczeń z lokalnych tradycji. W wielu świątyniach można zobaczyć charakterystyczne przedstawienia Chrystusa, który ma śniadą skórę i indiański pióropusz.

- W Brazylii nie brakuje też różnego rodzaju sekt i samozwańczych przywódców religijnych. W społeczeństwie pełnym zagrożeń i frustracji znajdują one dobre warunki do rozwoju - komentuje duchowny. - Wiele takich sekt kusi swych wyznawców moralnym wsparciem, a później żąda od nich "biblijnej dziesięciny", czyli 10 proc. dochodów. Znam sytuację, gdzie wierna oddała takiej sekcie niemal wszystko, opamiętała się dopiero, gdy guru chciał zdjąć jej obrączkę.

Ksiądz Pochodowicz wspomina, że gdy zaczynał swą misję w Brazylii, jeden z takich samozwańczych przywódców religijnych właśnie zakładał swój "kościół". Miał już nawet własną audycję w radiu. Po latach do jego sekty należały setki tysięcy osób. Aktualnie ów guru ma już własne radio i stację telewizyjną, która przez satelitę odbierana jest nawet w Polsce.

Boże Narodzenie w środku lata

Nieco inaczej wyglądają święta w południowej Afryce. Mogli się o tym przekonać ks. Jerzy Kraśnicki, pochodzący z Białegostoku dyrektor stowarzyszenia Mirva (pomagającego misjonarzom) i ks. Wojciech Nowasza, obecnie proboszcz parafii w Klimówce niedaleko Kuźnicy Białostockiej. Pierwszy z nich w Republice Południowej Afryki spędził ponad dziesięć lat, drugi - sześć. I jak twierdzą, RPA wcale nie jest taka dzika jak wielu z nas sądzi.

- Nie widzieliśmy słoni zaraz po wyjściu z samolotu - śmieją się misjonarze.
Ks. Jerzy Kraśnicki pierwsze siedem lat w RPA spędził w diecezji Kimberley niedaleko Botswany, na pustyni Kalahari.

- Pamiętam, jak pierwszy raz zajechałem przed świętami do jednego z tamtejszych kościołów katolickich - wspomina ks. Jerzy. - Zdziwiłem się, że w kaplicy nic nie było przygotowane i... w ogóle nie było ludzi. Dopiero po paru godzinach zjawiło się dosłownie kilka osób. Później, na szczęście, z roku na rok wiernych przybywało...

Święta Bożego Narodzenia na pustyni Kalahari to okres specyficzny. - Tam w grudniu jest środek lata i szczyt sezonu urlopowego - tłumaczy ksiądz. - Dla wielu rodzin to rzadka okazja, by spotkać się z głową rodziny. Ojcowie zjeżdżają bowiem wtedy z odległych kopalni do rodzinnych miejscowości na urlopy. Organizując świąteczne nabożeństwa, musiałem wziąć pod uwagę fakt, że wielu wiernych nie znajdzie czasu, by przyjść na mszę, bo będzie wolało spędzić ten czas z bliską, ale długo niewidzianą osobą w domu.

Brakuje księży i prądu

Wielkim problemem w RPA jest - podobnie jak w Brazylii - brak duchownych. - W miejscu, do którego trafiłem od pół roku nie było żadnego księdza - opowiada ks. Jerzy. - Do niektórych miejscowości duchowny dociera tylko kilka razy w roku. Ale w takich społecznościach jest zazwyczaj tzw. szafarz świętej Eucharystii, który pod nieobecność księdza może udzielić św. Komunii.

Z powodu braku duchownych tylko w nielicznych miejscach w RPA odbywają się pasterki.
- Zazwyczaj organizujemy je w głównych kościołach, do których zjeżdżają się przynajmniej przedstawiciele okolicznych wsi - opowiada duchowny. - Wszyscy wierni nie mogą uczestniczyć w pasterkach, bo odległości dzielące niektóre wsie od kościołów są ogromne, a nie każdy ma samochód.
Księża misjonarze w przeddzień świąt starają się odprawić pasterki w kilku miejscach.

- Mój znajomy jednego wieczoru odprawił ich aż cztery - przyznaje ks. Wojciech Nowasza, który w ramach misji pracował na przedmieściach Kapsztadu. - Wymagało to od niego ogromnego wysiłku i szybkiego przejechania setek kilometrów.

Również w RPA pasterki odbywają jeszcze za dnia lub wczesnym wieczorem, kiedy jest widno. A to dlatego, że w wielu małych miejscowościach RPA występują poważne problemy z prądem.
- Do większości kościołów trzeba przed nabożeństwem przywieźć generator prądu, kabel i żarówkę, bo same świece nie wystarczają - tłumaczy duchowny.

Na południowoafrykańskich wsiach święta Bożego Narodzenia upływają w wakacyjnej atmosferze.
- Wigilii nikt tam nie obchodzi, podobnie nie ma zwyczaju dzielenia się opłatkiem - zaznacza ks. Jerzy. - Świętowanie sprowadza się do wspólnego obiadu, a właściwie... grilla przed domem. Na ruszcie przyrządzane są głównie kurczaki i wołowina.

