Mimo tej ogromnej tragedii jaka nas spotkała, musimy dalej żyć - mówi Dżenneta Bogdanowicz, współwłaścicielka Tatarskiej Jurty w Kruszynianach.
Rozmawiamy z nią blisko miesiąc po pożarze, który strawił niemal doszczętnie ich majątek. W weekend majowy,
z którym wiązali duże nadzieje oraz w przygotowanie którego zainwestowali wszystkie swoje pieniądze, zostali niemal z niczym. Wszystko runęło.
Przeczytaj koniecznie: Tatarsja Jurta doszczętnie spłonęła. "Pożar widać było z daleka". Straty na 1,5 mln zł (video, youtube, zdjęcia)
- Jak był jeszcze dym na tych zgliszczach zadaliśmy sobie pierwsze pytanie: co robimy? Z mężem byliśmy nieprzytomni, w ogóle nie ma o czym mówić - mówi łamiącym się głosem.
Ale jak podkreśla z dumą, dzieci stanęły na wysokości zadania. Bo sama nie wie, jakby się oboje z mężem podnieśli po tym pożarze. Siedemnaście lat ich pracy i oszczędności w kilka godzin przestało istnieć.
- Dzieci powiedziały: Mamusiu, jak to co robić? Karmimy ludzi. Nie możemy ich zawieść - opowiada.
**To też Cię zainteresuje:Tak dwie doby po pożarze wygląda legendarna Tatarska Jurta w Kruszynianach (zdjęcia)**
I tego samego dnia na tych zgliszczach wyciągnęły sprzęty. Szybko się okazało, że jej dzieci potrafią się odnaleźć w każdej sytuacji. Ta tragedia pokazała jak bardzo potrafią się zorganizować, jak są silni w rodzinie. Nikt nie musiał mówić co i jak, wszystko zostało momentalnie zorganizowane. Powstało obozowisko, gdzie razem wspólnie gotowali dla ludzi. Tych którzy do nich przyszli i których nie chcieli zawieść, bo nie każdy wiedział, co się tutaj wydarzyło.
Już pierwszego dnia okazało się też, jakie mają wsparcie w ludziach. Tych znajomych, ale też zupełnie obcych. Zaczęli przyjeżdżać do nich przyjaciele z całej Polski. Jeszcze tego samego dnia, jak się tylko dowiedzieli w nocy czy nad ranem wsiadali w samochód i nie patrząc na kilometry jechali do nich, aby wesprzeć ich nie tylko własnymi rękoma, ale też i pieniędzmi.
Więcej na ten temat: Piknik w Kruszynianach. Na pomoc Tatarskiej Jurcie (zdjęcia)
Bronisław Talkowski, przewodniczący gminy muzułmańskiej i cały zarząd stanęli na wysokości zadania i od razu pozwolili im korzystać z terenu obok Tatarskiej Jurty. Mogli się przenieść i znosić to, co udało się jeszcze uratować. A przyjaciele siedząc na trawie myli i czyścili te wszystkie przedmioty. Większość z nich niestety nie nadaje się dla gości.
- Oni byli razem z nami w tym nieszczęściu, ale to co się wydarzyło, to nas wzmocniło, pokazało również jakie zdanie ludzie mają o nas - podkreśla Bogdanowicz.
Niemal momentalnie na Facebooku, w dzwoniących telefonach, sms-ach pojawiły się głosy wsparcia. Przyjaciele założyli im konta pomocowe, gdyż pogorzelcy zwyczajnie nie mieli do tego głowy. Zorganizowali zbiórkę. Wiedzieli bowiem, że Tatarska Jutra to ich miejsce pracy: jeśli nie karmią ludzi to nie istnieją. Tym bardziej, że Bogdanowiczowie nigdy o nic nie prosili, sami starali się zarobić na siebie i pomagać innym w różny sposób. Teraz przyszedł moment, że sami bardzo potrzebują wsparcia.
- Chyba nigdy nie będę w stanie wymienić wszystkich osób, które nas wspomogły. Tych, którzy wspierają nas psychicznie i finansowo - mówi z wdzięcznością.
Wspomina znanych kucharzy z Warszawy, którzy wraz z jej córkami i zięciami gotowali posiłki. To nie byłoby możliwe gdyby nie udostępnienie im kuchni w Centrum przez gminę wyznaniową. Posiłki podawano najpierw pod zwykłymi namiotami, teraz mają udostępniony jeden duży namiot, który został przeznaczony na salę jadalną. Bez niego w deszczowe dni nie mogliby nic zrobić.
- Poszło siłą rozpędu i trwa to do dzisiaj. Dostaliśmy wędkę - mówi zadowolona.
Bez tej wędki nie mogliby myśleć o przyszłości. Teraz działają w miarę normalnie, na tyle na ile pozwalają warunki. Nie mogą np. jeszcze w weekendy karmić grup zorganizowanych, bo kuchnia jest niewystarczająca. Turyści wiedzą, że Tatarska Jutra spłonęła, ale wiedzą też, że mogą tu przyjechać i coś zjeść. Co prawda, na jednorazówkach, za co Dżenneta przeprasza gości, ale jak mówi, ludzie przyjmują to pozytywnie. Cieszą, że się podnoszą, że pracują i że się nie poddali.
- Jesteśmy silni, żyjemy, nie poddajemy się - zapewnia Dżenneta Bogdanowicz.
Wierzy, że Jurta się odrodzi i że będzie jeszcze piękniejsza.
Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?