Oczywiście do tego bardzo lubiane w RPA piwo lub mocniejsze alkohole mieszane z colą. Dla dzieci wielka frajdą są natomiast prezenty. W języku tswana słowem "chresmos" określa się zarówno święta, jak i właśnie prezenty. W okresie świąt do drzwi mojej plebani zawsze pukały małe dzieci wołając "chresmos, chresmos", więc musiałem mieć przygotowywałem cukierki - śmieje się ksiądz.

Idą nie do kościoła, tylko na cmentarz

Mieszkańcy afrykańskich wsi bardzo lubią śpiewać podczas nabożeństw. Często wydłuża to czas trwania każdej mszy. Z tego też powodu podczas świąt odprawianych jest tylko parę mszy. I to z rana, bo w południe jest tak gorąco, że nikt do kościoła by się nie wybrał.

Podczas świąt Afrykańczycy biesiadują nie tylko w gronie rodzinnym, ale też odwiedzają się nawzajem. Nie ma tam zwyczaju zostawiania jednego nakrycia dla zbłąkanego gościa, ale - zgodnie z tradycją - nikomu nie odmawia się gościny.

- Kiedyś odwiedziłem ubogą kobietę, a ta wyjęła kilka groszy i posłała wnuka po coś, żeby mnie ugościć - wspomina ksiądz Jerzy. - Chłopak przyniósł parę jajek, które kobieta mi oddała. Wziąłem je, bo wiedziałem, że odmówienie przyjęcia prezentu byłoby dla niej ogromna zniewagą.

W niektórych wioskach panuje zwyczaj odwiedzania podczas świąt nie kościołów, a... cmentarzy.
- Jest to pozostałość po dawnych religiach synkretycznych - wyjaśnia ksiądz Jerzy. - Afrykanie są bardzo związani z przodkami. Wierzą, że ich duchy cały czas opiekują się plemieniem czy klanem. Podczas Bożego Narodzenia chcą oni dzielić radość świąt z duchami przodków. Zgodnie z tradycją, idą więc na cmentarze i na groby zmarłych wylewają piwo.

Zupełnie inaczej wyglądają święta w tak wielkich metropoliach jak Kapsztad. Tam ozdoby na ulicach pojawiły się nawet wcześniej niż w Polsce. Nie brakuje też sklepów oferujących świąteczne promocje.
- Otwierałem misję w Kapsztadzie - wspomina ksiądz Jerzy. - To miasto ogromnych podziałów etnicznych, które pozostały jeszcze po czasach apartheidu.

Na terenie mojej parafii, w oddzielonych od siebie dzielnicach, mieszkali zarówno rdzenni, czarnoskórzy mieszkańcy Afryki, jak i biali potomkowie kolonizatorów z Holandii, tzw. afrykanerzy, a także osoby urodzone w wyniku wymieszania się tych ras, nazywani często kolorowymi. Każda z tych grup etnicznych ma zupełnie inny język oraz odmienną kulturę. Dlatego odprawiając pasterkę lub jakiekolwiek inne nabożeństwo starałem się używać różnych języków tj. angielskiego, sotho, afrikaans oraz dwóch odmian języka xhosa.

Południowoafrykańskie metropolie są - podobnie jak brazylijskie - bardzo niebezpieczne.
- Gdy podczas jednej z pierwszych nocy, jakie spędzałem na przedmieściach Kapsztadu, usłyszałem strzały, myślałem, że to jakieś uroczystości - wspomina ks. Wojciech Nowasza. - Dopiero jedna z wiernych uświadomiła mi, że to normalna w tym mieście strzelanina. Nikogo więc tam nie dziwi fakt, że na drzwiach kościołów wiszą tabliczki z zakazem wnoszenia broni.

- Nie brakuje tam również ludzkich tragedii - dodaje ks. Jerzy. - Do miast przyjeżdżają ludzie z całego kraju Mają nadzieję na pracę i pieniądze. Często okazuje się jednak, że muszą mieszkać w szałasach zrobionych z tego, co znajdą na śmietnikach.

Bóg narodził się w takiej biedzie, w jakiej oni żyją

- Wierni na misjach nie są wspólnotami w pełni ukształtowanymi. To my, misjonarze, uczymy ich wiary i wprowadzamy chrześcijańskie zwyczaje - opowiada ks. Jerzy. - Często też sprowadzamy leki i różnego rodzaju unowocześnienia. A przede wszystkim oferujemy duchową opiekę.

Jak dodaje, mieszkańcy RPA mają bardzo rozwiniętą duchowość i naturalną skłonność do wiary. Bardzo łatwo dociera do nich wyobrażenie Króla Królów, który leży w żłóbku, w szopce przykrytej pustynnymi trawami. Rozumieją, że Bóg narodził się w biedzie, takiej samej, w jakiej oni żyją.

- To właśnie w Afryce południowej przeżyłem najpiękniejsze święta w moim życiu - rozmarza się ks. Jerzy. - Szczególnie wzruszające był moment, kiedy usłyszałem kolędę "Cicha Noc" w wykonaniu jednego z lokalnych chórów. Oczywiście jej słowa zostały przełożone na język tswana i dopasowane do realiów lokalnego klimatu, ale sam śpiew był niesamowity. Słuchałem go pełen natchnienia. Razem z chórem śpiewał cały kościół. Kościół pełen ludzi, którzy dopiero niedawno uwierzyli.

Tam pasterka jest w dzień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na wspolczesna.pl Gazeta Współczesna